Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ewolucja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ewolucja. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 listopada 2017, 07:59

czochranie łysego

Wielkie odkrycie koreańskich naukowców (podobno sam minister zdrowia nauki ogłosił), więc pewnie było już nawet w krajowych mediach. Ale koń by się uśmiał — w łysienie zamieszane jest białko "rozczochrany" (ang. dishevelled).

Publikacja Targeting of CXXC5 by a Competing Peptide Stimulates Hair Regrowth and Wound-Induced Hair Neogenesis jest za paywallem, więc zacytuję ze streszczenia: "Disrupting the CXXC5-Dishevelled interaction with a competitor peptide activated the Wnt/β-catenin pathway and accelerated hair regrowth and wound-induced hair follicle neogenesis. Overall, these findings suggest that the CXXC5-Dishevelled interaction is a potential target for the treatment of hair loss."

sobota, 19 sierpnia 2017, 05:46

kwagga

Pisanie o doszczętnie wybitych zwierzętach jest prawie tak przygnębiające jak czytanie o tym. Co prawda zdarzały się wcześniej dużo gorsze kataklizmy, a życie na Ziemi i tak od początku skazane jest na zagładę (Słońce nim zgaśnie najpierw spali wszystko). Ale jak się tym pocieszyć, gdy tak trudno się wzruszyć losem trylobitów, a i Słońce na razie trzyma się całkiem nieźle. Lokalny pożytek z wybicia wielu gatunków zwierząt mają chyba współcześni myśliwi, prawdziwi miłośnicy przyrody. Niepodważalnym dowodem ich miłości może być to, że żadnego gatunku ostatnio nie zlikwidowali. Wcześniej ludzka bezmyślność mogła najwyżej świadczyć o przewadze boskiej mądrości, dbającej by wilk był syty i owca niewymarła. Z drugiej strony, że Bóg coś dobrego stworzył, a człowiek to stworzenie nieodwracalnie zniszczył, mogło być też źródłem cennych ateistycznych refleksji. Że człowiek potrafi wybić wszystko, także siebie. Dziś już nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, że oko opatrzności czuwa i jakaś niewidzialna ręka powstrzyma nas w porę przed samozagładą. Rakiety dalekiego zasięgu z głowicami atomowymi mogą mieć już nawet odżywiający się błotem i trawą Koreańczycy Pn, a efekty globalnego ocieplenia będą niestety coraz bardziej upokarzające.

Natknąłem się niedawno na smutne zdjęcie żywej kwaggi, jedno z tych co w Wikipedii i pewnie z okazji rocznicy śmierci ostatniej (12 sierpnia 1883). A że akurat wcześniej czytałem po co zebrom pasy, to wnet błyskotliwie skojarzyłem, że kwagga miała pasy tylko tam, gdzie nie sięgała ogonem. No bo te pasy — jak coraz śmielej twierdzą naukowcy — mają podobno zniechęcać muchy do siadania. Zagadka uderzającej pasiastości zebr z pewnością dręczyła każdego młodego przyrodnika, taki antykamuflaż wygląda na aposematyzm, a zebra może najwyżej kopnąć albo ugryźć i np. lwów to nie odstrasza. Kompromisowe umaszczenie kwaggi pokazuje chyba, że jaskrawa pasiastość jednak kosztuje i opłaca się tylko wtedy, gdy muchy są gorszym utrapieniem niż lwy. Mogę więc podejrzewać, że na samym południu Afryki, tam gdzie kiedyś żyły kwaggi, much było znacznie mniej albo były mniej szkodliwe. Lwy są mało wymagające, panowały kiedyś na znacznie większym obszarze niż dziś, także w południowej Europie. Islam zresztą też.

