czwartek, 3 grudnia 2009, 03:11

ojciec skraca życie

Manabu Kawahara and Tomohiro Kono. Longevity in mice without a father. Human Reproduction, 2009; DOI: 10.1093/humrep/dep400

Głupi to ma szczęście, ledwo miesiąc temu dywagowałem, czemu mężczyźni żyją krócej, a już dziś okazało się, że nawet nie trzeba być samemu samcem. Żeby żyć krócej, wystarczy być choćby samca potomstwem. Bo myszy, które ojca nie mają, żyją dłużej. I nie chodzi tu o sieroty, tylko o myszy poczęte bez udziału samca, nie licząc Japończyków, którzy je zrobili własnoręcznie z dwóch jaj (jedno wystąpiło w roli plemnika). Tak jest, sprawdziłem, Manabu i Tomohiro to imiona męskie.

Taką dwumatczyną (ang. bi-maternal) mysz na pewno nie jest łatwo zrobić, więc z konieczności porównywano niewielkie grupy, po 13 samic w każdej (to chyba jasne, że potomstwo dwóch samic musi być samicą — jeśli nie, przypomnę, że samice nie mają chromosomu Y. Więc do grupy kontrolnej też wzięto same samice, żeby było sprawiedliwie). Myszy dwumatczyne żyły średnio aż o 30% dłużej. Można rzucić okiem na wykres, gdzie zaznaczono śmierć każdej myszy (chyba zgubili jedną niebieską):



Chociaż nieco mniejsze, myszy dwumatczyne są całkiem normalne albo przynajmniej nieźle udają. Nie wiadomo dlaczego żyją dłużej. Nie mają działającego genu Rasgrf1 (bo działa tylko kopia dziedziczona po ojcu) rzekomo odpowiadającego za szybki wzrost zaraz po urodzeniu. To pewnie tłumaczy dlaczego są mniejsze. No i mają więcej eozynofilów, warto jednak zauważyć, że przecież obie grupy myszy były wolne od chorób i pasożytów. Ciekawszym tropem wydaje się więc spowolniony wzrost noworodków.

Początkowy rozwój potomstwa ssaków odbywa się wyłącznie kosztem samicy. Najpierw ciąża, potem karmienie mlekiem. Samiec nawet gdyby chciał niewiele pomoże. U ptaków może się wykazać już na etapie wysiadywania jaj. Co ciekawe, u ptaków, tak jak u reszty gadów (ptaki to dinozaury) zdarzają się przypadki rozwoju z niezapłodnionych jaj (partenogeneza). U ssaków nigdy. Wiemy już dlaczego partenogeneza u ssaków jest niemożliwa — winna jest odmienna modyfikacja niektórych genów matki i ojca (tzw. piętnowanie genomowe). Nie wiemy jeszcze po co to wszystko. Popularna hipoteza wiąże piętnowanie genomowe z konfliktem interesów obu rodziców, co brzmi dość sensownie — samce tak modyfikują geny, by ich potomstwo rosło kosztem matki, a matka tak, by wzrost potomstwa utrzymać w ryzach. Ale dlaczego męskie piętno skraca życie? Może podkręcanie tempa rozwoju i wzrostu zarodków oraz noworodków wiąże się ze słabszą kontrolą tych procesów. A myszy dwumatczyne rosną powoli, ale dokładnie.

Przy okazji znalazłem coś ciekawego o moich ulubionych długowiecznych nietoperzach: Life history, ecology and longevity in bats. Teraz już wiem, że dłużej żyją nietoperze mające mniej potomstwa.
DODANE: na BBC - Men's genes 'may limit lifespan'
DODANE: miałem nadzieję, że mój tytuł "ojciec skraca życie" jest już tak debilny, że nie do pobicia. A jednak - w Rzepie dali "Nasienie skraca życie". Wypadałoby życzliwie skomentować, tym bardziej, że żadna inna polska gazeta nie odważyła się wspomnieć o dziwnym doświadczeniu Japończyków. No więc spróbuję. Tłumaczenie (zdaje się na podstawie tekstu z BBC News) jest słabe. Ang. sperm to po polsku plemnik albo plemniki, nigdy sperma. Sperma mówimy potocznie o nasieniu, ang. ejaculate, ale poważnej gazecie w kąciku naukowym tak mówić nie wypada. Są tam jeszcze i inne błędy, ale najważniejsze, że nie przekręcili nazwy genu ani nazwiska naukowca. Dzięki temu można pod Rasgrf1+Kono wyguglać trzy tysiące znalezisk i naczytać się do upadłego.
DODANE: Gdyby nie męskie geny, żylibyśmy dłużej? (PAP w wp.pl).

