piątek, 12 marca 2010, 07:58

ekspert na pasku

Tekst Solskiej w Polityce: Komu służy ekspert? to miszmasz słusznego oburzenia (eksperci łżą), oczywistych postulatów (jawność) i teorii spiskowej (Big Pharma rządzi światem) podlany autorytetem prof. Górskiego (od terapii fagowej) i pacnięty na talerzyk "efekt sponsora". Główna teza jest taka, "że o wynikach badań naukowych w znacznym stopniu decyduje ten, kto płaci".

Decyduje czy nie, jak się chce mieć w ogóle jakieś wyniki płacić trzeba. Nawet jeśli finansowanie badań z pieniędzy publicznych automatycznie daje wyniki słuszne i dobre dla wszystkich, to zamiast efektu sponsora mamy równie przykry efekt krótkiej kołderki. Więc zamiast biadolenia o powiązaniu finansowym ekspertów ze sponsorami, mętnych sugestii, że "tylko nauka finansowana z pieniędzy publicznych może pozostać niezależna" i durnego pytania "czyim interesem kierują się badacze" wolałbym zobaczyć jakieś sensowne rozważania o tym, które badania muszą być finansowane z podatków, a które można oddać sponsorom.

Pretensje do autora, że napisał nie to, co chciałem, są oczywiście niemądre. Natomiast mam też pretensję słuszną. Solska przekracza granice absurdu, oto dwa zabawne cytaciki.

O badaniach klinicznych:
"Wątpliwości etyków budzi też fakt, że w niektórych badaniach części pacjentów podaje się testowany lek, a innej grupie – placebo. W Polsce takie badania nie są rzadkością, w innych krajach lekarze zaczynają być im przeciwni."

O niewymownie wykładających ekspertach:
"Czasem ekspert z roli akwizytora próbuje wyjść z twarzą. Medyczny autorytet przyjmuje zaproszenie do wygłoszenia referatu dla młodszych lekarzy na temat jakiegoś schorzenia i leczącego go leku. Stara się nawet nie wymieniać jego nazwy."

Poczytałem sobie Polityki dzięki wskazówce u andsola. Jeszcze za komuny była taka reklama z bałwanem — "ja nie czytam Polityki". Dziś stoję tam, gdzie stał bałwan.

43 komentarze:

MEP pisze...

Rzeczywistosc jest o wiele barwniejsza niz opisuje to Polityka (z tym placebo to oczywista wpadka), ale tez o wiele bardziej skomplikowana.
Zeby uniknac uproszczen trzeba by na ten temat napisac, wcale pokazna, ksiazke (zakladam optymistycznie dostep potecjalnego autora do informacji;).
A potem - szybko zrobic sobie operacje plastyczna i gdzies sie gleboko ukryc....;-)

kwik pisze...

To na pewno, nie mam też nic przeciw uproszczeniom. Martwi mnie tylko moda na straszenie skorumpowanymi naukowcami i ekspertami (w odróżnieniu od krystalicznie uczciwych szarlatanów i debilów).

A Polityka ma u mnie przerąbane za drukowanie bredni Majewskiej, ostatniej uczciwej i nieprzekupnej.

kwik pisze...

A z tym placebo to nie wiem czy wpadka, może autor w ogóle nie rozumie o co chodzi w badaniach klinicznych.

bart pisze...

Kolega Asmoeth również się znęca nad tym tekstem - acz nad innym jego fragmentem, o znanym ekonomiście. Polecam.

http://kobol.blox.pl/2010/03/Jak-sceptyk-znanego-ekonomiste-z-opresji-wyratowal.html

kwik pisze...

@ bart - dzięki, chyba starczy dla wszystkich.

referent Bulzacki pisze...