Przy okazji dowiedziałem się, że płody zebry są najpierw ciemne, a potem robią im się jasne pasy. Szkoda, że nie nagrano głosu kwaggi, zapewne przypominał głos jakiejś innej zebry. Na tle pomysłów wskrzeszania wymarłych mamutów czy turów projekt wskrzeszenia kwaggi wygląda dość rozsądnie. Nie są to rzecz jasna prawdziwe kwaggi, ale można przynajmniej sprawdzić jak na nich muchy siadają.

wtorek, 20 czerwca 2017, 09:07

woda na młyn ognia

Nie wiem jaka jest przeżywalność linków na tvnmeteo, ale tekst pod zwięzłym i wszystkowyjaśniającym tytułem Ich łatwopalna kora potrafi lecieć trzy kilometry. Eukaliptusy podsycają ogień to pierwsze co wpadło mi w oczy gdy szukałem przez pożary w portugalii eukaliptus. No cóż, eukaliptus gałkowy ma taki inteligentny dizajn że lubi, umie i musi się palić (z tego żyje). Więc nawet średnio rozgarnięty półgłówek zgadnie, do czego prowadzi uprawianie eukaliptusów. Tym całkiem nierozgarniętym może ktoś inny wytłumaczy.

Specjalne przystosowania do wywoływania katastrof których jest się największym czy jedynym beneficjentem są godne uwagi. Choćby dlatego, że to zadziwiająca specjalność najpospolitszej małpy, afrykańskiego gatunku inwazyjnego który już dawno opanował wszystkie kontynenty i rozmnożył się niesłychanie. Psycholodzy ewolucyjni chyba za mało interesują się piromanią, a za dużo ornamentem płciowym.


DODANE: a wszystko przez papierową biurokrację:

DODANE (2020-01-19) - temat powraca i będzie powracał: Australia fires: Have gum trees made the bushfires worse?

piątek, 27 maja 2016, 22:22

pieprzony czosnaczek i zaburzenia owipozycji

Pierwszego maja zamiast na pochód poszedłem do lasu. Przy drodze rosły dość apetycznie wyglądające krzaczki, czyściutkie, jeszcze niepogryzione. Po kwiatach (cztery białe płatki na krzyż) sądząc z pewnością kapustowate (dawniej krzyżowe). Trochę rzeżuchy jeszcze nikomu nie zaszkodziło więc skosztowałem. Jak na zielsko nie najgorsze. W domu sprawdziłem co to.

Czosnaczek (Alliaria petiolata). We Francji jedzą, ale czego tam nie jedzą. Czosnaczek stał się jednak znany z innego powodu, zawleczony (już dawno temu) zarasta lasy w USA i Kanadzie. Przy okazji wypada zauważyć że nasze dżdżownice też (i jeszcze bardziej) pustoszą amerykańskie lasy, co akurat jednemu czosnaczkowi jest na rękę. Źle więc tam piszą o naszych pracowitych dżdżownicach i aromatycznym czosnaczku, aż przykro czytać. Ale ich lasy, mają prawo. Natomiast w ramach czarnego piaru czosnaczek został dodatkowo oskarżony o niszczenie amerykańskich bielinków, w tym rzadkiego już bielinka wirginijskiego. Głupie bielinki składają jaja na czosnaczku, a potem okazuje się, że gąsienicom jednak nie smakuje i zdychają z głodu. Albo się trują, mniejsza z tym (tak wygląda mądrość przyrody w praktyce). No cóż, wymaganie od ofiary żeby dała się bez problemu zjeść, a w dodatku była smaczna i zdrowa to już lekka przesada. Niech raczej amerykańskie bielinki poduczą się botaniki albo wyewoluują sobie umiejętność trawienia czosnaczka. Nasze potrafią czyli można.

