piątek, 25 lipca 2008, 02:08

miłość i śmierć

A tak mi się przypomniało. Tu jest ostatnie 10 minut, więc jeśli ktoś jeszcze nie widział, to ma NIE OGLĄDAĆ! Chyba każdy idiota wie, że film trzeba od początku, a nie od końca. Co gorsza, wypada najpierw poczytać Dostojewskiego i obejrzeć kilka starych Bergmanów. Nie dla mięśniaków i informatyków! Woody Allen - Love and Death:



Najważniejsze, moim zdaniem, to nie być zgorzkniałym.

DODANE: znalazłem napisy w sieci, więc wrzucam wielki monolog Borysa.

The question is, have I learned anything about life?
Only that human beings are divided into mind and body.
The mind embraces all the nobler aspirations, like poetry and philosophy, but the body has all the fun.
The important thing, I think, is not to be bitter.
You know, if it turns out that there is a God, I don't think that he's evil. I think the worst you can say about him is that basically he's an underachiever.
After all, you know, there are worse things in life than death.
If you've ever spent an evening with an insurance salesman, you know exactly what I mean.
The key here, I think, is to not think of death as an end, but think of it more as a very effective way of cutting down on your expenses.
Regarding love... You know, what can you say?
It's not the quantity of your sexual relations that count.
It's the quality.
On the other hand, if the quantity drops below once every eight months, I would definitely look into it.
Well, that's about it for me, folks.
Goodbye.

DODANE: to nie może być prawda – tłumacz google twierdzi, że monolog po czesku to samomluva.

poniedziałek, 21 lipca 2008, 00:28

awans śmierdzieli i inne przepychanki

Jeszcze nie tak dawno Mały słownik zoologiczny SSAKI (Wiedza Powszechna, 1991) podawał, że skunks zwyczajny, zwany też śmierdzielem, to drapieżnik z rodziny łasicowatych. Oczywiście nikt nie chce śmierdzieli w rodzinie, więc łasicowate (same niezbyt dobrze pachnące, patrz np. tchórz) w końcu pozbyły się śmierdzieli i dziś skunksowate są już osobno. Panda mała, do której trudno się o coś przyczepić, była w rodzinie szopowatych, ale ona też dostała niedawno kopa w górę i znalazła się (sama!) w rodzinie pandowatych. Panda wielka, która "zdaniem większości zoologów" należała wraz z pandą małą do szopowatych, zgodnie z wolą większości dzieci znalazła się wreszcie z Kubusiem Puchatkiem w rodzinie niedźwiedziowatych. Płetwonogie, z trzema rodzinami fokowatych, uchatkowatych i morsowatych tworzyły kiedyś własny rząd, dziś są tylko nadrodziną podrzędu psokształtnych — wyszło na jaw, że coś je łączyło z niedźwiedziami. Hienowate, choć "wyglądem zewnętrznym przypominają nieco psy", dziś są jednak w kotokształtnych. Łasze podzieliły się na trzy rodziny: łaszowate (np. cyweta), mangustowate (np. surykatka) i Eupleridae (łasze malgaskie, np. fossa). Mangustowate są podobno spokrewnione z hienowatymi. Uff.

Wszystkie te rewolucje w systematyce drapieżnych można z powodzeniem wykorzystać do testowania nieświeżości nowych encyklopedii, słowników czy podręczników.

Miłośnikom nieustraszonych skunksów polecam Dragoo Institute for the Betterment of Skunks and Skunk Reputations.

sobota, 19 lipca 2008, 16:48

kot się gadem bardzo nie pożywi

Małe dzieci, zwykle chłopcy, zadają czasem kłopotliwe pytania typu: "czy hipopotam zje nosorożca". To akurat trudne nie jest, bo hipopotam jest roślinożerny, a nosorożec nie jest rośliną, ale równie dobrze pytanie może brzmieć "a czy nosorożec zabije hipopotama" — a skąd to można wiedzieć? Można najwyżej nie chodzić do ZOO i unikać kłopotliwych pytań, ale to nie jest dobre rozwiązanie. Dzieci chcą wiedzieć kto jest dobry, a kto zły, kto jest silniejszy i kto kogo zjada. Dlatego od pewnego czasu zbieram materiały do dzieła "Zoologia dla upierdliwych dzieci". Słabo mi idzie, ale jak to mówią, ziarnko do ziarnka.