Akurat w tej dziedzinie, o której Pan wspomina, teza, że u "nasz" w kraju istnieje jakakolwiek nauka, jest cokolwiek ryzykowna. Za to ekspertyzy, badania i tego typu sprawy na zamówienie sponsorów (sponsorów szczególnego rodzaju, bo zainteresowanych w uzyskaniu pewnego rezultatu, który nie jest dla nich obojętny biznesowo) mają się dobrze. I tu niespodzianka, ekspertem można zostać w takich warunkach w sposób nieoczekiwany, według ciekawych post-kryteriów. Sam sponsor jest zresztą również zjawiskiem -- m.zd. -- złożonym i nie należy wszystkich wrzucać do jednego wora.

Pozdrowienia,

kwik pisze...

@ referent Bulzacki - akurat na szczęście jest pod ręką Górski, używany przez Solską w roli dyżurnego sprawiedliwego, ta terapia fagowa wygląda całkiem naukowo (muszę w końcu poczytać). Jakaś nauka w Polsce jednak istnieje, jeszcze kilka nazwisk chyba dałoby się znaleźć.

Wolę myśleć, że Polska stała się popularna jaka miejsce badań klinicznych nie dlatego, że można u nas tanio kupić każdy wynik, ale dlatego, że można je u nas zrobić dość tanio i dość przyzwoicie. Żadna porządna firma nie jest zainteresowana wypuszczeniem na rynek syfu od którego poumierają ludzie, jeśli się naciąga wyniki to raczej w celu pokazania, że nasze jest lepsze od konkurencji. A w tym czasie konkurencja robi to samo.

referent Bulzacki pisze...

Panie Kwiku, nauka u nas nie istnieje (w tej dziedzinie) nie dlatego, że nie ma nazwisk, ale dlatego, że nie ma infrastruktury, która jest bardzo kosztowna. Mam mniej więcej wiedzę jak wygląda to samo (z nazwy), co się robi w Gdańsku i Heidelbergu, i to są lata świetlne jakie dzielą te dwa ośrodki. U nas można liczyć na szczęście, a zasadnicza część "odkryć" jest tylko nasza w sensie ścisłym, bo nie trzyma żadnych standardów weryfikowalności i metody naukowej, więc nie jest nigdzie indziej uznawana. Począwszy od jakości materiału doświadczalnego i jego rejestracji, kończąc na siermiężności sprzętu i procedur, nie jesteśmy w stanie konkurować w tym, co zwie się nauką przez "N". Humaniści mają łatwiej, oni tylko czytają książki i myślą. Nie muszą prowadzić badań ;)

kwik pisze...

No jeśli Pan chce nas od razu z Niemcami porównywać to faktycznie można się tylko popłakać. Nauka (z grubsza) kwitnie proporcjonalnie do wydatków na nią, więc porównujmy się tymczasem z Grecją czy Portugalią.

Nie jest już prawdą, że w ogóle nie ma u nas niczego, trochę dobrego sprzętu jest, przynajmniej w dużych ośrodkach. Natomiast nie jest dobrze, że te skromne środki są cienko rozsmarowywane po różnych mało produktywnych instytucjach. No ale truizmy powtarzam, wszyscy wiedzą tylko nikt nie ruszy.

referent Bulzacki pisze...

Nie trzeba było pisać o nauce ;) Jeśli zaś chodzi o rywalizację z Portugalią czy Grecją (może mniej), to rankingi mamy chyba też skromne ;) Nieważne. Naprawdę nie chcę rozpętywać polemiki, chodziło mi tylko o pewne standardy rzeczy, które nazywają się tak samo, ale mimo to są wciąż różne. I to bywa mylące, bo ten sam sponsor u nas zachowuje się inaczej (może więcej?) niż u Niemców, czy -- niech będzie -- Portugalczyków. Wszystko niestety trzeba kontekstualizować. Nawet patologie ;)

Anonimowy pisze...

> Główna teza jest taka, "że o wynikach badań naukowych w znacznym stopniu decyduje ten, kto płaci".

ta... jest rynek, polityka, mody intelektualne, zachcianki pewnych grup, koncerny, a cała reszta - nieistotna. Panie Sokal, na pomoc!

> Dziś stoję tam, gdzie stał bałwan.