Czosnaczka przywlókł człowiek, ale podobnie udane inwazje obcych gatunków zdarzały się zawsze. Nowy wygrywał, rodzime gatunki ginęły albo wycofywały się na bezpieczne, choć mniej atrakcyjne pozycje. Bez inwazji i innych rewolucji ewolucja ślimaczyłaby się niemożebnie. Nie wiem czy akurat problem amerykańskich bielinków z czosnaczkiem wynika z ich suboptymalnej umiejętności wybierania miejsc składania jaj w porównaniu np. z rusałkami, które postępowo zamieniły przednie odnóża w specjalne narządy rozpoznawania roślin. Ale to niezły konkretny przypadek pokazujący jak niedostatek inteligencji i w rezultacie plastyczności może stać się przyczyną zguby. Przy okazji, redukcja pierwszej pary odnóży u rusałek jest silniej zaznaczona u samców, które rzecz jasna jaj nie składają. Więc początkowo nie chodziło o rozpoznawanie roślin, tylko raczej coś związanego z kopulacją. Jeśli te spekulacje są coś warte, to bielinki będą też kopulować łatwiej, chętniej i ogólnie bardziej bez sensu niż rusałki. Gdyby nie konieczność zapłacenia $40 za pierwszą z brzegu hermetyczną prackę o kopulujących bielinkach może bym zaczął zgłębiać temat. No way. Widzę tylko jak spektakularnie dymani są nieszczęśni badacze niszowych zagadnień. Namęczą się, a potem i tak prawie nikt nie czyta.

niedziela, 22 maja 2016, 13:05

klasyczny przykład sezonowego polifenizmu

Udało mi się wreszcie zrobić dość przyzwoite zdjęcie wiosennej czyli pomarańczowej formy rusałki kratkowca (Araschnia levana) na pokrzywie (roślina-żywicielka), ciemne formy letnie wydobyłem z archiwum.

Sezonowy polifenizm czyli ten sam genom pod wpływem sezonowych bodźców objawia się w dwóch różnych formach, ciekawa sztuczka. Nie bardzo wiadomo czemu służy, ale zgadujemy że daje — albo przynajmniej kiedyś dawała — motylkowi korzyści. Jak ktoś chce sobie doczytać to niezłym punktem wyjścia będzie chyba: Red & black or black & white? Phylogeny of the Araschnia butterflies (Lepidoptera: Nymphalidae) and evolution of seasonal polyphenism. Forma pomarańczowa jest podobno pierwotna, dodatkowa forma ciemna pojawiła się później.

Araschnia levana Araschnia levana Araschnia levana Araschnia levana Araschnia levana

poniedziałek, 16 maja 2016, 06:18

wonna i rudy

Imponujący aparat gębowy, gdybym miał taki mógłbym pić piwo z butelki wcale jej nie przechylając. Na obrazkach kokoryczka wonna (Polygonatum odoratum) i trzmiel rudy (Bombus pascuorum), mam nadzieję że bezbłędnie oznaczyłem. Całkiem dobry przykład koewolucji kwiatów i ich zapylaczy.


DODANE (29 maja 2016): kontakt z zapylaczami zaowocował.

sobota, 13 grudnia 2014, 08:15

dlaczego warto być idiotą

Powszechnie wiadomo, że mężczyźni — szczególnie po alkoholu — wykazują skłonność do ryzykownych, więc czasem autodestrukcyjnych zachowań. Zostało to nawet ostatnio dobitnie pokazane w The Darwin Awards: sex differences in idiotic behaviour, autorzy oczywiście wyważają otwarte drzwi pokazując, że silna męska przewaga wśród zdobywców Nagród Darwina nie jest kwestią przypadku.

Minimum dociekliwości każe tu dostrzec oczywisty paradoks — jeśli męscy idioci wykazują tak wyraźną skłonność do usuwania swoich genów z puli, to przecież już dawno powinni się byli całkiem usunąć, dlaczego więc wciąż ich tak dużo? Czemu selekcja akurat tu — przynajmniej pozornie — nie działa? Albo działa, nie dając jednak widocznych efektów. Poniżej myślę sobie na głos, bezczelnie ignorując szkodliwe polonizacje "dobór" (ang. selection) i "dostosowanie" (ang. fitness — sprawność rozrodcza, miara sukcesu rozrodczego) — u mnie jest selekcja i fitnes.

