wtorek, 3 listopada 2015, 04:17

nowa medycyna grenlandzka

Jeśli będziemy mieć szczęście (czyli np. nie będzie dużej wojny atomowej) to prawie wszyscy umrzemy na choroby układu krążenia albo nowotwory. Z chorobami serca medycyna radzi sobie już tak dobrze, że alternatywne pseudoterapie nie mają nam nic ciekawego do zaoferowania. Gorzej z leczeniem chorób nowotworowych, tu postęp jest tak powolny, że zniecierpliwiony sam stworzyłem zalążek nowej alternatywnej pseudoterapii, nie gorszej od wszystkich pozostałych. Bezinteresownie, jak każdy dobroczyńca ludzkości.

Zainspirował mnie przeczytany właśnie na BBC tekst o ssakach które chorują na raka rzadko albo wcale. Słoń, wal grenlandzki i oczywiście golec: The animal that doesn't get cancer. Słoń jaki jest każdy widzi, pomarszczony od urodzenia, całe życie na koszmarnej wegetariańskiej diecie. Golce podobno w ogóle nie mają nowotworów, ale życie golca jest beznadziejnie nudne, wcale nie takie długie, a uroda typowo podziemna. Zdecydowanie najdłużej żyją jednak wale grenlandzkie, gdybym był brukowcem bez wahania napisałbym, że posiadły sekret długowieczności. Porównując słonie, gole i walce szybko dojdziemy do rewelacyjnych wniosków. Choć słonie i golce są mocno pomarszczone, to wale nie są wcale, a więc to jednak nie to. Nie chodzi też o wegetarianizm (gwarantujący z pewnością tylko wzdęcia), wale jedzą przecież skorupiaki. Nie trzeba się więc marszczyć i żywić marchwią. Nie wystarczy też być dużym, inne wieloryby nie żyją aż tak długo. Żeby być tak długowiecznym i zdrowym jak wal trzeba po prostu mieć jego geny.

Niektórzy przeciwnicy żywności z GMO pewnie wierzą, że obce geny mogą się przedostać do naszych komórek drogą pokarmową, tak jak priony. Ja w to nie wierzę, zresztą mam lepszy pomysł, odwołujący się do tradycji najlepszych religii. Na początku roku opublikowano genom wala, z sugestiami które geny mają odpowiadać za długowieczność i chronić przed nowotworami. Proponuję więc wczytać sobie te geny, dla ułatwienia przebywając w wannie wypełnionej zimną słoną wodą i przegryzając skorupiakami. Może wystarczy odsłuchać, może warto wzmocnić efekt wciągając wodę ustami i wypuszczając nosem. Wiadomo o co chodzi, być jak wal grenlandzki i żyć 200 lat. Przy okazji warto się pozbyć niektórych naszych złych genów. Tu nie mam dobrego pomysłu, ale chyba najlepiej je wypluć. Nasi dziadowie często spluwali i nie chorowali na raka. Rak — to się cofnie!

30 komentarzy:

kuzynka.edyta pisze...

Ta strona BBC wciągająca. Czytasz jeden artykuł, a wzrok ściągają kolejne, warte zainteresowania.

Grenlandia, jako potencjalny kierunek wypadowy, kusi mnie gdzieś tak od trzech lat. Ale kiedy tam jechać? Zimą zimno a latem cieplej, choć też zimno. Zawsze wygrywają lokalizacje ze słońcem w pakiecie, gdzie można naładować baterie przed nadchodzącą jesienią.

No ale teraz jestem silniej zmotywowana. Wybierając się na wycieczkę w arktyczne morze mogłabym nie tylko zrobić zdjęcie wielorybom, ale i nawdychać się ich cennych genów.

"Rak - to się cofnie!" copyrighted?

tichy pisze...

Myślisz - poczytasz, dowiesz się - ci lepiej, tamci gorzej, więc możes sobie wybrać...

Ale gdzie tam - nie możesz; co masz, to masz. I kropka.

PS. Zawsze cieszy taka głupota, gdy zdam test na nierobota.

Co za bzdura! Ja kiedyś myślałem, żeby sobie założyc konto nowe, na jakims bloxie, z dala od salonu - ale co, gdy blox (czy jak się zwie) głupszy od salonu?












kwik pisze...

Latem to tam chyba jest słońce 24 na dobę, ale nie da się tego najeść na zapas.

Całkiem niedawno była jakaś straszna katastrofa łódki z oglądaczami wielorybów, zaraz poszukam. O tu: Shock in Canada and Britain as five tourists die on whale-watching trip. Nie oglądali co prawda wali, ale i tak nie jest to bezpieczne hobby. Może dlatego że na widok wieloryba wszyscy rzucają się na jedną burtę. I mają ciężkie teleobiektywy.