W końcu jest i w Wyborczej: A jednak seksmisja?

22 komentarze:

telemach pisze...

"samce tak modyfikują geny, by ich potomstwo rosło kosztem matki"
Perfidne te samce. Cwane bestie.

A swoją drogą: próbowano może kontynuować ten eksperyment w sensie majstrowania dalszych żeńskich pokoleń tą samą drogą? Ciekawe czy długość życia wydłużałaby się dalej i co by się działo z wzrostem?

kwik pisze...

Potrzeba tak perfidnego dbania o swoje potomstwo w łonie matki wzięła się pewnie z tego, że samice ssaków od zarania dziejów kopulowały z kilkoma samcami i jednocześnie miały dużo małych w jednym miocie. Wszystkie dzieci samicy mają jej geny, więc matce jest wszystko jedno. Natomiast geny różnych samców ostro konkurują między sobą i w ciąży i zaraz po urodzeniu. Ofiarą pada chyba późniejsza jakość potomstwa. Jeśli to wszystko prawda, to powinien się zaznaczyć korzystny wpływ monogamii na długowieczność:)

Nie wiem czy kontynuowano, tak na oko to jest bardzo pracochłonne doświadczenie, a nic nie wskazuje na to, że coś jeszcze tu się może zmienić. Jeśli jakiś gen już całkiem nie działa, to jeszcze bardziej nie działać nie będzie. Więc nic już się nie powinno zmienić.

telemach pisze...

"Jeśli jakiś gen już całkiem nie działa, to jeszcze bardziej nie działać nie będzie. Więc nic już się nie powinno zmienić"

W zasadzie tak. Ale tylko wówczas gdy uznamy ekspresję genów za zabawę funkcjonującą jak kod binarny. Z opisu eksperymentu nie wynika jednoznacznie, czy ekspresja ulega modyfikacji czy też gen został "wypstryknięty" jak zgaszone światło. Kontynuując można by to (chyba) sprawdzić.

tichy pisze...

"Potrzeba tak perfidnego dbania o swoje potomstwo w łonie matki wzięła się pewnie z tego, że samice ssaków od zarania dziejów kopulowały z kilkoma samcami i jednocześnie miały dużo małych w jednym miocie.

Truizmem będzie stwierdzenie, że ssaki... są różne - jedne tak (myszy, psy, pewne małpy), a inne siak (jelenie i inne krowy, świnie, słonie, i inne małpy, np. goryle).

A człowiek zalicza się i do takich, i do siakich. Jeden zawsze, a inny na zmianę. Psuje - innymi słowami - zgrabną klasyfikację na takich i siakich.

Co nasuwa wiele obocznych pytań - np. skąd się wzięło określenie "rogacz", skoro typowy rogacz jest zaprzeczeniem archetypu? Bo wśród rogaczy - albo ma, i innemu nie da, albo nie ma i mieć nie będzie (bez walki, ale nie za plecami).

A z konkurencją... nawet u - w zasadzie - monogamicznych goryli (goryla monogamia pracuje w jedną stronę - brak symetrii i kwot):

Gorilla sexual intrigue could explain human monogamy

Jak ludzie, no, zupełnie jak ludzie!
*

kwik pisze...

@ telemach - faktycznie, tam jest niejasność: "This is most probably due to the repression of Rasgrf1 in the BM, as we previously observed up until 49 days after birth (Kawahara et al., 2007)" - można sądzić, że albo po 49 dniach coś się zmienia albo dalej nie obserwowali. Ale skądinąd można się dowiedzieć, że aktywny jest wyłącznie allel po ojcu: "The Rasgrf1 locus presents some unusual paradoxes: The paternal allele is active yet it carries DNA methylation and other repressive marks, whereas the maternal allele is silent and lacks DNA methylation but carries other repressive marks."
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2475503/

kwik pisze...