  • selekcja płciowa. Istnieją (dostatecznie liczne) kobiety, które wolą idiotów. Ubytek genów idiotów z puli kompensowany jest więc wyższą rozrodczością takich samych idiotów, którzy akurat mieli więcej szczęścia. Idiotów z pokolenia na pokolenie nie ubywa, bo ich fitnes netto jest taki jak reszty.
  • selekcja krewniacza (jej wariant). Siostry idiotów wykazują wyższą rozrodczość lub żyją dłużej, tak czy owak mają wyższy fitnes niż reszta kobiet i kompensują w ten sposób niższy fitnes męskich krewniaków. Jeśli np. obecność brata czy wujka z reguły działa antykoncepcyjnie albo nawet dzieciobójczo, to jego ubytek (byle w porę) automatycznie zwiększy fitness krewniaczki.
  • brak selekcji bo męski idiotyzm jest kulturowy. Owszem, tak to nawet wygląda, ale kultura działa przecież na/poprzez "naturę", każdy osobnik reaguje na nią po swojemu. Naturalna nieodporność na kulturowo proponowane zachowania autodestrukcyjne też musi być kompensowana wyższym fitnesem samych idiotów albo ich krewniaków. A więc w praktyce to samo co powyżej.
  • brak selekcji bo męski idiotyzm nie jest genetycznie warunkowany (nie jest dziedziczny), lecz wywoływany losowo przez zaburzenia rozwoju albo czynniki zewnętrzne, np. efekt uboczny jakiejś infekcji. To drugie by było ciekawe. Patrz toksoplazmoza.
  • brak selekcji bo wszyscy mężczyźni to tacy sami idioci. Ich idiotyzm jest nie tyle podbijany płcią, co nierozerwalnie z nią związany. Nie ma różnic międzyosobniczych, nie ma więc materiału do selekcji. Od biedy dopuszczam taką możliwość.
  • brak selekcji bo męski idiotyzm wymyka się selekcji, objawiając się poza okresem płodności. Niemożliwe, bo przecież szczególnie dotkliwie dotyczy młodych mężczyzn, zresztą andropauza jest mocno przereklamowana.

DODANE:
  • brak selekcji bo ofiarami męskiego idiotyzmu równie często jak sami nosiciele są nienosiciele (i nawet nie dostają Nagród Darwina).

poniedziałek, 17 marca 2014, 21:26

GMO na kolanach

Robactwo górą. Stonka kukurydziana nauczyła się zżerać kukurydzę wzbogaconą genetycznie o szkodliwe dla niej białko. Nazwa zobowiązuje.

Wspomniana publikacja jest efektem badań niesponsorowanych przez największych producentów GMO (Monsanto, Syngenta, DuPont) i powinna skłonić ich zadowolonych klientów do postępowania zgodnie z instrukcją, tzn. jednoczesnego sadzenia upraw niemodyfikowanych. Chytry traci dwa razy.

sobota, 8 lutego 2014, 21:00

pazur pełzacza (Certhia sp.)

Podobno wskutek zlodowacenia i ewolucji mamy (np. u nas w Polsce) dwa bardzo podobne gatunki drobnego ptaka niepozornego, pełzacza. Już jako dziecko zapamiętałem, że choć prosty człowiek nie da rady, to ornitolog od razu potrafi je odróżnić, bo jeden z pełzaczy ma jedną nóżkę bardziej. O co dokładnie chodziło i który nigdy nie wiedziałem dłużej niż przez chwilę, ale dziś gdy zrobiłem niechcący kilka zdjęć pełzacza najbardziej interesowało mnie czy wyszła nóżka - i bardzo się ucieszyłem, że tak.

Sprawdziłem właśnie w Wikipedii i w tej chwili jeszcze dobrze pamiętam, że pełzacz leśny ma wyraźnie dłuższy tylny pazur, niestety nie umiem ocenić czy mój ma dłuższy i czy wyraźnie, bo mam na zdjęciach tylko jednego; wydaje mi się że ma, ale może tamtem drugi ma jeszcze dłuższy. No nic, na coś się trzeba zdecydować, obstawiałbym więc że to pełzacz leśny a nie pełzacz ogrodowy, choćby dlatego że był w ogrodzie, a pełzacz musi być podstępny. Ale nie wiem.

