środa, 5 czerwca 2013, 09:11

infekowanie wirusa

Jak donosi Puls Biznesu ("Najbardziej uzależniający portal biznesowy w Polsce" "Rekord cieszy nas tym bardziej, że nasz model biznesowy zakłada postawienia na jakość kosztem ilości użytkowników"): Ładowarki do iPhone’ów mogą zainfekować wirusa.

Ale Puls się zaraz uspokaja: "Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku przy podłączaniu iPhone’a do źródła zasalania. Ładowarki niewiadomego pochodzenia powinny być unikane."

26 komentarzy:

urbane.abuse pisze...

Salty iPhone, so tasty!

kuzynka.edyta pisze...

Co tu tak cicho o zmierzchu?

Zajrzałam przed chwilą na PulsBiznesu – stan zainfekowanego wirusa jest stabilny, nikt nie zakłócił mu spokoju.

A tak w ogóle, to ciekawe, czy rzeczywiście można byłoby zainfekować wirusa? Hm… Chyba tak. Nie wiem w jakim celu, ale dlaczego by nie? ;)

kuzynka.edyta pisze...

A! Na przykład programy antywirusowe. Niekiedy nie potrafią wirusa usunąć, tylko go unieszkodliwiają. Czy to nie jest właśnie rodzaj 'infekcji'?

kwik pisze...

U mnie zawsze cicho. A dalszy ciąg wirusa z ładowarki będzie chyba dopiero pod koniec lipca pod hasłem mactans (nazwa gatunkowa czarnej wdowy) o tu, tylko że teraz to już nikogo nie interesuje bo wszyscy (i słusznie) podniecają się PRISM-em.

Dla mnie wirus unieszkodliwiony jest praktycznie usunięty, jakoś nigdy nie zadałem sobie trudu żeby zrozumieć ten niuans, uznałem chyba że czasem antywirusowcy sami nie bardzo wiedzą jak jakiś wirus działa, więc chuchając na zimne wolą go całkiem nie usuwać żeby czegoś nie popsuć. Jeszcze się nie spotkałem z takim wirusem, pewnie stąd moje nikłe zainteresowanie. Ale przy okazji spróbuję nadrobić braki.

kuzynka.edyta pisze...

Podobnie sobie to wyobrażam. Że wirus unieszkodliwiany jest w ten sposób, że coś mu antywir urywa z kodu lub podmienia w sytuacji, gdy wycięcie całości jest problematyczne. Pewnie zamiast sobie wyobrażać (i przy okazji pleść głupstwa), dobrze byłoby zajrzeć w mądry zakątek sieci, ale jestem dziś na to za leniwa.

Myślę, że PRISM też nie będzie zbyt długo źródłem medialnej ekscytacji. Choć to większego kalibru nius niż wirus z ładowarki.

kwik pisze...

Dobrze byłoby w ogóle wszystko wiedzieć, jednak trzeba mieć jakieś priorytety bo mózg nie jest z gumy a doba ma tylko ileśtam godzin.

PRISM to jednak poważna afera więc trochę potrwa. Nawet jeśli wszyscy się czegoś podobnego spodziewali (dawno temu przebąkiwano coś o ECHELONIE), to teraz timing jest zabójczy, niecałe dwa miesiące po bombach w Bostonie trudno będzie przekonać prostego Amerykanina że system jest nieodzowny i świetnie działa. Ale co ja tam wiem.

kuzynka.edyta pisze...

Podobno nie wykorzystujemy w pełni możliwości naszych mózgów. Każdy człowiek mógłby być genialnym wynalazcą, odkrywcą albo przynajmniej erudytą, ale niewielu się chce ;)

W końcu się zmobilizowałam i wrzuciłam do Flickr trochę landszaftów z Devonu.

kwik pisze...

Dzięki za linka do obrazków, z przyjemnością obejrzałem, także te robione iphonem (zrazu myślałem, że to defekt ostrzenia, o którym wspominałaś:).

Z niewykorzystywanymi mózgami to nieprawda, zresztą byłby to okrutny dowcip, biorąc pod uwagę jak bardzo kobiety się męczą przy porodzie przez te wielkie głowy noworodków. Mózg jest owszem dość plastyczny, ale pogłoski o tym, że łatwo wytrenować inteligencję są chyba grubo przesadzone.

kuzynka.edyta pisze...