@ tichy - rogacza zostawię sobie na później, bo genezę nazwy pewnie da się odnaleźć.

Namąciłem z tą monogamią, bo wcale nie chodzi mi o monogamię ale o sytuację, w której nie ma presji ewolucyjnej na przerastanie reszty potomstwa. Bo albo całe potomstwo jest jednego samca albo jest tylko jedno młode. I wtedy nie opłaca się poświęcać jakości dla szybszego wzrostu. Goryle tu pasują, są raczej długowieczne, najstarszy zmarły w niewoli miał ponad 55 lat (i była to rzecz jasna samica).

Tak, ssaki są różne, ale musiały kiedyś przejść przez etap rozwoju ewolucyjnego wyjaśniający powstanie piętnowania genomowego, bo u prymitywnych stekowców jeszcze tego nie ma. Zgaduję, że były to drobne torbacze z grubsza podobne do współczesnego oposa, bardzo wielodzietne. A w ogóle to co mi chodzi po głowie jest już od dawna znane - Reproductive mode and speciation: the viviparity-driven conflict hypothesis, na pewno kiedyś wpadło mi w oko, a teraz zdaje mi się, że sam wymyśliłem.

kwik pisze...

@ tichy - pięknie tłumaczą w Wikisłowniku: przyprawić komuś rogi.
Niestety po ang. jest raczej skukułkowany (cuckold) niż rogacz. A może wzięliśmy z włoskiego cornuto razem z inną włoszczyzną?

tichy pisze...

Z takimi totalnymi stwierdzeniami jak "albo całe potomstwo jest jednego samca albo jest tylko jedno młode - trzeba ostrożnie. Ewolucja, jako kapryśna pani (tak - to pleonazm...), nie lubi "albo-albo", a woli - "i to, i sio, i owo". Na przykład, u psów (suk raczej) - i potomstwo bywa różnych samców, i miot może być dwucyfrowy.

Raczej wątpię w "etapy" - że ssaki muszą przejść przez etap np. chomików, potem na wyższy etap - np. psów, potem... etc.

Nie ma etapów, poza zgrubnymi - są gałązki.

Długowieczność - życie wychodzące poza okres rozpłodu - wydaje się być ewolucyjnie zbędna. A jest. Jako wypadek przy pracy? Tak na zdrowy rozum, nawet może być szkodliwa - stare osobniki wyjadają karmę młodszym, pożyteczniejszym, spowolniają stado, ich ślamazarność wystawia innych na uwagę drapieżnika, który i tak - jak zaatakuje, wybierze nie łykowate, ale raczej soczyste.

Więc po co się je trzyma? Możliwe, że ewolucja ma swój własny zdrowy rozum, inny od naszego. Co zresztą wiadomo - ewolucja umiała zrobić nas, a my nie umiemy zrobić ewolucji.

Dla nauki młodych i przekazywania doświadczenia? No, ale zdaje się, z teoriami prof. dr Majewskiej już żeś się rozprawił...

Co do dlugowieczności mysz dwumatczynych... czy wykluczony został czynnik "Taką dwumatczyną [...] mysz na pewno nie jest łatwo zrobić"? Tzn., jak trudno - to się chucha i dmucha i każdy pyłek z drogi usuwa, a jak łatwo - to e tam, niech się biedactwo męczy.

Co do "cornuto" - to raczej dziwne. Wikipedie (włoskie, hiszpańskie, niemieckie, etc.) ów sens zdrady małżenśkiej podają albo wcale, albo jako marginesowy. Główny - ma znaczenie fundamentalne (tyle co - wulgaryzując - "tfu, na psa urok"). Włoska ową marginesową wykładnią sięga do antycznej Grecji - mitu o Minotaurze.

Polska wiki - oczywiście wie najlepiej. Nie tłumaczy dlaczego Włosi mieliby zapożyczać od Anglików jakieś symbole, jakby nie mieli własnych, i lepszych, i antyczniejszych.