Certhia sp.

Swoją drogą nie ulega przynajmniej wątpliwości, że jeden z tych gatunków pełzacza jest całkiem zbędny, ale nadal istnieją dwa, bo Matka Natura nie potrafi zdecydować, którego kocha bardziej, a który powinien wymrzeć.

sobota, 11 maja 2013, 23:20

zaskoczyłem zająca

Lepus europaeus

Zając pewno myślał, że go nie wypatrzę, a ja pewno myślałem, że to nie zając, bo zając by pewno uciekł. No ale jednak zając i jednak wreszcie uciekł, jak to zające. Już miałem skrytykować kamuflaż zająca, gdy przypomniałem sobie, że lisy/psy (jak to psowate) nie widzą kolorów tak dobrze jak małpy (no i oczy mają niżej).

Przepuściłem więc (nieskadrowane) zdjęcie przez program na stronie Dog Vision (z zalecanymi ustawieniami) i wyszło, że lis/pies raczej w ogóle nigdy nie zobaczy nieruchomego zająca:

Skromnie uznałem, że to gruba przesada (psy są przecież przewodnikami niewidomych) i z ciekawości już tylko odkolorowałem wierząc, że psy widzą podobnie jak typowi daltoniści (tj. deuteranopicy). No i w końcu nie wiem jak widzą, ale podejrzewam, że coś tam widzą. Nie ma jednak powodu, żeby zając zzieleniał.

niedziela, 5 lutego 2012, 06:15

zatruty szczur

Miłośnikom zwierzątek polecam tekst Natalie Angier Warm and Furry, but They Pack a Toxic Punch, głównym bohaterem jest grzywak, ale jest i o innych trujących ssakach.

Grzywak powleka się silną roślinną trucizną, wytwarzaną przez acokantherę (drzewo), stając się przez to więcej niż niejadalnym. Tak bardzo polega na dawanej przez truciznę ochronie, że — jak zauważa autorka — gdyby acokanthera zginęła, zginąłby zaraz i sam grzywak. Nie wiem, pewnie by zginął, ale jednak nie podoba mi się założenie, że ewolucja zawsze działa niezmiernie ospale. Dlatego dałbym grzywakowi szansę, przecież to inteligentny gryzoń, skoro przypadkiem odkrył kiedyś zalety smarowania się trucizną i umiał swoje odkrycie docenić, to może jeszcze nie całkiem zgłupiał i zdążyłby odkryć kolejną trującą roślinę zanim by wymarł.

Grzywak demonstruje przepis na wyhodowanie sobie kolców. Jego grzywie daleko jeszcze do kolczastości, ale założę się o piwo, że przodkowie jeżozwierzy też kiedyś smarowali sobie grzywy roślinnymi truciznami. Jeże przeszły podobną drogę, pojawił się tu już kiedyś (w komentarzu) jeż nacierający sobie kolce trucizną z ropuchy, wspomina o tym także Angier. Jeż dziś już nie musi się zatruwać, ale ten atawizm pokazuje, że tak bywało kiedyś. No cóż, ewolucję kolczastości u ssaków trudno inaczej wyjaśnić, nawet najbardziej sztywne włosy nim staną się kolcami nie chronią przed drapieżnikami, a utrudniają tylko usuwanie pasożytów. O czym każda zawszona naga małpa dobrze wie.

niedziela, 13 lutego 2011, 03:09

Dzień Darwina

Był wczoraj. Darwina słusznie porównuje się do Kopernika (np. tu: "słusznie jest porównywany do Newtona i Kopernika"), więc tydzień później warto by obejść Dzień Kopernika. Newton też chyba jakoś niedawno miał urodziny, a na swój własny dzień niewątpliwie zasłużył. Rzecz jasna wszystkie te dni powinny być ustawowo wolne od pracy — jak karnawał to karnawał (a nie wszyscy cenią sobie złoto, szmirę i kadzidło).