Tak, w zestawie znalazły się zdjęcia kliknięte iphonem a także robione z pociągu i autobusu przez brudne szyby :) Devon jest piękny i moje zdjęcia jego urody w pełni nie oddają. Czerwone klify i takaż ziemia, wzgórza pokryte ptachworkiem pól i pastwisk, poodzielanych starannnie przycietymi żywopłotami, nieokiełznana roślinność, sielskie miasteczka pielegnujące stare tradycje architektoniczne. Aj, długo by wymieniać. Zaplanowałam powrót w tamte strony w sierpniu, bo nie wszędzie dotarłam gdzie chciałam. Mam nadzieję, że wrócę z lepszym materiałem fotograficznym. Staranniej się przygotuję no i liczę na lepszą pogodę!

Zdania o mózgu były oczywiście żartobliwe. Twój 'mózg nie jest z gumy' przypomniał mi legendę Urbana ;) o 5%.

kwik pisze...

Przepraszam, fatalnie się zachowałem, zignorowałem nie tylko Twoją oczywistą żartobliwość, ale i słonia w różnych postaciach przezczaszkowej stymulacji mózgu (np. Brain stimulation promises 'long-lasting' maths boost). Może za karę powinienem wydusić z siebie notkę o tym. Chociaż lepiej poczekać, za kilka lat sprawa się wyjaśni.

Devon na Twoich zdjęciach jest nad wyraz piękny, ale uznałem że to także efekt talentu i selekcji materiału. Jeśli natomiast jest jeszcze bardziej, to czy nie cierpi przez to na zalew turystów, szczególnie w lipcu i sierpniu? Nie boisz się że Devon w zalewie z turystów i z mniej soczystą zielenią może rozczarować?

kuzynka.edyta pisze...

Ależ przeprosiny niepotrzebne, żartobliwość niekoniecznie była oczywista. Tak mi się napisało. Samo się.

Interesujący artykuł, choć mnie elektryczne stymulacje mózgu źle się kojarzą, począwszy od Frankensteina ;) i wczesnych terapii w chorobach psychicznych.

Poniższy fragment wydaje mi się istotny:

Cohen Kadosh added that it was important to identify any downsides of this and other similar forms of transcranial electrical stimulation to ensure that boosting one cognitive ability did not lead to damage in another.

Właśnie. Trochę przypadków nieprzewidzianych skutków leczenia w w historii medycyny było. Od razu przypomina mi się przypadek dr Kochera. A tu nawet nie chodzi o leczenie, tylko o 'polepszenie', więc coś jak operacja plastyczna. Wolałabym być matematycznym gamoniem niż poddać się takiemu zabiegowi.

Napisz tę notkę, bez czekania. Mózg i jego potencjał, to bardzo ciekawy temat.

* * *
Zdjęcia urody Devonu nie oddają, bowiem w zestawie nie ma najładniejszych widoków i najciekawszych momentów, bo albo nie zdążyłam ich sfotografować albo spaprane foty wylądowały w koszu. Poza tym fotografia, to tylko fragment oglądanego pejzażu. Weźmy na przykład zdjęcia czerwonych klifów. No ładne, ale nie wiadomo jak wysokie, czy rozległe, i czy autorka kolorów nie podkręciła. Nie podkręciła, skały w popołudniowym słońcu rzeczywiście tak wyglądały. A na kilkukilometrowym odcinku pociąg jechał tuż pod wysokim klifem, wzdłuż plaży. Z jednej strony ściana fantastycznie porzeźbionych skał, z drugiej plaża i ocean. Mieliśmy 30-minutowe opóźnienie, bo silny wiatr zwiał namiot plażowy na tory o czym poinformował (żartując) train driver. Tego na zdjęciach nie ma.

Turystów na pewno będzie w sierpniu dużo, ale mówi się trudno. (Z pociągu widziałam olbrzymie miasteczko domków kempingowych, coś nieprawdopodobnego.) Może zresztą uda mi się najbardziej oblegane miejsca ominąć. Ad. zieleni. Zerknij w Google Maps na Dartmoor National Park. Zielona plama nasuwa skojarzenie lasów i łąk. A widok 'Satellite' odkrywa coś jak skalisty płaskowyż. Wygląda fascynująco.

(To był już ostatni wtręt o Devonie!)

kuzynka.edyta pisze...

To nie będzie tej notki?

Same misie w tym moim poprzednim, przydługim komciu. Mam nadzieję, że to nie one Cię wystraszyły...

kwik pisze...

Ledwo cztery misie nie robią na mnie paraliżującego wrażenia. Nosiłem się ze dwa dni, nawet już ładny tytuł wymyśliłem, ale jednak na razie nic z tego nie będzie. Bo też wolę być matematycznym gamoniem niż poddać się absolutnie bezpiecznej stymulacji przezczaszkowej, a negatywnie nastawiony nie mogę całkiem uczciwie pisać o przełomowych osiągnięciach Cohena Kadosha. Zresztą od razu objawiło mi się, że on ten swój aparacik przezornie opatentował, więc tym bardziej: Apparatus for improving and/or maintaining numerical ability. Ale temat będę śledził.