PS. Z czytaniem wiki w obcych językach pewnie jest CI znany trick - kopiujesz adres strony, wrzucasz do wyszuk-Google, a jak się pojawi - zamiast na link, klikasz na [translate the page]. Oczywiście tłumaczy na angielski. Nie wiem jak na polskich googlowych niwach.
*

kwik pisze...

@ tichy - z cornuto też nie jest łatwo, znalazłem wpierw to:
What We Call Cornuto
a potem to:
The Capon Theory of the Cuckold's Horns: Confirmation or Conjecture?
- i wtedy uznałem, że problem mnie przerasta. Ale i tak zgaduję, że na początku chodziło o kozy.

Z potomstwem nie chodziło mi o "albo-albo" tylko o zwykłe "lub", bo wystarczy spełnienie jednego warunku, a oba się nie wykluczają.

Masz racje, "przeszły etap" to złe określenie, z drugiej strony nie wiem jak powiedzieć - "były gałązką"? W każdym razie chodziło mi o to, że wszystkie późniejsze, a więc i obecne torbacze i łożyskowe występowały kiedyś w postaci tylko jednego gatunku ssaka, który musiał być zdecydowanie wielodzietny.

Życie poza okres rozpłodu jest rzadką strategią, tak jest u człowieka, ale nawet nie umiem podać drugiego przykładu. Natomiast nie ma żadnego fundamentalnego powodu, żeby stare musiało być gorsze od młodego, wszystko zależy od zdolności regeneracji. Niektóre drzewa żyją setki lat i mają się świetnie, niektóre ryby też żyją znacznie dłużej niż ludzie i pewnie są płodne do końca. Natomiast wielki sukces gryzoni sugeruje, że maksymalne skrócenie czasu generacji nowego pokolenia jest świetnym patentem, między innymi dlatego, że można szybciej ewoluować. Ale co by szkodziło szczurowi żyć dłużej? Pewnie nic, wiewiórki żyją pięć razy dłużej. Długie życie pozwala zostawić więcej potomstwa, więc też się opłaca. Ale jeśli coś innego opłaca się jeszcze bardziej, to wybór jest prosty. Np. szybkie gojenie się ran jest zwykle bardziej potrzebne niż skuteczny mechanizm zapobiegania nowotworom, pojawiających się w wieku, którego drobny gryzoń w naturze i tak nigdy nie dożywa. O ile nie jest golcem.

Myszy dwumatczyne żyły w naprawdę komfortowych warunkach, wolne od pasożytów, jedzenie do woli i klimatyzacja ustawiona na 22 stopnie Celsjusza. Większość ludzi żyje gorzej. No ale grupa kontrolna miała równie dobrze. Swoją drogą nie wiem, na co umierają myszy w takiej hodowli, "ze starości" nic nie znaczy. Człowiek w wieku bardzo starej myszy jest jeszcze całkiem młody.

ps. tu są zebrane dane o długowieczności kręgowców: Longevity Records.

tichy pisze...

No nie wiem... Wydaje się, że skaczesz zbyt szybko w jedyne wyjaśnienia, które po refleksji okazują się nawet marginalne.

Np. - ""obecne torbacze i łożyskowe występowały kiedyś w postaci tylko jednego gatunku ssaka"...

Pomijając, iż obecne pojęcie "gatunku" jest wciąż rozmyte i arbitralne, to nawet biorąc owe za dobrą monetę - tak jak i dziś w żadnej nawet gromadzie czy rodzinie nie ma jednego gatunku (chyba że z bezradności taksonomów), to drzewiej - jeszcze gorzej, tzn., więcej. Gatunków.

Tak dla dobra dyskusji przyjmujemy, iż ta ewolucja to jakiś demiurg, posiadający właściwości ludzkie, tylko powiększone, kieruje się strategią, kalkulacją kosztów, ekonomią, przydatnościa, etc., kto wie - nawet estetyką. A tak naprawdę - nic z tych rzeczy.

To rozumowanie opiera sie na odwróceniu przyczyny i skutku.

Pewne mechanizmy sprzyjają zwiększaniu liczności danego gatunku, zwiększaniu liczby opcji czy wariantów, które z kolei - jak się otoczenie odmieni, pociąga kontynuację i dalsze szanse. Mechanizmy mają też pewien nadmiar, w danych okolicznościach może zbyteczny, ale jak znalazł, gdy pada (np. jaki deszcz meteorów lub zmiana klimatu).