Bynajmniej, w każdej chwili gotów jestem się wyprzeć wszystkiego co napisałem.

Anonimowy pisze...

@ tichy - jeśli wpisuję komentarz jako anonimowy to muszę tylko zahaczyć że nie jestem robotem i już.

kwik pisze...

Jeśli wpisuję z nazwą i adresem też, jedno pstryknięcie myszą. Nic już nie rozumiem.

kuzynka.edyta pisze...

Takietam słońce od 10-stopniowych upałów!

Hm, rzeczywiście swieży ten wypadek. Ale wiesz, codzienne wyjście z domu też jest potencjalnie niebezpieczne.

O wypadkach łodzi nie myślałam, ale gdy Grenlandia zaczęła mnie kusić, przeczytałam o niej sporo i podobno wystarczająco ryzykowne jest wejście na pokład samolotu, który podejdzie tam do lądowania. Choć nie przypominam sobie żadnego niusa z ostatnich lat na temat katastrofy lotniczej w tamtym rejonie. Więc strachy na lachy.

Zaświadczam, że mnie od jakiegoś czasu żaden łapacz robotów nie nęka. Myślałam, że zmieniłeś ustawienia. Ale jeśli nie, to mam widać chody jako częsta wizytka.

kuzynka.edyta pisze...

Don't count your chickens before they're hatched

Musiałam rozpoznać wszystkie ciężarówki.

kwik pisze...

Wiem, codziennie wychodzę z domu jak prof. Bączyński i dodatkowo baczę na ciężarówki.

W ustawieniach mam żeby wszystkich wpuszczać i niczego nie sprawdzać. Ale anioły strusie i tak wiedzą lepiej. I dlaczego akurat ciężarówki. W każdym razie łącząc się w bólu od tej pory też będę już komentował tylko jako niezalogowany. Zdaje się już kiedyś to obiecywałem i zapomniałem.

No tak, mnie kazali rozpoznać wszystkie napoje. To roboty nie piją?

kuzynka.edyta pisze...

W robocie nie piją.

Te ciężarówki, to miła odmiana. Wciąż tylko zupy, lody i frytki. Przejadły mi się.

A propos ciężarówek i trochę profesora B. Jak powszechnie wiadomo, UK jest jednym z tych fantastycznych krajów, w których przepisy ruchu drogowego pozwalają przechodzić jezdnię na czerwonym. Bardzo sobie tę wolność cenię. W centrum miasta robią się jednak często zatory. Szczególnie gdy od jednej do drugiej sygnalizacji jest niedaleko. Tam było zielone, tu jest czerwone i chwilowy korek gotowy. A piesi bezceremonialnie ciekną między maskami stłoczonych pojazdów. Ja oczywiście też, choć staram się wybierać taką trasę by mieć pewność, że kierowca widzi chociaż czubek mojej głowy. Słabo byłoby zejść z tego świata z nagrodą Darwina.




tichy pisze...

Ostatnim razem kazali mi rozpoznawać jaja. Oczywiście rozpoznałem, plus te, co wiedziałem, że jaja muszą tam być (np. w makaronie), ale się nie wymądrzałem, i udawałem, że nie rozpoznaję. I zapracowało.

Zupełnie jak na wojsku - kto by pomyślał, że Studium Wojskowe może się na coś przydać!

tichy pisze...

Anonimowy:

jako "tichy" jestem wprawdzie dość anonimowy, ale mniej anonimowy niż "anonimowy", bo tak całkiem anonimowy nie chcę być - non omnis moriar.

kwik pisze...

@ kuzynka.edyta - zawsze lubiłem opisy dziwacznych zamorskich obyczajów. U nas chwała bogu zostaje po staremu, można bezkarnie przejechać pieszego nawet na pasach objaśniając że nagle wtargnął. Ja bym jeszcze wprowadził dla pieszych obowiązek sygnalizowania zamiaru przejścia zdjęciem czapki.

kwik pisze...

@ tichy - jaja w makaronie? Chyba w domowym.

Od czasu zlikwidowania tego o czym napisałeś (nie umiem odmienić) sztuka niewymądrzania się wyraźnie zanikła. W wojsku nauczyłem się robić grzałki do gotowania wody z brzeszczotów od piłki do metalu i zapałek. Mogą też być dwie żyletki, ale nie ta moc. Nie mogę się doczekać kiedy mi się to przyda.

tichy pisze...

Senatorka, tworząca lub zatwierdzająca prawo, zwąca się Bublewicz.