Wracając do krótkiego wywiadu z przystojnym wykładowcą Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, jak zwykle najlepsze jest na samym dnie:
Rz: Czy zatem człowiek pochodzi od małpy czy nie?
Józef Zon: To był slogan końca XIX wieku. Dziś można powiedzieć, że ciało człowieka wyewoluowało z form prostszych. I akurat wywodzimy się – choć niebezpośrednio – z tych samych form, co małpy współczesne. Mamy więc z nimi wspólnych krewnych.

To prawda, zadziwiającą i nadal niezrozumiałą skłonnością ewolucji jest komplikowanie, z form prostszych powstają coraz bardziej złożone (ewolucja potrafi też w drugą stronę, ale nie za to ją cenimy). Niestety z odpowiedzią Zona jest jeden problem. Spróbuję go zobrazować:
Dziennikarz: Czy zatem człowiek pochodzi od kury czy nie?
Filozof przyrody z trzyliterowej uczelni: Dziś można powiedzieć, że ciało człowieka wyewoluowało z form prostszych. I akurat wywodzimy się – choć niebezpośrednio – z tych samych form, co kury współczesne. Mamy więc z nimi wspólnych krewnych.

Otóż niestety ta odpowiedź też jest dobra. Kury są potomkami dinozaurów, niewątpliwie gadów. My ssaki mamy z gadami wspólnych przodków, np. ryby i płazy. To w ogóle niesamowite, ale całe życie na Ziemi jest jakoś ze sobą spokrewnione, bo zdaje się powstało tylko raz. Czy zatem człowiek pochodzi od małpy czy nie? No cóż, człowiek z pewnością jest małpą. (A zdrowy rozsądek podpowiada, że formy nagie są prostsze niż włochate).

niedziela, 24 stycznia 2010, 19:09

wąchanie podkoszulek

Zapach kobiety, Kobiecy zapach pobudza męskość — bardzo możliwe, i co z tego? Tu: Scent of a Woman: Men's Testosterone Responses to Olfactory Ovulation Cues można przeczytać, jak było naprawdę. Nawet jeśli uwierzymy, że faktycznie już 15 minut po wsadzeniu nosa w przepocony podkoszulek owulującej kobiety mężczyzna ma podwyższony poziom testosteronu w ślinie, to czy potrafi on także w warunkach zbliżonych do naturalnych umiejscowić źródła inspirującego zapachu, oczywiście bez ryzykownego obwąchiwania? A przecież inaczej cała aparatura wykrywająca psu na budę.

To nie pierwsze doniesienie o ogromnej roli feromonów/zapachów w życiu człowieka z jakim się zetknąłem. Za każdym razem tak samo dziwi mnie brak zdroworozsądkowej refleksji donosicieli. A tym bardziej brak dociekliwości. Czy zapach owulującej córki równie silnie pobudza męskość ojca? Czy prowadzenie zajęć z owulującymi uczennicami powoduje przyśpieszone łysienie nauczycieli? Czy efekt występuje również u homoseksualnych mężczyzn? Czy można przez to dostać przerostu prostaty?

Nie będę ukrywał (i nigdy nie ukrywałem), że jestem antyrujowcem i antyferomonistą. System feromonalnego sygnalizowania i rozpoznawania rui u małp wąskonosych został już miliony lat temu zastąpiony systemem "telewizyjnym" z użyciem kolorowych bodźców wzrokowych, pozwalającym bezbłędnie i z bezpiecznej odległości odróżnić owulującą samicę od gorzej rokujących koleżanek (bez wspomnianego już kłopotliwego obwąchiwania). Taki właśnie użytek zrobiły małpy z nabytego cudem trójkolorowego widzenia, skądinąd niezmiernie przydatnego do rozpoznawania dojrzałych owoców. U praczłowieka z niewyjaśnionych przyczyn system wizualizowania owulacji zanikł — między innymi dlatego staliśmy się ludźmi. Tylko kobieta wie, kiedy owuluje, a pewnie też nie zawsze. Mężczyzna tego nie czuje, nawet jeśli mu się z powodu owulującej tuż pod nosem kobiety poziom testosteronu w ślinie odrobinę podnosi. Kobieta jest dla niego równie atrakcyjna w każdej fazie cyklu owulacyjnego (albo nie jest wcale). I to jest dobre.