Ewolucja operuje na zbiorach (dla wygody zwanych gatunkami), nie na indywiduach. Długowieczność poza rozpłodem, bez benefitu dla osobnika, może wzmacniać gatunek (czego minimum jest utrzymanie liczności). Trudno porównywac drzewa ze zwierzętami, co innego sypnąć se pyłkiem na wiatr, co innego się dobrze namęczyć, by tę spermę dobrze zainwestować. Takie łososie, jak już potrą, to sa do niczego, choć jako karma - owszem.

Wiewiórki żyją dlużej... Dziś zaobserwowałem, jak sekretarka z mojego instytutu, wysypała resztę popcornu (one, te sekretarki, nic tylko zawsze coś żreją) na trawnik - jak rzekła - dla wiewiórek. A, zapytałem, a movie gdzie? Animal Planet może?

Wiewiórki są cute, i jest im lepiej, niż takim szczurom, którym żadna sekretarka nie wysypie popcornu. Innymi słowy, z tego co ludzie wyczyniają ze światem zwierzęcym, ciężko wysnuwac wnioski ewolucyjne. Dlatego te japońskie doświadczenia obarczone są błędem od zarania.

Skoro pogrzebałeś za etymologią cornuto, to widzisz jak to jest u nas z wyjaśnieniami. Nie chodzi o to by wyjaśnić, idzie o to - by zabłysnąć. To i tak dobrze, lepsze niż palnąć.

Swoją drogą, nowy sens znalazłeś - a propos tych kapłonów - dla tytułu mego przedostatniego blogu - "przyrodzenie zamiast głowy". Tak, jest to bardziej obraźliwe niź ów autor tego eufemizmu zamyślał...

kwik pisze...

@ tichy - no ale tak było. Jeśli my (łożyskowce) oraz torbacze mamy wspólnego przodka (a mamy), a (pomijając stekowce) nie ma dziś żadnych innych ssaków, to znaczy, że ze wszystkich gatunków ssaków, które żyły w czasach naszego wspólnego przodka, nie pozostało nic żywego. Wszystkie gałęzie prócz jednej trafił szlag. Nie twierdzę, że wtedy był tylko jeden gatunek, mówię, że tylko jeden miał szczęście. Ale pewnie nie tylko szczęście.

Ewolucja nie ma właściwości ludzkich, natomiast trudno jest skutecznie uciec od opisu antropomorfizującego, jednocześnie nie popadając w absurd. Tym bardziej, że oprócz biernego i obojętnego środowiska ogromną rolę w ewolucji odgrywają same organizmy, w tym aktywne i inteligentne zwierzęta. Trudno odmówić kwiatom urody, ale ich estetyka zaspokajała początkowo gust owadów zapylających, człowiek przyszedł na gotowe. Żeby było śmieszniej, odczytujemy intencje kwiatów na pewno opacznie, bo przecież nie widzimy w ultrafiolecie i w ogóle inaczej niż owady. Ale i tak nam się podoba.

kwik pisze...

Ma być: Jeśli my (łożyskowce) oraz torbacze mamy wspólnego przodka ssaka...

Bo wspólnego przodka zawsze się znajdzie u wszystkiego co żyje (zakładam, że życie powstało raz).

kwik pisze...

Jeszcze w sprawie rogacza. Pozwolę sobie zacytować trochę z tej pracy o teorii kapłonowej, bo nie jest dostępna dla wszystkich (samą niezmiernie ciekawą teorię kapłonową pominę, bo zbyt dziwaczna jak na mój gust). Stamtąd też dwa źródła do wspomnianej tylko teorii koziołkowej, Blok i Brandes:

The earliest (c. 400 B.C.) linguistic suggestion of a link between cuckoldry and horns of which we are aware takes the form of a logical paradox known as "the Horned Man," attributed to the Megarian philosopher Eubulides. As translated from the Greek by Kneale and Kneale (1962:114), it goes like this: "What you have not lost you still have. But you have not lost horns. So you still have horns." The mocking tone suggests that horns might have represented cuckoldry in this context. Interestingly, although plural horns are specified, the paradox is sometimes called "the Horn."