Był tam też m.in. denialista GO - Jaworowski (http://doskonaleszare.blox.pl/html) albo na jednym z ich blogów taki wpis - http://naukowy.blog.polityka.pl/?p=529
Przyznam, że w tym miejscu tego się nie spodziewałem :(

kwik pisze...

@ referent Bulzacki - w ogólnym zarysie chyba się zgadzamy, tzn. że nie jest dobrze.

kwik pisze...

@ aleister - GO to kolejny temat na którym się wszyscy znają, ten Kubiak jest chyba cytologiem, więc zagadnienia klimatyczne ma w małym palcu.

bart pisze...

"Był tam też m.in. denialista GO - Jaworowski (http://doskonaleszare.blox.pl/html) albo na jednym z ich blogów taki wpis - http://naukowy.blog.polityka.pl/?p=529
Przyznam, że w tym miejscu tego się nie spodziewałem :("

No i nie zapominajmy, że to w "Polityce" doskonaliła swoje pióro pewna literacka debiutantka naukowa zza oceanu o wielu imionach i nazwiskach: Maria Dorota Czajkowska-Majewska.

kwik pisze...

@ bart - no ja już dziś tę Majewską rytualnie wspomniałem, choć jakoś mniej elegancko. A żeby nie być gołosłownym, to tu jest lista jej tekstów w Polityce.

ztrewq pisze...

Nie czytałem jeszcze artykułu, ale z tym placebo to chyba nieporozumienie.

Prawdą jest, że coraz częściej zamiast porównywać z placebo postuluje się porównywanie z innymi lekami. Na zasadzie: nie chodzi o to, żeby lek był lepszy od placebo, chodzi o to, żeby był lepszy od innych dostępnych na rynku.

Oczywiście to w kontekście refundacji, a nie badań podstawowych. Por. przykład Sawickiego.

kwik pisze...

@ ztrewq - oczywiście, mamy już przecież wiele leków o znanej skuteczności. Natomiast w kontekście następnego zdania czyli: "W Polsce takie badania nie są rzadkością, w innych krajach lekarze zaczynają być im przeciwni" można sądzić, że autor sam nie wie o czym pisze.

andsol pisze...

Gdy coś mi się w świecie nie podoba (a to jest chronicznym stanem) i chcę argumentację na jakimś polskojęzycznym tekście oprzeć, stały problem się pojawia. Nie ma linii oddzielającej rzeczowe argumenty od analizy odkrywającej prawdziwe przyczyny wszystkich problemów, od nine eleven poczynając.

Teoria jednej wielkiej konspiracji jest bardzo pomocna, wyjaśnia wszystko i szybko i dlatego sam mam ochotę zepchnąć winę na peerel, w którym wyjaśnień subtelnych nie trzeba było i wszystko z jednej jedynej teorii wynikało. No ale to chyba jednak nie tak. A jak? Czemu antyszczepionkowcy linkują do wielkiej tajemnicy UFO, a wyspecjalizowani w niej odwołują się do autorytetu homeopatów? Przecież każde z tych zboczeń to inna jednostka chorobowa...

Niełatwe jest życie wierzącego w Drobne Kospiracje sprzężone z Wielką Głupotą.

kwik pisze...

@ andsol - na szczęście mało jest specyficznie polskich problemów i nie jesteśmy skazani na posługiwanie się "literaturą" polskojęzyczną. Jest ona licha z kilku powodów i jeszcze długo nie będzie lepsza. Bo jakość kosztuje, a publika jej nie wymaga. A jeśli przeciętny czytelnik najbardziej lubi pomieszanie faktów z łatwymi wyjaśnieniami i anegdotami, to po co w ogóle się wysilać?

Koalicja ciemnoty zawiązuje się z powodu wspólnego wroga, aroganckiej nauki/techniki, która nadal trzyma się mocno. Nie wiem czy są jakieś syntetyczne wskaźniki poziomu ciemnoty, wiara w cuda (chwilowe wyłączenia praw natury), homeopatię, telepatię, astrologię, szkodliwość szczepionek, wizyty kosmitów, kreacjonizm na pewno mają różną szkodliwość intelektualną i społeczną, trudno je sensownie zważyć. A ciekaw jestem, czy naprawdę jest coraz gorzej, czy tylko mi się wydaje.

tichy pisze...