W Dzienniku znalazłem kolejne ziarnko: Tak kot zagryza krokodyla. Chodzi o lamparta, który upolował krokodyla, w dodatku przed obiektywem Hala Brindleya, który fotografował akurat hipopotamy w Parku Krugera (RPA). Dobrze, że w tytule wyjaśnili, że zagryzł, bo w tekście jest: Po chwili szarpaniny kotu udało się usiąść na krokodylu i zadusić go — gdyby tak właśnie było, to ja dałbym tytuł "Kot zabija dupą krokodyla".

Przy okazji dowiedziałem się, że Krokodyl złapał i pożarł rekina. A potem, że Rekin pożarł prawnika. A kogo żrą prawnicy? To zagadnienie wykracza już poza zakres "Zoologii dla upierdliwych dzieci".

czwartek, 10 lipca 2008, 03:07

zboczone oko

Fajnie, że Rzepa napisała o tym — odkryto (w muzeum) jakieś skamieniałe prapraflądry (Jak wędrowało oko flądry). Każdy kto patroszył karpia zauważył chyba, że ryba ma jedno oko z jednej strony, a drugie oko z drugiej strony. Każdy kto patroszył flądrę, zauważył na pewno, że flądra z jednej strony w ogóle nie ma oka, za to z drugiej ma dwa. Najmłodsze flądry (larwy) mają jeszcze oczy rozmieszczone normalnie, ale wkrótce jedno z nich wędruje na przeciwną stronę — i słusznie, bo dorosłe flądry leżą/pływają na boku na dnie, więc to dolne oko całkiem by im się zamuliło.

Podobno już Darwin sugerował, że jakieś formy pośrednie między porządną rybą a flądrą powinny mieć to wędrujące oko tylko trochę na bakier, bo ewolucja wg Darwina polegała na stopniowych zmianach, z pokolenia na pokolenie. Jednak ku zauważalnej uciesze kreacjonistów, nikt takiej niedorobionej prapraflądry, żywej czy skamieniałej, nie widział. No i masz ci los, okazało się, że od stu lat leżały sobie staruszki w skrzyniach, w dwóch europejskich muzeach. Wystarczyło je odkryć. Ale jak to mówią — Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.

Tekst w Rzepie zapewne na podstawie tego komentarza w Nature: The eyes have it.
Jest też w Dzienniku: Brakujące ogniwo ewolucji odkryte. Dziennik rezolutnie zauważa: Wbrew temu, co można sądzić na podstawie wyglądu, flądra oraz jej krewniaczki z rzędu płastug nie są wybrykiem natury, lecz celowym efektem ewolucji. A więc ewolucja stawia sobie cele. Ambitna bestia.

A tutaj Dawkins w publicznej telewizji tłumaczy dzieciom, jak to z tym okiem było. Na przykładzie halibuta. Jeszcze nie słyszał o odkryciu prapraflądry, a ile w nim entuzjazmu!


sobota, 5 lipca 2008, 00:49

współczesna eugenika - dzieci modyfikowane genetycznie

Tutuł specjalnie tak głupi jak ten z Polska-Times: Urodzi dziecko genetycznie modyfikowane. Po angielsku było "designer baby" czyli dziecko projektowane — już to określenie jest mocno naciągane, bo chodzi przecież o zwykłą selekcję zarodków po zapłodnieniu in vitro. Lepiej dalej nie naciągać — o żadnych modyfikacjach genetycznych nie ma tu mowy.

Podobne próby (skuteczne) podejmowane są już od wielu lat, opisane np. tu: Czy diagnostyka preimplantacyjna rozpocznie epokę "zaprojektowanych dzieci?", ostatnio także w polskich klinikach — wydaje się, że diagnostyka preimplantacyjna to jedyna sensowna droga, jaką może pójść tak bardzo skompromitowana eugenika. Jeśli kogoś to bulwersuje, proszę się przynajmniej bulwersować adekwatnie. Powtarzam: nie ma żadnych modyfikacji genetycznych, jest tylko selekcja zarodków — chodzi o to, żeby wszczepić do macicy tylko te bez szkodliwych genów. Oczywiście najpierw trzeba sprawdzić, który zarodek jest dobry, a który nie, pobiera się w tym celu pojedynczą komórkę z każdego zarodka (w każdej komórce są te same geny) i patrzy, co tam jest. Można to nazwać genetyczną obserwacją, ale nie modyfikacją. Selekcja zarodków przed implantacją wydaje się — przynajmniej w odczuciu większości ludzi — mniejszym złem niż diagnostyka prenatalna zakończona przerwaniem zaawansowanej ciąży, dogmatycy nie powinni widzieć różnicy, albo uznać selekcję zarodków za jeszcze większą zbrodnię (tak czy siak wg nich zabija się "dzieci", a przy selekcji nawet więcej).