The earliest (c. A.D. 200) known explicit link between cuckolds and horns is Mediterranean (late Greek, to be more exact), coming from a manual on dream interpretation authored by Artemidorus (1975:94): A man who was engaged and about to marry about this very time dreamt that he saw himself seated upon a ram but that he then fell off the front of it. The dream was interpreted as signifying that his wife would be a prostitute and she would, as it were, put horns on him.

Artemidorus Daldianus. 1975. The Interpretation of Dreams: Oneirocritica by Artemidorus. Translated by RobertJ. White. Park Ridge, NJ: Noyes Press

Blok, Anton. 1981. Rams and Billy-Goats: A Key to the Mediterranean Code of Honour. Man (N.S.) 16:427-440.

Brandes, Stanley. 1980. Sex and Status in Andalusian Folklore. Philadelphia: University of Pennsylvania Press.

Kneale, William, and Martha Kneale. 1962. The Development of Logic. Oxford: Clarendon Press.

kwik pisze...

@ tichy - mogę Ci tylko pogratulować rogacza, właśnie czytam u wspomnianego wyżej Bloka:

"The problem as to why deceived husbands in European societies have been referred to, derisively, as cornutes, men who wear horns, has never been solved. A recent study of gestures in western and southern Europe and the Mediterranean rehearses no fewer than fourteen different 'theories' on the
symbolism of horns and the vertical horn-sign."

http://www.jstor.org/stable/2801293

Anonimowy pisze...

Bo wspólnego przodka zawsze się znajdzie u wszystkiego co żyje (zakładam, że życie powstało raz).

No, zapodajesz modele wzięte z teorii grafów (czy też teorii częściowego uporządkowania), te bardziej proste. Własność "wspólnego przodka" jest założeniem, nie konkluzją. Spekulacją bardziej niż obserwacją.

To prawda, że wśród zwierząt (tzw.) wyższych aktualnie nie obserwuje się - np. siatki bocznej (tak jak u bakterii - te transfery genów wśród osobników, szczepów, i gatunków, co psułoby model prostego grafu rozgałęziającego się).

Te pierwsze "pół godziny życia" - z tym żadna teoria, żaden model, żadne wyjasnienie nie umie się uporać. Potem to już łatwo.

A z wyjaśnieniem pochodzenia rogaczowego epitetu - no, duże uznanie, wygląda na to, że potwierdziłeś, iż dzisiejsze wyjaśnienia - to WIELKA ŚCIEMA.

A czy tak nie jest z innymi "wyjaśnieniami"?

tichy pisze...

Dodane: anonimowy - to ja, tichy.

Ten system komentowania jest (nawiasem mówiąc) dość irytujący.

Więc, gdy zapytasz mnie, co ja tam robię wciąż na salonie, no właśnie, jedne rzeczy mnie irytują, ale inne - irytują bardziej gdzie indziej.

PS. Sorry za wtręt osobisty.

kwik pisze...

@ tichy - wyjaśnienie rogacza u Bloka jest sensowne a przynajmniej trzyma się kupy, niestety nic nie wiem o zwyczajach seksualnych kóz i owiec, więc uwierzę we wszystko. Jeśli kozły rzeczywiście nonszalancko pozwalają kopulować innym kozłom ze zdobytą i pokrytą właśnie kozą, to musi mieć to biologiczne uzasadnienie, np. kozie plemniki są tak szybkie, że te z następnej kopulacji już nie mają większych szans.

Geny mogą wędrować poziomo przenoszone przez te wirusy, które wbudowują się do DNA, ale skala zjawiska nie jest aż tak duża, żeby przeszkadzało przy rysowaniu drzewek. Najbardziej dramatycznymi wydarzeniami poziomego przenoszenia było włączanie całych endosymbiotycznych bakterii, które dziś żyją w postaci mitochondriów i plastydów (u roślin).