Co z tym placebo?

Ctrl-F nie wykazał obecności tego słowa w artykule Solskiej.

PS. A w ogóle, problem "ekspercko-sponsorski" istnieje. To tak, jak z byciem między młotem a kowadłem. Z faktu bycia między nie wynika konieczność kochania żadnego.

Tylko, najgorsi sa tacy pomocnicy (i pomocnice) co nie pomagają.

PPS. Mnie rzuciło się w oczy użycie i sens sugestii (czy sugestia sensu) słówka ghostwriter.

Jest to na Zachodzie zupełnie normalny zawód, szanowany, pożyteczny, regulowany odpowiednimi przepisami nawet dobrze opłacany. Coś w rodzaju akuszerki.

A tu się wmawia, iż akuszerka to cwana baba, która sama rodzi, i udaje, że to nie ona. Ze to coś w rodzaju Murzyna. Fakt, tak trzy wieki temu toto Francuzi nazwali - murzynowanie. Ale od tego czasu również u Francuzów profesja została uoficjalniona, uregulowana, etc. A u nas... wciąż pokutuje.

PPS. A raport Ernst&Young'a - głupie 126 stron - ktoś przeczytał?

(u siebie krytykuję i chwalę - za darmo!)

kwik pisze...

@ tichy - placebo nie ma bo jestem dupa i zrobiłem linka do drugiej strony tekstu, zaraz poprawię.

U nas ciągle trwa odkrywanie Ameryki, mogłoby się już skończyć. Ghostwritera trzeba by pewno na nowo przetłumaczyć (jak widzę w rosyjskim też jest литературный негр). Mnie wszystko jedno kto pisał tekst podpisany Solska, interesuje mnie wyłącznie jakość, której tam nie znajduję.

tichy pisze...

Kwik: Z tym placebo - to moja wina. Nie wpadłem na prosty pomysł, że artykuł mógł był mieć pierwszą stronę. Mam wymówkę - mógł był mieć tylko jedną.

Piszesz: wszystko jedno kto pisał tekst podpisany Solska

I beg to differ...

Myślisz, że teatr się skończył? Teatr się dopiero zaczyna:

http://www.karieramanagera.pl/kto_jest_kim/50_najbardziej_wplywowych_kobiet_w_polskich_mediach/Joanna_Solska/

"Dziennikarka, a jednocześnie wiceprezes Polityki - Spółdzielni Pracy. Specjalizuje się w problematyce gospodarczej, chociaż - jako teatrolog z wykształcenia - na początku wolała pisać o kulturze. W Sztandarze Młodych, dziś już nieistniejącym, usłyszała, że o teatrze każdy potrafi coś napisać, a w gazecie potrzebny jest reporter od inwestycji. Nolens volens zaczęła się uczyć reguł ekonomii.

Spośród nagród, jakie otrzymała, najbardziej ceni Pryzmat przyznawany przez Fundację Edukacji Ekonomicznej oraz Grand Press za najlepszy artykuł publicystyczny."

kwik pisze...

@ tichy - mogłeś sobie darować. Jesteś zwyczajnie okrutny. No dobrze, to ja nolens volens złagodzę stanowisko - jak na teatrologa całkiem, całkiem.

Byłem kiedyś w teatrze. Taka była kolejka do szatni, że drugi raz nie pójdę.

andsol pisze...

A nie mogłeś wybrać kolejki do bufetu?

kwik pisze...

No nie pomyślałem. To może się jeszcze kiedyś wybiorę.

tichy pisze...

Kwik, chyba jakieś nieporozumienie. Wkleiłem ową laurkę (pdbnie auto-laurkę) po to, byś zaostrzył swoje stanowisko, nie złagodził.