Nawet Gogol by tego nie wymyślił, a jak by nawet, to by nie śmiał zapisać.

kwik pisze...

Beata Bublewicz to była posłanka (PO) a nazwisko ma po ojcu, rajdowcu. Śmieszne jest co innego, PO przepchała tę ustawę w Sejmie, a potem za pomocą senatora Pocieja (PO) i wielu innych swoich uwaliła w Senacie.

Senator Pociej tłumaczy, że najpierw trzeba zmienić przyzwyczajenia kierowców, a przepisy zmienić dopiero wtedy gdy taka zmiana już nie będzie potrzebna. Podpiera się - i obala zarazem - niezbitym argumentem: "Uważam że jestem doświadczonym i dobrym kierowcą. Mam pewne automatyczne reakcje, które są bardzo trudne do zmienienia".

kuzynka.edyta pisze...

To jakaś groteska.

Czyli jak senatorowi Pociejowi gdzieś na trasie, po której porusza się codziennie, zmienią np. limit dozwolonej prędkości albo postawią nowy znak, to też się nie dostosuje, bo ma automatyczne reakcje? I dlaczego prawo ma być pisane pod Pocieja?

Nawet tasiemca spokojnie mieć nie można

I co teraz? Cała nadzieja w walach i golcach.

kwik pisze...

No nie wiem, prawo powinno być życiowe, pisane dla ludzi, uwzględniać ich możliwości intelektualne. Może to właśnie senator Pociej jest złotym standardem Polaka i przestańmy się wreszcie silić na bezmyślne naśladowanie kulturowo obcych nam rozwiązań, zakładających że nawet dorosły potrafi się jeszcze czegoś nauczyć.

Straszna historia z tym tasiemcem, zupełnie jak z piętnastego sezonu Dr. House'a. Ale dobitnie pokazuje jak ważny jest układ odpornościowy. Mogę się tylko zrewanżować nieco lżejszym przypadkiem, mogłaś widzieć przy okazji: Live tapeworm pulled from California man's brain.

kuzynka.edyta pisze...


Nie przypuszczałam, że coś takiego jest możliwe. Te komórki rakowe tasiemca też, no ale żywa larwa w mózgu?! Przecież to jak wyjęte ze scenariusza sf. Przerażające. Mam lekką obsesję na punkcie czystych rąk. Od dzisiaj będę jak Lady Macbeth.

kwik pisze...

Przerażające ale jednak tylko nietypowy scenariusz cyklu rozwojowego tasiemca uzbrojonego. Chociaż człowiek zwykle występuje w roli żywiciela ostatecznego, to czasem zdarzy mu się wystąpić w świńskiej roli, z punktu widzenia tasiemca to porażka od czasu gdy ludożerstwo wyszło z mody. Ciekawe czy i świnia po zjedzeniu człowieka mogłaby wystąpić w roli żywiciela ostatecznego.

Mycie rąk akurat tu nic nie da, trzeba raczej unikać surowych warzyw/owoców/kiełków które mogą być zanieczyszczone ludzkimi odchodami. Dziś to się rzadko zdarza, ale jednak dość regularnie np. 2006 North American E. coli O157:H7 outbreaks, 2011 Germany E. coli O104:H4 outbreak.

kwik pisze...

Prostuję, w przypadku E.coli to nie muszą być ludzkie odchody, np. w jednym z amerykańskich przypadków wyszło, że to dzikie świnie samowolnie użyźniały uprawy szpinaku lub zanieczyszczały źródła wody używanej do podlewania: San Benito County ranch source of tainted spinach.

kuzynka.edyta pisze...

Najlepsza byłaby żywieniowa samowystarczalność. Nierealne.
Trudno, niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.

Jeśli jeszcze nie dosyć ponurych tematów – coś starszego, ale dopiero teraz trafiłam.


Po raz trzeci ciężarówki. Lubię to.

kwik pisze...

Piękne zdjęcia, nim się przeczyta "The animals are all arranged in poses by the photographer" zdążą zrobić wrażenie. Zdaje się nieba też aranżowane, orzeł ma burzliwe a gołąb spokojne. Jest nadzieja dla wymierających fotografów, moda na fotografowanie upozowanych zwłok ludzkich na tle interesujących krajobrazów. Selfie smartfonem odpada.

Mnie się jeszcze nic nie powtórzyło i wszystko łatwe, jak nie napoje to kajaki albo wodospady. Ogólnie chyba trochę za dużo wody. Ciekawe czy jest jakieś drugie dno, może przy okazji np. typują terrorystów albo pedofilów. Lepiej być czujnym.

kuzynka.edyta pisze...