W przypadku torbaczy i łożyskowych możemy śmiało mówić, że miały wspólnego przodka już po rozwidleniu się ze stekowcami, bo taki przodek jest najprostszym wyjaśnieniem genetycznego podobieństwa łożyskowych i torbaczy, w tym także występowania u obu grup piętnowania genomowego (co już się raczej nazywa epigenetyczne niż genetyczne, bo geny te same, ale inaczej modyfikowane). Spekulacja wisi w powietrzu, tu mamy dobrze podpartą hipotezę, dopóki jej ktoś nie obali mocnym kopnięciem, bierzemy za dobrą monetę. Taksonomia jest i będzie porządkowana coraz szybciej, automaty do sekwencjonowania coraz tańsze, komputery coraz lepsze.

Z wyjaśnieniami nadal bywa różnie, ale raczej idziemy w dobrym kierunku. Coraz trudniej skutecznie ściemniać, bez chowania albo preparowania danych już chyba się nie da.

kwik pisze...

@ tichy - tak jest, system blogspota jest do dupy, na wordpressie jest dobrze.

Też się ociągałem z opuszczeniem S24, ale ja w ogóle jestem mało mobilny. Nie zapytam co tam jeszcze robisz, bo są przecież plusy i minusy.

tichy pisze...

to musi mieć to biologiczne uzasadnienie

Jeszcze jeden aksjomat?

A dlaczego nie to: pewne zachowania nie mają większego znaczenia, wytwarzane są w nadmiarze (bo a nuż się przyda, jak się klimat czy okolica odmieni). Wiecej, inne - mogą być szkodliwe, ale korzyści - te biologiczne - zachodza tak czy siak.

Np., tumanienie (e.g. zacietrzewienie) niektórych ptaków podczas godów, że łatwo stają się łupem drapieznika, ale zawsze jakiś się ostanie...

Symboliczne walki, symboliczne zwyciestwa - może to nie mieć znaczenia, gdy ewolucja, chytra pani, uzna, iż ta pożądana korelacja między siłą fizyczną a mocą rozpłodową się popsuła.

Taki kozieł może wygrać walkę z racji wieku i nabytej masy (to prosta fizyka, któren wygra), ale jako inseminator może być żałosny.

(ludzkich analogii mrowie)

Już ten - może mniejszy, chudszy, ale bardziej jurny - się bardziej nada.

W końcu kozy - przeciwnie jak owce, co to na połoninach - oryginalnie żyły sobie na skałach, gdzie liczy się skok i przylepne a pewne kopyto, a nie siła w rogach.

Tak, wygląda na to, że Blok wielce sprytnie wywiódł pochodzenie tego "memu".

Jednak, sporo watpliwości - z memami to nie tak prosto, jak z genami, choćby - transferom bocznym wciąż się poddają.

Blok w swym artykule przecwistawia szlachetnego barana, co trzyma swe owce i rywali krótko, kozłowi, co nic by się tylko gził i gził z czym popadnie, i dawał innym kozłom gzić bez wstrętu.

Jeden i drugi ma rogi, choć raczej innego kształtu. Zatem, ani same rogi, ani "przyprawianie rogów" - nie mogą być tym rozróżnieniem między męskościa a oklapłością, bez wskazania, o które rogi chodzi.

Same rogi rogacza nie robią. Muszą być rogi - specyficznie - kozła.

Ba, nawet Blok przytacza gest - gdy się chwali kobietę za zdecydowanie i śmiałość - dzisiaj się mówi "baba z jajami", to ci Mediterianie pono robili gest rogów barana - "kobieta z rogami baranimi".

Dlatego np. ta wykładnia snu Artemidorusa wydaje się być fałszywką. Wprawdzie spadnięcie z barana (nawet wg. Bloka - symbolu jurności) - ma oczywiste konotacje, ale dlaczego spadnięcie miałoby być związane z przyprawianiem rogów, i to akurat koźlich, przy spadnięciu z barana?

To się nie trzyma kupy.

Dlaczego pojęcia pasterzy sycylijskich lub pirenejskich miałyby zainfekować całą kulturę europejską? Hm, bezżenność i celibat (a przynajmniej mycie rąk po jego złamaniu) pasterzy (owiec) - to coś przypomina...

Jakimi drogami i po co ten rzekomy (po angielsku: alleged) mem się rozprzestrzenił?

Po namyśle, po zakreśleniu koła, dochodze do wniosku, iż angielsko-Henrykowy rodowód "rogacza" wcale nie jest aż taki niedorzeczny.

kwik pisze...