A po co się w ogóle robi takie straszne rzeczy? To proste, normalni zdrowi ludzie chcą mieć normalne zdrowe dzieci, bez wad rozwojowych, nieskazane na ciężką chorobę czy nawet śmierć w młodym wieku. Cytuję ze wspomnianego już artykułu w Polska-Times:
Od trzech pokoleń każda kobieta z rodziny mojego męża miała raka piersi, i to w wieku od 27 do 29 lat — mówi 27-letnia Brytyjka, która pragnie pozostać anonimowa.
— Uznaliśmy, że skoro istnieje możliwość wyeliminowania zagrożenia, to musimy to zrobić. Gdybym urodziła córkę, która w wieku dorosłym zachorowałaby na raka, nie wybaczyłabym sobie tego, gdybym zaniedbała takiej możliwości.

DODANE: dla zainteresowanych diagnostyką preimplantacyjną — gotowy guglak
A tu emocjonujący film, na którym pokazano pobieranie pojedynczej komórki zarodka do diagnostyki — cały zarodek ma mniej niż 100 µm!
Przychylne Stanowisko Wydziału Nauk Medycznych PAN dotyczące zastosowania zapłodnienia pozaustrojowego w leczeniu niepłodności i diagnostyce genetycznej preimplantacyjnej.
Wreszcie dość wyczerpujące (temat) opracowanie: Preimplatancyjna diagnostyka genetyczna w aspekcie bioetycznym

środa, 2 lipca 2008, 15:28

po

Niewątpliwie najciekawszym wydarzeniem urlopu był drobny wypadek podczas jednej z naszych wycieczek rowerowych. Na podjeździe do zakrętu w lewo zderzyłem się z wesołym motorowerzystą, który nie wyrobił się na zakręcie. Może pochopnie go posądzam, może zawsze pokonuje ten zakręt tak fantazyjnie (w końcu jest u siebie) i tylko moja obecność tamże była jednorazową pomyłką choreograficzną. Motorowerzysta, a ściślej komarzysta, oczywiście i na szczęście też nie miał kasku — zderzyliśmy się głowami (było to zderzenie literalnie czołowe) i zaraz wraz z naszymi maszynami wpadliśmy do rowu. Zaraz też powstaliśmy. Ujrzałem uśmiechniętą, rumianą twarz z błyszczącymi oczami. Spytałem głupio — Jest pan cały? Bo ja jestem cały. (M. dorzuciła drugie pytanie retoryczne — Życie panu niemiłe?). Szybko założyłem łańcuch, wyprostowałem kierownicę, poprawiłem błotnik, przednie koło było lekko scentrowane ale rower — o dziwo — ruszył. Oddaliliśmy się niezwłocznie z miejsca wypadku, kilkaset metrów dalej był sklep, miejscowi wracali już na swoje ławeczki, nic się nie stało.

Nie zdradzę marki roweru, który wychodzi niemal bez szwanku ze zderzenia z motorowerem, może to raczej ja mam szczęście i twardy łeb. Mogę tylko napisać, że rower jest duży (tzw. cross) i ma ciężką ramę (napisali cro-moly, zapewne stal z dodatkiem chromu i molibdenu). Proszę też nie myśleć, że jeżdzenie po mało uczęszczanych wiejskich drogach Mazowsza jest niebezpieczne, w ciągu kilku lat przejechałem pewnie kilka tysięcy kilometrów i pierwszy raz mi się coś zdarzyło (nawet gumy nigdy nie złapałem). Muszki często wpadają do oczu i czasem jakiś pies pogoni, to wszystko. Ale można jeździć w okularach, a pies zwykle przestaje gonić, jeśli się zwolni i do psa zagada. Najgorsze są chyba patyki na leśnych drogach, taki patyk zaciągnięty kołem potrafi połamać albo urwać błotnik.

Jednak nie, najgorsze w tym roku były ptaki na drogach. Nie te rozjechane, dla nich nic nie można zrobić, ale takie młodziaki siedzące bezradnie na asfalcie i nie wiadomo na co czekające. Zebrałem tak ledwo podlatującą muchołówkę, wrzuciłem ją komuś przez płot do ogródka, innym razem znaleźliśmy jeszcze młodszego skowronka (chyba), zaniosłem go w cień daleko od drogi, niewiele mu pomogłem, bo powinien być jeszcze karmiony, a rodziców ani śladu. Spłoszyłem tylko zająca.

DODANE (pod wpływem Woyzecka): młodzież młodsza tego pamiętać nie może, ale młodzież starsza pamięta bez pomocy IPN — Nie pij wódki, nie pij wina, kup se rower Ukraina