Zauważ tytuł strony - "50 najbardziej wpływowych kobiet". Dalej - życiorys, kompetencje - i ten język napuszony, jakby na zamówienie jakiego prześmiewczego kabaretu.

Ostrogi ekonomiczne zdobyła w Sztandarze Młodych... "reguły ekonomii". Dobre.

I te nagrody...

I zestaw to z tym tekstem, nad którym się pastwisz. I słusznie - jego poziom nie jest najwyższego lotu, zaś wpadki - niewybaczalne.

Temat jest ważki, a został straszliwie skopany.

Może to outlier, plama na życiorysie publicystycznym (ja nie wiem, bo nie bywam w tych rewirach w celach czytelniczych), ale kontrast imadżu z realem jest okrutny.

kwik pisze...

@ tichy - ale naprawdę nie ma nic złego w tym, że ktoś zmienia zawód i zdobywa na własną rękę kompetencje w całkiem innej dziedzinie. A nagrody też dają za coś, to znaczy, że inni byli jeszcze gorsi. Tfu, mniej doskonali.

Mnie się taki język całkiem podoba, doceniam anegdotę o aktorze co miał serce jak dzwon czy Instytut Matki i Dziecka zajęty danonkami. Natomiast temat eksperta na pasku zasługuje na skupienie i uczciwe potraktowanie, co oczywiście wymaga pracy. Naprawdę mam się martwić, że w USA biznes finansuje coraz więcej badań? Przecież nawet nie wiem, czy to prawda, nie widzę żadnych danych. A nawet jeśli, to efekt może być wywołany ograniczaniem funduszy na R&D w dziedzinie uzbrojenia. Nie chcę się nad nikim pastwić, ale czytanie takich tekstów to jednak strata czasu.

Michał pisze...

Bez związku z tokiem dyskusji

Cyncynat pisze...

nagroda blogerow dla blogerow. bozia, bozia.

kwik pisze...

@ M - dziękuję za wyróżnienie, na które przecież tylko częściowo zasłużyłem. Z radości kupiłem sobie piwo Zlatý Bažant i od razu wypiłem. Jeszcze raz dziękuję, szczerze wzruszony i zakłopotany.

kwik pisze...

@ Cyncynat - nie tyle nagroda, co wyróżnienie łańcuszkowe: The Story Behind The Kreativ Blogger Award. Cenię Cię za bezkompromisowość, wzajemne poprawianie sobie samopoczucia jest jednak zdrowe i naturalne, jesteśmy małpami społecznymi.

Cyncynat pisze...

To nie bezkompromisowosc - zwyczajne lenistwo.

Nawet nazwa tego wyroznienia to polaczenie obciachu i pretensjonalnosci. Sa umysly dla ktorych synonimem i substytutem "kreatywnosci" jest niepoprawna pisownia.
"Kreative"? Really? Do tego dochodzi malpowanie mainstreamu z obsesja nagrod. Nie da rady napisac "ten blog mi sie podoba", trzeba koniecznie AWARD.

Ja tez mam wrazenie, ze to cos nieco specyficzne dla polskich blogow (nawet jesli oryginalnie wyroznienie jest pomyslem szwedskiego marketoida). Ilez razy juz widzialem w polskiej blogosferze te manie nagrod?
Jak nie uczestnictwo w "Blog Roku" (z oplatami za glosowanie, ha ha ha) to jakies lancuszki pocieszenia dla sierotek z blogiem. Byc moze to kwestia obserwowanej demografii (blogowanie towarzyskie vs blogowanie bo sie ma cokolwiek do powiedzenia), ale w angielsko-jezycznej blogosferze nie zauwazylem ani psiapsiolkowatosci blogrolli (pierwszy z brzegu blog - http://wadler.blogspot.com/ - zadnego blogrolla), ani jakichkolwiek "KReaTIW Ziom AWORT".

kwik pisze...

@ Cyncynat - nie szwedzkiego a norweskiego, ale mniejsza z tym. Podsuwasz ciekawy pomysł, całkiem możliwe, że długość blogrolki jest związana z narodowością, warto zbadać. W każdym razie dzięki Tobie już nigdy nie spojrzę na żadną blogrolkę tak bezrefleksyjnie jak kiedyś.