Cornuto na początku był becco, kozioł. Ale cornuto dźwięczniej brzmi więc to ten mem poszedł w świat i urwał się od desygnatu. Pojęcia pasterzy kóz i owiec są pewnie podobne na całym świecie, widzisz to samo więc myślisz to samo. Diabeł ma koźle rogi, a baranek gładzi grzechy świata. Owce i kozy udomowiliśmy na samym początku neolitu, miały czas się odcisnąć.

Rogacz jest postawiony na głowie, niejawnie odwołuje się do zapomnianego kozła, a jawnie nawiązuje do rogatej jurności tego co rogi przyprawił. Ale zauważ, że o taki fikołek całkiem łatwo, np. spolegliwy startował jako ten, na którym można zawsze polegać, a kończy jako fujara, która zawsze ulegnie. Albo zagadkowa kobieta, która w oryginale była zdaje się jakimś uwłaczającym godności niewiasty czy białogłowy germanizmem, a skończyła jako określenie neutralne & uniwersalne. Zdaje się w żadnym słowiańskim języku nie ma niczego podobnego.

Czemu kozioł pozwala kopulować ze swoją kozą pokonanemu przeciwnikowi jeszcze spróbuję wyjaśnić, głupi na pewno nie jest. Albo jest.

Kozy bardzo ładnie pasą się z owcami, owce zgryzają trawę, a kozy krzaki.

tichy pisze...

Nie tak prosto...

Otóż, słowo cornute weszło do języka angieslkiego (np. jako czaswonik) - dokładniej: jest rejestrowane przez Oxford ED - w końcu XVI wieku.

Od razu jego znaczenie było archetypalne.

Zajrzałem do Brucknera, ów podaje formę "rogal" (jako "cornuto"), a nie "rogacz". Google na hasło "cornuto rogal" wyrzuca, prócz Brucknera, także słownik ang-pol Aleksandra Chodzkiego z 1898, potwierdzające to.

Czemu nastąpiła zmiana "l" na "cz"? Może cech piekarzy przesłał petycję do Najjaśniej Panującego, że skojarzenia ich wypieki budzą frywolne?

Dobrze, że wzmiankowałeś "kobietę"... to też nowoczesny wymysł, tak gdzieś od XVI w, najpierw powoli, dopiero potem wypierając i zmieniając znaczenie.

Bruckner wskazuje, że przez te kilkaset lat "kobieta" w ujemnym i prześmiewczym sensie funkcjonowała w tzw. "literautrze sowizdrzalskiej".

Tak samo i "cornuto" mogło byc spopularyzowane. Jakiś satyryk ukuł, zapożyczył - spodobało się, i chwyciło.

Tak z wolna zaczynam widzieć wywody Bloka jako "takie sobie bajeczki" w rodzaju Lorenzowych, co ładnie brzmią, a nic nie mają wspólnego z realnością.

A, jeszcze o kozach. Moja (uprzednio wspomniana) encyklopedia o zwierzątkach podaje dwie mocne cechy kóz:

1. Sa rozwiązłe, i jak muszą, to byle jak, i z byle czym.

2. Dominująca w stadzie jest samica, czesto strofująca lub nawet bodąca samca, choćby dwa razy większego od niej, który czymś podpadł.

Sa jeszcze inne dziwności, niespotykane u innnych zwirząt. Np. kozieł potrafi se upatrzyć kozę, i sam nie pokrywjaąc jej, nie dopuszcza innych samców. Cham taki.

A ta, bidaczka, strasznie się męczy. Ten fakt - męki bez samca gdy w rui, jest dobrze znany hodowcom owiec (hasło w googlu "goats mating").

kwik pisze...

@ tichy - kozy w ogóle są kapryśne i kaprawe. Ale i tak je lubię bo robią dobry ser.

Dziwne to wszystko. Mieć jaja (w wersji sycylijskiej - jaja do ziemi) to dobrze, być chujem niedobrze. Być rogatą duszą dobrze, mieć rogi niedobrze. Trudno się w tym połapać.

Po polsku rogacz przynajmniej jakoś komponuje się w otoczeniu barana, jelenia i anonimowego łosia z internetu.