piątek, 27 maja 2016, 22:22

pieprzony czosnaczek i zaburzenia owipozycji

Pierwszego maja zamiast na pochód poszedłem do lasu. Przy drodze rosły dość apetycznie wyglądające krzaczki, czyściutkie, jeszcze niepogryzione. Po kwiatach (cztery białe płatki na krzyż) sądząc z pewnością kapustowate (dawniej krzyżowe). Trochę rzeżuchy jeszcze nikomu nie zaszkodziło więc skosztowałem. Jak na zielsko nie najgorsze. W domu sprawdziłem co to.

Czosnaczek (Alliaria petiolata). We Francji jedzą, ale czego tam nie jedzą. Czosnaczek stał się jednak znany z innego powodu, zawleczony (już dawno temu) zarasta lasy w USA i Kanadzie. Przy okazji wypada zauważyć że nasze dżdżownice też (i jeszcze bardziej) pustoszą amerykańskie lasy, co akurat jednemu czosnaczkowi jest na rękę. Źle więc tam piszą o naszych pracowitych dżdżownicach i aromatycznym czosnaczku, aż przykro czytać. Ale ich lasy, mają prawo. Natomiast w ramach czarnego piaru czosnaczek został dodatkowo oskarżony o niszczenie amerykańskich bielinków, w tym rzadkiego już bielinka wirginijskiego. Głupie bielinki składają jaja na czosnaczku, a potem okazuje się, że gąsienicom jednak nie smakuje i zdychają z głodu. Albo się trują, mniejsza z tym (tak wygląda mądrość przyrody w praktyce). No cóż, wymaganie od ofiary żeby dała się bez problemu zjeść, a w dodatku była smaczna i zdrowa to już lekka przesada. Niech raczej amerykańskie bielinki poduczą się botaniki albo wyewoluują sobie umiejętność trawienia czosnaczka. Nasze potrafią czyli można.

Czosnaczka przywlókł człowiek, ale podobnie udane inwazje obcych gatunków zdarzały się zawsze. Nowy wygrywał, rodzime gatunki ginęły albo wycofywały się na bezpieczne, choć mniej atrakcyjne pozycje. Bez inwazji i innych rewolucji ewolucja ślimaczyłaby się niemożebnie. Nie wiem czy akurat problem amerykańskich bielinków z czosnaczkiem wynika z ich suboptymalnej umiejętności wybierania miejsc składania jaj w porównaniu np. z rusałkami, które postępowo zamieniły przednie odnóża w specjalne narządy rozpoznawania roślin. Ale to niezły konkretny przypadek pokazujący jak niedostatek inteligencji i w rezultacie plastyczności może stać się przyczyną zguby. Przy okazji, redukcja pierwszej pary odnóży u rusałek jest silniej zaznaczona u samców, które rzecz jasna jaj nie składają. Więc początkowo nie chodziło o rozpoznawanie roślin, tylko raczej coś związanego z kopulacją. Jeśli te spekulacje są coś warte, to bielinki będą też kopulować łatwiej, chętniej i ogólnie bardziej bez sensu niż rusałki. Gdyby nie konieczność zapłacenia $40 za pierwszą z brzegu hermetyczną prackę o kopulujących bielinkach może bym zaczął zgłębiać temat. No way. Widzę tylko jak spektakularnie dymani są nieszczęśni badacze niszowych zagadnień. Namęczą się, a potem i tak prawie nikt nie czyta.

niedziela, 22 maja 2016, 13:05

klasyczny przykład sezonowego polifenizmu

Udało mi się wreszcie zrobić dość przyzwoite zdjęcie wiosennej czyli pomarańczowej formy rusałki kratkowca (Araschnia levana) na pokrzywie (roślina-żywicielka), ciemne formy letnie wydobyłem z archiwum.

Sezonowy polifenizm czyli ten sam genom pod wpływem sezonowych bodźców objawia się w dwóch różnych formach, ciekawa sztuczka. Nie bardzo wiadomo czemu służy, ale zgadujemy że daje — albo przynajmniej kiedyś dawała — motylkowi korzyści. Jak ktoś chce sobie doczytać to niezłym punktem wyjścia będzie chyba: Red & black or black & white? Phylogeny of the Araschnia butterflies (Lepidoptera: Nymphalidae) and evolution of seasonal polyphenism. Forma pomarańczowa jest podobno pierwotna, dodatkowa forma ciemna pojawiła się później.

Araschnia levana Araschnia levana Araschnia levana Araschnia levana Araschnia levana

poniedziałek, 16 maja 2016, 06:18

wonna i rudy

Imponujący aparat gębowy, gdybym miał taki mógłbym pić piwo z butelki wcale jej nie przechylając. Na obrazkach kokoryczka wonna (Polygonatum odoratum) i trzmiel rudy (Bombus pascuorum), mam nadzieję że bezbłędnie oznaczyłem. Całkiem dobry przykład koewolucji kwiatów i ich zapylaczy.