Dopuszczam możliwość, że jakieś ślady pradawnej sygnalizacji feromonalnej u człowieka zostały, albo pojawiają się czasem jako atawizmy. Możliwe też, że badania nad wąchaniem podkoszulek są robione uczciwie, nawet jeśli wyglądają na marnie zaprojektowane i błędnie objaśnione; nie musi zresztą chodzić o feromony wykrywane organem womero-nasalnym (VNO), może to jakieś "zwykłe" zapachy. Uwierzę nawet, że występują jeszcze w przyrodzie kobiety zmieniające bieliznę raz na trzy dni i nie używające dezodorantów. Tylko co z tego?

DODANE: przeglądówka dość stara, ale pod nią linki do nowszych publikacji o ludzkim VNO:
Meredith, M. (2001). Human Vomeronasal Organ Function: A Critical Review of Best and Worst Cases. Chem. Senses 26, 433-445.

Hipoteza Zhanga i Webba, że u małp wąskonosych wzrok zastąpił feromony jest stąd: http://www.pnas.org/content/100/14/8337.abstract

środa, 23 grudnia 2009, 04:06

skrót teleologiczny

Poniżej akapit rozdziału Behawior z równie dobrego jak cienkiego "Wstępu do fizjologii bezkręgowców" J.A. Ramsaya:

Powiedzenie: "funkcją hemoglobiny jest zwiększanie zdolności krwi do przenoszenia tlenu" mówiąc ściśle, nie jest poprawne. Dopóki sami nie umieścicie hemoglobiny we krwi, nie wiecie, co jest tu jej celem. Możecie najwyżej powiedzieć, że "zdolność krwi do przenoszenia tlenu wzrasta dzięki obecności hemoglobiny". Jednak przykładanie zbytniej wagi do formy słów często prowadzi tylko do pedantycznego wielosłowia. Krąży się wtedy dokoła kwestii, która w rzeczywistości jest zupełnie prosta. Łatwiej jest powiedzieć, że "nerka świetnie sobie radzi z usuwaniem wody z ciała zwierzęcia w miarę jej przedostawania się do organizmu", aniżeli mówić: "odpływ z nerki jest w sposób ciągły dostosowywany do poziomu pobierania wody aż do momentu, gdy osiągnięte zostaną granice jej wydolności". Nie ma chyba nikogo, kto by poważnie myślał, że nerce można przypisać zasługi lojalności i współpracy. Tę uproszczoną formę wyrażania się nazywamy skrótem teleologicznym, przy czym obecnie cieszy się ona pełnym szacunkiem. Należy się jednak szczególnie wystrzegać używania tego skrótu w dyskusjach o behawiorze zwierząt, gdyż w tej dziedzinie zbyt łatwo można go wziąć dosłownie.

Tłumacz poślizgnął się na nerce, w oryginale jest "kidney does its best to remove water" czyli mniej więcej "nerka robi wszystko by usuwać wodę" do czego nawiązuje później wzmianka o nerki lojalności. "Świetnie sobie radzi" jest więc nie tyle złe, co do dupy. Oto efekt mechanicznego tłumaczenia zdania po zdaniu — każde osobno ma sens, wszystko razem się kupy nie trzyma. Ale nie o tym chciałem. Ramsay rozstrzyga: nie bać się skrótów teleologicznych — o ile nie prowadzą na manowce. Gdy mogą prowadzić, mieć się na baczności. Na wszelki wypadek podam jeszcze raz to samo z oryginału czyli z "Physiological approach to the lower animals‎":