Pierwszy z brzegu Wadler nie ma blogrolki, ale za to sprzedaje swoją książkę o Javie. I słusznie.

tichy pisze...

Poszedłem za linkiem "Kreativ Blogger" i wynotowałem sobie points:

1. Creative Art (Candles or other crafts)
2. Creative Cooking
3. Creative Photography
4. Creative Thoughts (Literature, Meme, etc.)

I zastanowiłęm się, które to dziedziny pomogły Ci, kwiku, w nominacji...

Świeczki i inne robótki? E, chyba nie (choć kto cię tam wie...)

Coś z kuchni? Nawet tyciego przepisiku nie widziałem u Ciebie, a cóż dopiero kreatywnego. A może to właśnie jest kreatywność?

Fotografia - to może. Od czasu zamieszczasz, np. te z robaczkami. Są tylko, niestety, dobre.

Nie sa one "creative". Np., gąsienicy nie doprawiasz głowy prezydenta czy premiera jakiegoś kraju...

Kreatywne myśli? O, to chyba to. Choć, literatura, którą się zajmujesz... i mniejsza o to jaka, ale jak - krytycznie! Suchej nitki nie zostawiasz. To nie kreatywność, to prześladowanie.

Pozostaje więc - jak mawiał Sherlock Holmes - po wyeliminowaniu wszystkich prócz jednej możliwości, ta jedna - i to jest to.

A więc - kreatywne memy!

kwik pisze...

@ tichy - tak jest, jestem radosnym fabrykantem koślawych memów. Ale wszystko przemyślałem. Na niezły pomysł prędzej czy później ktoś i tak zawsze wpadnie, o ile już nie wpadł - więc wcale nie muszę go przedstawiać. Pomysłów marnych tym bardziej przedstawiać nie muszę. Ale idąc tym tropem popadamy w hawelizm:

To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.
Jeśli jest coś, o czym by się rzekło:
"Patrz, to coś nowego" -
to już to było w czasach,
które były przed nami.

Być może kruczek jest w słowie "zgoła".

Cyncynat pisze...

to malo ciekawy, dla mnie, temat - prowadzic statystyki polskich blogrolek.
czytanie Polityki tez uwazam za strasznie nudne zajecie.

bede konstruktywny (i tradycyjnie offtopiczny) i podrzuce pare komplementarnych artykulow, ktore moga byc dla Ciebie ciekawe.

http://protein.bio.msu.ru/biokhimiya/contents/v69/pdf/bcm_1403.pdf

http://lucacardelli.name/Papers/Can%20a%20Systems%20Biologist%20Fix%20a%20Tamagotchi.pdf


Nota bene, nasz ex-salonowy kolega HvF pisze z (mniej wiecej) pokrewnego tematu doktorat. Na bardzo obiecujacy (pod)temat.

kwik pisze...

@ Cyncynat - miałem raczej na myśli ciekawy dla publiki, bo doniesienie, że np. Polacy i Koreańczycy mają najdłuższe blogrolki na świecie na pewno przebiłoby się w naszych mediach.

Przeczytałem oba, "Can a Biologist Fix a Radio" to faktycznie klasyk, 7610 notowań w Guglu, "Can a Systems Biologist Fix a Tamagotchi" tylko 35. Ale Cardelli dużo bliższy prawdy, radio dość łatwo zreperować przy pomocy drugiego dobrego radia, przynajmniej takie ruskie jak u Lazebnika, można to zrobić nawet nie mając zielonego pojęcia o co w radiu chodzi.

Oczywiście masz rację, ja też wolę czytać zabawne i mądre teksty ludzi robiących coś ciekawego niż troskliwe lamenty pani Solskiej (której się pewnie całkiem dobrze powodzi). Ale nie chciałbym się zanadto wyobcować.

ps. mam nadzieję, że o HvF jeszcze usłyszę.

Cyncynat pisze...