DODANE (29 maja 2016): kontakt z zapylaczami zaowocował.

sobota, 14 maja 2016, 15:41

ikoniczna dyskretność

Niedawno moja platonicznie ulubiona Leica wyprodukowała kolejny perwersyjny aparat, tym razem bez ekraniku na zapleczu. Zamiast tego jest stylizowana dziura w zadku (do ustawiania ISO) podpisana drukowanymi MADE IN GERMANY. Z tyłu oprócz tych seksownych detali i wizjera nie ma już nic więcej, tak jak ongiś. Spalili pomysł, ustawianie ISO mogli dyskretnie schować np. pod klapką od baterii. W firmowym sklepie 27 tys. zł.

Natomiast starsza Leica Monochrom jak łatwo zgadnąć nie robi w kolorze. Ten brak jest jeszcze lepiej uzasadniony, więc trzeba zapłacić aż 32 tys. zł. W końcu Leica zrobi jeszcze droższy aparat, nie będzie miał ani koloru ani naprawdę niczego z tyłu, to chyba nieuniknione. Taki bym może kupił, ale w wersji mikro 4/3 i najwyżej za 1/10 ceny. Akurat takiego Leica nie zrobi. Ani nikt inny. Pojawił się co prawda monochromatyczny aparacik Leiki w telefonie Huawei P9, ale na tym poziomie jakości równie dobrze można sobie samemu odkolorować kolorowe. Bez sensu, nikogo to nie wkręci i popyt na aparaty monochromatyczne utrzyma się na dotychczasowym poziomie. A tego Huaweia nie chcę. Reklamuje go Robert Lewandowski. Mam już reklamowanego przez Lewandowskiego Panasonica GX7 i czułbym się nieswojo.

Ikoniczna dyskretność brzmi słodko i słono kosztuje, ale tak czy owak aparat naprawdę nie musi być duży. GX7 na mojej kuchennej wadze waży tylko 404 g (z rozładowaną baterią na pewno jeszcze mniej) i m.in. za to go lubię. Z obiektywem Panasonica 100-300 mm (ręczne ostrzenie od początku chodzi nieznośnie ciężko) to wciąż tylko 914 g, z Olympusa 75-300 mm jeszcze mniej, 827 g. Tyle to mogę nosić parę godzin i jeszcze nic mi nie odpada. Rzecz jasna z wiekiem będzie coraz gorzej, dlatego jakoś nie zapaliłem się do nowych długich obiektywów mikro 4/3 — Panasonic 100-400 mm jest może interesujący, ale waży 985 g, Olympus 300 mm jest świetny, ale waży 1290g (cena też już mocno niehobbystyczna, taki nabytek staje się krępująco zobowiązujący). Zaciekawił mnie natomiast nowy Nikkor 300 mm, zachwalany jako najlżejszy obiektyw 300 mm do aparatów pełnoklatkowych (755 g). Do niczego mi nie pasuje, pokazuje jednak że i w odchudzaniu postęp jest możliwy. Ale trudno, uznałem kiedyś mikro 4/3 za najrozsądniejszy kompromis i jeszcze zdania nie zmieniłem.

W zasadzie nie mam nic przeciw sensorom większym niż mikro 4/3, wolę jednak proporcje zbliżone do 1/1, soczewki są przecież okrągłe. Nie ma niestety okrągłych sensorów, idealnie dopasowanych do obiektywu, ale po co niewolniczo trzymać się 2/3. Szczególnie gdy ciężkie i częściowo bezużyteczne szkło nosimy na własnym grzbiecie i nikt nam za to nie płaci. Rozumiem że nie okrągłe, rozumiem że nie sześciokątne, ale czemu nie robią aparatów z kwadratowym sensorem? Zdaje się tylko dlatego, że byłyby rzecz jasna odpowiednio droższe, przy braku masowego sentymentu na którym zawsze łatwo zarobić. Przykre że aż tyle zależy od zaszłości, że bezmyślnie kultywujemy przypadkowy bezsens. Chociaż akurat w przypadku kwadratowych sensorów można być umiarkowanym optymistą. Instagram, epidemia otyłości, drony — podglebie już jest. Teraz wystarczy jedna udana próba odróżnienia się od całej reszty. Rewolucyjny kwadratowy sensor w ergonomicznym smartfonie iBanana, z funkcją rektoskopu i przy okazji noktowizora. Przy popycie nakręcanym przez zamówienia publiczne w ramach walki z terroryzmem.


DODANE: proste pomysły są rzecz jasna nieuchronne: A selfie-stick and an iPhone: how men over 40 are doing their own colonoscopies.

niedziela, 8 maja 2016, 19:41

ubóstwo

Udało mi się niechcący zrobić zdjęcie startującej sikory ubogiej. Linkuje do nieco większego jpega tzn. oryginalnej wielkości (2 MB).