A jak Twój aparacik, wyjaśniło się czemu nie ostrzy jak należy?

kuzynka.edyta pisze...

Hm. Może rzeczywiście ten wynalazek byłby użyteczny w terapii np. osób po udarze? Z drugiej strony, w artykule BBC mówiono o 6-cio miesięcznej terapii. A w opisie patentu mowa jest o stymulacji połaczonej z ćwiczeniami w liczeniu nawet do 5 godzin i nawet przez 2 lata. Czy trwająca tak długo tradycyjna terapia, bez aparaciku pana Kadosha, nie dałaby efektów? No nie wiem.

Z moim apracikiem, to cała historia. Ale nie będę spamowała Ci bloga opisami. W skrócie, w aparacie nie stwierdzono wad, sprawdzenie obiektywów plus ewentualna kalibracja kosztowałaby £70-120 funtów za każdą sztukę. Chwilowo powściągnełam zapędy do wydawania pieniędzy na ten cel. Aparat i tak leży, bo nie mam czasu na zdjęcia. Wrócę do tematu przed urlopem.

kwik pisze...

Nie wierzę żeby obiektywy zepsuły się tak naraz, a przy podanych sumach wolałbym już chyba pożyczyć czy nawet kupić jakiegoś najtańszego Canona i samemu porównać dwa aparaty pstrykając to samo ze statywu. Fachowcy zaczynają myśleć dopiero wtedy gdy uda im się odtworzyć problem.

kuzynka.edyta pisze...

Nie wierzę żeby obiektywy zepsuły się tak naraz,

Więc właśnie! Dlatego kontakt z Fixation bardzo mnie rozczarował. W zasadzie dwie osoby, z którymi rozmawiałam przy oddawaniu aparatu do sprawdzenia, wprowadziły mnie w błąd. Dopiero pracownik, od którego odbierałam aparat po, był konkretny. Zaproponował też żebym - jeśli sie zdecyduję wrócić do nich z obiektywami - zgłosiła sie prosto do niego.

O zakupie Canona nie myślałam, ale o wypożyczeniu tak. Tylko nie wiem co lepiej - czy wypozyczyć 7D i przetestować z nim moje obiektywy, czy odwrotnie - dokręcić do aparatu wypożyczone obiektywy. Podejmowanie decyzji pewnie troche potrwa, więc w międzyczasie:

Na jutro zaplanowana jest londyńska parada Love Pride. Jeśli pogoda będzie łaskawa, to wybiorę się z jednym z obiektywów, który mi podpadł.

kwik pisze...

Po takiej świetnej nazwie też bym sobie więcej obiecywał.

Ewentualnie możesz jeszcze pożyczyć swój aparat lub obiektyw komuś nieuprzedzonemu. To już chyba wyczerpuje wszystkie możliwość manewru.

kuzynka.edyta pisze...

Kurza twarz, nie Love Pride a London Pride. Nie wspominając już o kulawości ostatniego zdania (składam samokrytykę, bo w tagach notki dojrzałam 'polszczyznę'...)

Najlepiej gdyby ten ktoś nieuprzedzony był biegłym fotografem, albo przynajmniej biegłym fotoamatorem. Niestety nie mam nikogo takiego pod ręką. Może w sierpniu w Polsce.

Natknąłeś kiedyś na 'zmumifikowane' koniki polne? W ubiegłym roku sfotografowałam na łące tak wyglądające owady. W promieniu dwóch metrów bylo ich z pięć czy sześć. Pierwsza myśl, że to ofiary chemicznych oprysków roślin. Ale wspomniana łąka to nieużytki, kto by to pryskał. Więc może jakaś owadzia epidemia?

kwik pisze...

Nie mam pojęcia. Koniki podobno linieją, więc może to wylinki? Ale nie wyglądają na wylinki, a szybki gugiel pod grasshopper molt niczego nie rozstrzygnął. Poszukałem jeszcze pod grasshopper parasite bo pomyślałem że może podobnie jak zarażone mrówki wchodzą na źdźbła żeby łatwiej je było zjeść, ale nie, koniki dla odmiany skaczą do basenu: http://www.nytimes.com/2005/09/06/science/06hopp.html. Ta natura jest niezmierna.

kuzynka.edyta pisze...