Podobnie te fotografie odebrałam. Najpierw oczarowanie, potem rozczarowanie. Choć przecież trudno było spodziewać się, że autor miał szansę trafić na martwego flaminga w takiej pozie w wodzie. Ale ta refleksja przyszła później. Chyba podświadomie oczekuję, że najlepsze zdjęcie natury, to te zrobione dzięki łutowi szczęścia lub godzinom cierpliwego wyczekiwania na odpowiedni moment. Żadnych ustawek.

Nigdy nie trafiłam ani na kajaki, ani wodospady.
Drugie dno? :) Hm. A może targetowanie? Tylko dlaczego mnie dostają się ciężarówki?

kwik pisze...

Ciężarówki mają uśpić czujność.

Dobre zdjęcia płochliwych obiektów to z reguły pewnie godziny cierpliwego czekania plus trochę szczęścia. Choć zdarzają się i takie cuda jak np. łasica na dzięciole. A dobrze że sobie przypomniałem, ostatnio już nawet nie chciało mi się nosić aparatu. A bez tego to raczej trudno w ogóle zrobić zdjęcie.

kuzynka.edyta pisze...

i od czasu jak nie nosisz nie przemknął Ci koło nosa jakiś dzięcioł na łasicy? Bo od czasu gdy ja noszę w torebce GX7 nic ciekawego nie mijam. Zamiast, kilkakrotnie poproszono mnie o zrobienie zdjęcia, a to do LinkedIn a to do notki biograficznej etc. Zostałam więc mimowolną portrecistką.

Zanspirowana pracami Nicka Brandta przerobiłam wczoraj na B&W mojego zmumifikowanego pasikonika. Może nie wyszedł tak efektownie jak te biedne ptaki znad jeziora, ale za to jest niepozowany!

kwik pisze...

No tak, nie jest łatwo, ja przez ostatni miesiąc zrobiłem jedno zdjęcie - sobie do karty miejskiej. Ale dziś się przemogłem i wyprowadziłem aparat na spacer.

Przerobienie na czarno-białe potrafi ożywić nawet zdjęcia żywych obiektów. Ale generalnie chyba jestem przeciw, na zasadzie że to już każdy sam może zrobić, a w drugą stronę się nie da. Może szkoda że oprócz Leiki (w absurdalnej cenie) nie robią 10x tańszych monochromatycznych aparatów, byłoby trochę więcej prawdziwych czarno-białych zdjęć. Ale to mała nisza.

kuzynka.edyta pisze...

Odwdzięczył się chociaż za ten spacer?

Tak coś czułam w kościach, że podejdziesz ortodoksyjnie do tematu. Albo organiczne B&W, albo wcale ;)
Wielokrotnie zastanawiałam się nad fenomenem czarno-białej fotografii. Że nawet mało interesujące kolorowe zdjęcie po usunięciu kolorów może stać się interesujące. Kolor niekiedy jest jak szum a czarnobiała fotografia to wysublimowany ekstrakt po odfiltrowaniu szumu. Tak w dużym uproszczeniu, z racji na porę pisania, i nie zawsze, ale mniej więcej tak to widzę.

kwik pisze...

Nic spektakularnego na spacerze nie było ale noszenie aparatu zwiększa czujność i np. odkryłem że kwitną jeszcze gdzieniegdzie mlecze (mniszki) i ich dmuchawce dopóki nie są całkiem dojrzałe są bardzo odporne nawet na silny wiatr. Może latem dojrzewają tak błyskawicznie że trudno to zauważyć, może wtedy wszystkiego jest za dużo, tak czy owak najprostsze odkrycia typu ojej mam dwie nogi cieszą mnie najbardziej.

Chętnie bym sobie dorobił jakąś głębię ale to nie ortodoksja tylko niezdecydowanie, z kolorowego można na komputerze zrobić czarno-białe na tyle sposobów że w końcu zawsze rezygnuję. I tylko mi się kolorowe przestaje podobać. Kolor nie tylko rozprasza, na czarno-białym można bezkarnie tzn. nie wpadając w kicz i groteskę mocno wyciągnąć kontrast, wyostrzyć i pokazać np. jakieś żyłki na listkach albo inne subtelności. Jak ktoś lubi cienie i niuanse to może ich sobie nasublimować do woli. No i czopki odpoczywają.

tichy pisze...

Abstrakcja - jedno ze znaczeń: odrywanie od rzeczy nieistotnych (np. w celu znalezienia sensu lub patternu).

kwik pisze...

Tak jest, abstrakcja w pierwotnym znaczeniu to odciągnięcie. Jakieś tam przeciwieństwo atrakcji.