piątek, 13 kwietnia 2012, 21:10

napro*

Naprotechnologia to spolszczenie NaProTechnology, znaku towarowego zarejestrowanego przez Pope Paul VI Institute for the Study of Human Reproduction. Nie będę znaku tego używać, byłbym bowiem z pewnością niekompatybilny z klauzulą dozwolonego użycia: It can be freely used by any person or entity so long as its use reflects the medical concepts and values expressed in the textbook The Medical & Surgical Practice of NaProTECHNOLOGY. Wspomniany instytut został założony w połowie lat osiemdziesiątych w odpowiedzi na spektakularne sukcesy wyklętego przez Watykan zapłodnienia pozaustrojowego. Podpieranie praktyki medycznej wzniosłą ideologią jest piękne i słuszne, ale jeśli przy okazji lekceważone są potrzeby pacjenta, to ten sam efekt prościej osiągnąć zwykłą pazernością. Tu naprotechnolog może podać rękę niejednemu zapładniaczowi pozaustrojowemu.

Muszę pochwalić polską wikipedię, chyba żadna inna nie ma osobnego hasła Naprotechnologia. W dodatku jeszcze chcą je naprawiać! Ale o czym to ja pisałem… Aha, otóż naprotechnologia jest zlepkiem z naturalna prokreacyjna technologia — o tyle ciekawe, że akurat najbardziej skuteczne elementy napro* to zabiegi chirurgiczne takie jak usuwanie endometriozy, wycinanie torbieli jajników czy udrażnianie jajowodów. Na szczęście nie oni to wymyślili, np. specjalistą od precyzyjnej chirurgii jajowodów jest Robert Winston, zarazem pionier genetycznej diagnostyki preimplantacyjnej, oczywiście odrzucanej przez naprofilów.

Winston jest pragmatycznym zwolennikiem zgniłego kompromisu, uważa że ludzi religijnych nie wolno odpychać od nauki i jej osiągnięć. Nie wiem, nie znam się, ale widziałem go kiedyś na BBC, gdzie całkiem przekonująco narzekał, że zapłodnienie pozaustrojowe jest mocno nadużywane. Co oczywiście nie znaczy, że automatycznie napro* ma jakąkolwiek wartość jako całościowa konkurencyjna koncepcja leczenia niepłodności. Chyba nietrudno samemu wymyślić, że sposób interwencji medycznej powinien zależeć wyłącznie od diagnozy, a najważniejszym kryterium powinna być efektywność zabiegu. Niepłodność to przecież także problem zdrowotny, a nie tylko pretekst do manifestowania przekonań religijnych.


DODANE:
Stanford, J. B., Parnell, T. A., Boyle, P. C. 2008. Outcomes From Treatment of Infertility With Natural Procreative Technology in an Irish General Practice. The Journal of the American Board of Family Medicine, 21, 375 -384. DOI:10.3122/jabfm.2008.05.070239

Sills, E. S., Walsh, D. J., Walsh, A. P. H. 2009. Re: Outcomes From Treatment of Infertility With Natural Procreative Technology in an Irish General Practice. The Journal of the American Board of Family Medicine, 22, 94 -95. DOI:10.3122/jabfm.2009.01.080190

Stanford, J. B., Parnell, T. A., Boyle, P. C. 2009. Response: Re: Outcomes From Treatment of Infertility With Natural Procreative Technology in an Irish General Practice. The Journal of the American Board of Family Medicine, 22, 95 -96. DOI:10.3122/jabfm.2009.01.080214

4 komentarze:

Globalny Śmietnik pisze...

A to ci heca!

To druga wersja hasła N*

Pierwsza była napisana w stylu in vitro złe, n* lepsza i dostała w końcu szablon metody niezgodnej z aktualną wiedzą medyczną. Odbyła się dyskusja nad usunięciem hasła, w której zabrałem głos ukazując właśnie ową niezgodność, jej rozwinięciem był wpis o n* na moim blogu. Zaakcentowałem też fakt absolutnej niewiarygodności danych o wynikach leczenia, co nie można inaczej zinterpretować jako nieuczciwą reklamę i działanie z medycznego punktu widzenia nieetyczne.

W końcu zwyciężyło zdanie, iż wpis ten były miejscem ciągłych wojen edycyjnych, zatem został usunięty.

Obecny jest przynajmniej pozbawiony bojowego zacięcia.

kwik pisze...

Po pierwsze dam linka do Twojej notki, właśnie przeczytałem. Sprawdziłem właśnie w Google Scholar, jest dosłownie jedna (ale może inne przeoczyłem) w miarę sensowna publikacja o niezłej skuteczności napro*: Outcomes From Treatment of Infertility With Natural Procreative Technology in an Irish General Practice. Jak łatwo sprawdzić 75,3% leczonych przez nich kobiet dostawało klomifen, 67% gonadotropinę kosmówkową, 18% progesteron, 71% środki zwiększające wydzielanie śluzu przez macicę. Czyli najwyraźniej i po prostu korygowano lekami hormonalnymi i hormonami zaburzenia hormonalne i ich skutki przeszkadzające w owulacji czy implantacji. Ani to naturalne, ani rewolucyjne.

A że hasło było polem bitwy nadal widać, nawet bez zaglądania do dyskusji. Ale dobrze że zostało.

Globalny Śmietnik pisze...

Ta praca została następnie skrytykowana w czasopiśmie, w którym ją opublikowano, dalszego ciągu jak widać nie ma.

W skrócie mówiąc - inne ośrodki stosujące podobne metody nawet się nie zbliżyły do prezentowanych wyników.

Zatem albo cud, albo dobieranie pacjentów (odsyłanie chorych i kwalifikowanie zdrowych) albo praca została napisana bez zwracania uwagi na rzeczywiste wyniki.

Sama istota napro*, tym czym różni się od innych schematów - badanie płodnych momentów upokarzającymi metodami - w dzisiejszych czasach też nie ma sensu. Są testy hormonalne potrafiące to lepiej, wygodniej i taniej zrobić.

kwik pisze...

Tak właśnie było, przezornie dorzuciłem linki do wspomnianej przez Ciebie krytyki i odpowiedzi na nią autorów.