Rola CS w biologii - to ogolnie ostatnio dosc goracy temat. Juz od jakiegos czasu wyglada na to, ze CS ma coraz wiecej do powiedzenia w biologii - nie tyle nawet w postaci topornej bioinformatyki, co czegos bardziej fundamentalnego i zlozonego - computational biology.
Do computational biology trzeba jednak ludzi z bardzo dobrym CS/math background. Luca Cardelli i nasz HvF, ten poziom :-) To powoduje, przynajmniej tak ja - outsider - to widze, pewne tarcia w srodowisku biologow, i defensywne reakcje ludzi, ktorzy obudzili sie w swiecie wymagajacym od nich douczenia sie takich ciezkawych tematow jak klasyczna teoria rekursji czy algebry procesowe.

Ostatni "flame" trwa od mniej niz roku.

Najpierw dwa pro-math-pro-cs artykuly w Science
(http://www.sciencemag.org/cgi/content/summary/325/5940/542 i http://www.sciencemag.org/cgi/content/summary/325/5940/541),

nastepnie szybka reakcja defensywna Johna Timmera (http://arstechnica.com/science/news/2009/07/should-biologists-study-computer-science.ars) i pozniej nieco bardziej pojednawczy artykul Adama Siepela "Computational Education for Molecular Biology and Genetics" (http://research.microsoft.com/en-us/collaboration/transformscience/CEfS.pdf).

A syntetyczne strzeszczenie dla outsiderow pojawilo sie w najnowszym marcowym Communications ACM pod wielomowiacym tytulem "CS and Biology's Growing Pains".

(Artykuly z Science i ACM nie sa free, ten z ACM moge jednak, jako czlonek ACM, latwo udostepnic, natomiast skanowanie Science z biblioteki pracodawcy jednak nie wchodzi w rachube)
.



VhF wlasnie sie zajmuje algebrami procesowymi w kontekscie nauk przyrodniczych, bardziej szczegolowo nie podam bo byloby to zbyt latwe do wyguglania :-)

kwik pisze...

@ Cyncynat - dzięki, te z Science czyli Computing Has Changed Biology… i Mathematical Biology Education… są (jak widać) dość dostępne, CS and biology's growing pains tym bardziej. Czyli chyba będę musiał poczytać.

O gorących tematach ("gorączce złota") ładnie pisał Lazebnik (ten od reperowania radia). Na szczęście obszar CS/biologia jest tak rozległy, że z pewnością dla każdego starczy. Czy złota, to się jeszcze okaże.

Cyncynat pisze...

Chodzi imo wlasnie o to, by hot topics nie konczyly sie na gluchej scianie zlozonosci.

Bez CS/matmy studiowanie organizmow zawsze bedzie mniej wiecej jak studiowanie mojego laptopa przez odwiedzajace nas czasami koty. Laptop jest prostokatny, szary, czasem swieci sie i wydaje dzwieki. I sciana.

Uproszczenie, oczywiscie, ale chyba w miare uzasadnione?

Cyncynat pisze...

nie czuj sie zreszta zobowiazany czytac cokolwiek z tego co podaje.

chyba, ze chcesz udowodnic, ze nic z tego nie zrozumialem :-) [w przypadku biologii nie bedzie to nawet trudno]

kwik pisze...

@ Cyncynat - nie ma letko, jak się chce pisać to trzeba czytać. Czytam. To od Microsofta takie sobie, ale za to z odsyłaczem do natchnionego tekstu Jeannette M. Wing Computational Thinking. Przy okazji - jak nazwać (po polsku) człowieka zajmującego się CS? Bo informatyk to się już chyba potocznie mówi na kolesia, który umie podłączyć drukarkę sieciową pod Windows.

Cyncynat pisze...

"Informatyk" potocznie to rzeczywiscie facet od drukarek i wikipedii. Nie ma na to rady - takie sa skutki bajzlu w terminologii. Anglicy to zrobili znacznie lepiej, wiec i uzywam CS jako terminu rowniez gdy pisze po polsku.