Fascynujące! Aż trudno uwierzyć. Czytałam kiedyś, że owady pasożytujące na innych owadach zwykle składają jajo/jaja do ciała nosiciela tylko określonego gatunku. Taka 'specjalizacja' prawdopodobnie pomaga przetrwać larwie. Tak mi się wydaje, po lekturze tego artykułu. W przypadku opisywanego nicienia - zarażona larwa komara zjedzona przez innego owada niż jednego z trzech wymienionych, prawdopodobnie nie ma szans na przeżycie, bo podstępne białko nie zadziała. Przyroda jest niesamowita.

P.S. Nie wiem, czy to tylko moje przypadek, ale w wersji mobilnej nie można napisać komentarza dłuższego komentarza. Kilka wyrazów i zonk.

kwik pisze...

Jestem totalnie niemobilny wiec do tej pory nawet sie nie zainteresowalem jak dziala wersja mobilna i czy w ogole. No ale nie moge dluzej chowac glowy w piasek wiec teraz pisze z emulatora androida pod windows (nie wiem jeszcze jak mu zrobic polskie literki) na starym laptopie z i5 i HAXM dziala wszystko calkiem sprawnie. No wiec moge tylko podziekowac za impuls do zainstalowania androida i wyglosic irytujaca mantre "u mnie dziala".

kuzynka.edyta pisze...

Na dictum reklamacjinieuwzględniasię, nie pozostało nic innego, jak samej spróbować dotrzeć do źródła problemu. Dotarłam powierzchownie. U żródła jest Safari i to tylko w moim telefonie. Inne przeglądarki i inne Safari akceptują dowolnie długie komentarze. Hm hm, dziwne. Ale może po najbliższej aktualizacji się wyprostuje.

>Jestem totalnie niemobilny.
Jak nie, jak tak. A laptop? I to laptop z Androidem!

kuzynka.edyta pisze...

> zarażona larwa komara zjedzona przez innego owada niż jednego z trzech wymienionych, prawdopodobnie nie ma szans na przeżycie

Grzeczność gościnnego gospodarza grzecznością, ale takie kiksy to trzeba prostować! Przecież ja tu jedną larwę po drodze zgubiłam i wyszło komicznie.

kwik pisze...

Jeśli koniecznie chcesz flejma o larwach to się sprężę, ale tymczasem wolę się usprawiedliwić. Czytam dość szybko automatycznie prostując zawiłości - o ile wiem o co chodzi. Tym razem wiedziałem, więc nawet nie zauważyłem że coś wypadło. Tak jest, zarażona przez nitnikowca larwa komara musi już jako padły komar zostać koniecznie zjedzona przez konika polnego, świerszcza albo pasikonika i wtedy białka produkowane przez nitnikowca padną owadowi na mózg i skłonią go do utopienia się - idź Ofelio do klasztoru. Ale jeśli ktoś inny zje padłego komara to cysty nitnikowca sczezną.

Naprawdę jestem immobilny, mam dumbfona a wspomniany laptop waży chyba cztery kilogramy i leży pod monitorem w roli peceta z Windows. Z maka na peceta przełączam się przekładając wtyczkę od monitora i huba na USB do którego mam podpiętą klawiaturę i mysz.

kuzynka.edyta pisze...

Flejm? No, dzięks, dzienne zapotrzebowanie na flejmy zapewnia mi lektura GM.

Nitnikowiec, hm. A już myślałam, że tak genialnie odgadłam znaczenie terminu hairworm.
Nicień, teraz nitnikowiec. Kto wymyśla tak podobne nazwy, prowadzące do kompromitujących pomyłek?

Tak w ogóle, nazewnictwo gatunków w botanice i zoologii zadziwia inwencją i poczuciem humoru pomysłodawców. Długo myślałam, że nic nie przebije uwiecznionego w "Podróży za jeden uśmiech" twardzioszka czosnaczka. Aż do przestudiowania listy ptaków. Sierpotymalek długodzioby gorszy od twardzioszka? Wcale. Albo zwisogłówka niebieskolica. Albo trzęsion ciemnołbisty. A na liście owadów: poślizg wysmukły, wścieklica marszczysta, zbójnica krwista, doskwier pastwiskowy, odorek zieleniak, śpieszek cieplarniany i tak dalej w ten deseń.

Ale! Jak się człowiek osłuchał z lelkiem kozodojem i nazwa wydaje się teraz zwyczajna, to i sierpotymalka długodziobego można powoli oswoić.

kwik pisze...

Dzięki za linka, ze zwisogłówki (ale zbroczonej) natrząsałem się już pięć lat temu - w międzyczasie linkowana wtedy przeze mnie lista ptaków rzecz jasna zrobiła 404.

Nie wiem jak jest, ale podejrzewam że całkiem na trzeźwo to oni tych nazw nie wymyślają.