Strictly speaking, it is incorrect to say 'the function of haemoglobin is to increase the oxygen carrying capacity of the bood' for unless you put the haemoglobin in the blood yourself you don't know what its purpose is to do. What you may say is 'the oxygen-carrying capacity of the blood is increased by the presence of haemoglobin'. But very often strict attention to the form of words only leads to pedantic circumlocution about an issue which is perfectly simple. It is easier to say 'the kidney does its best to remove water from the animal as fast as it comes in' than to say 'the output of the kidney is constantly adjusted to the intake of water except in so far as the functional limits of the kidney are approached', and no one will seriously think that the kidney is being given credit for loyalty and cooperation. This simplified form of expression is called 'teleological shorthand' and is nowadays perfectly respectable. But one must be particularly guarded in using it when matters of behaviour are under discussion, for it is then only too easy to be taken literally.

Określenie "skrót teleologiczny" zdaje się zostało wprowadzone do użytku przez Juliana Huxleya w "Evolution, the modern synthesis" (1942). Pierwsze wydanie "Physiological approach to the lower animals‎" Ramsaya ukazało się w 1952. Zapewne stąd sąd: 'teleological shorthand' ... is nowadays perfectly respectable. A dziś? Chyba nic się nie zmieniło. Każdy sam wybiera między paranoidalną pedanterią grzęznącą w wielosłowiu, a zrelaksowanym niechlujstwem prowadzącym na skróty w maliny.
DODANE: z Janet Richards "Human Nature After Darwin: A Philosophical Introduction". Byłbym może przetłumaczył, ale używanie osobnych nazw na letniego gronostaja brązowego (stoat) i zimowego gronostaja białego (ermine) mnie zniechęca:

Teleological shorthand:
Stoats used to moult and grow a white coat in winter, to be less conspicuous in the snow, and then change back to brown in the spring. Now there isn't so much snow it is safer for them to stay brown all year. That is why ermine is even rarer than it used to be.

Non-teleological Darwinian explanation:
Stoats that happened to grow a white coat after their autumn moult were less conspicuous in the snow than the ones that stayed brown, and were less easily seen by predators. More of them therefore survived the winter, and produced offspring which also turned white in winter. But as the climate changed and winters were no longer snowy, the white stoats were more easily picked off by predators than the brown, and the brown ones became the ones lhat survived the winter and produced offspring afterwards. This is why white stoats are now rare, and ermine is even rarer than it used to be.

czwartek, 3 grudnia 2009, 03:11

ojciec skraca życie

Manabu Kawahara and Tomohiro Kono. Longevity in mice without a father. Human Reproduction, 2009; DOI: 10.1093/humrep/dep400

Głupi to ma szczęście, ledwo miesiąc temu dywagowałem, czemu mężczyźni żyją krócej, a już dziś okazało się, że nawet nie trzeba być samemu samcem. Żeby żyć krócej, wystarczy być choćby samca potomstwem. Bo myszy, które ojca nie mają, żyją dłużej. I nie chodzi tu o sieroty, tylko o myszy poczęte bez udziału samca, nie licząc Japończyków, którzy je zrobili własnoręcznie z dwóch jaj (jedno wystąpiło w roli plemnika). Tak jest, sprawdziłem, Manabu i Tomohiro to imiona męskie.

Taką dwumatczyną (ang. bi-maternal) mysz na pewno nie jest łatwo zrobić, więc z konieczności porównywano niewielkie grupy, po 13 samic w każdej (to chyba jasne, że potomstwo dwóch samic musi być samicą — jeśli nie, przypomnę, że samice nie mają chromosomu Y. Więc do grupy kontrolnej też wzięto same samice, żeby było sprawiedliwie). Myszy dwumatczyne żyły średnio aż o 30% dłużej. Można rzucić okiem na wykres, gdzie zaznaczono śmierć każdej myszy (chyba zgubili jedną niebieską):



Chociaż nieco mniejsze, myszy dwumatczyne są całkiem normalne albo przynajmniej nieźle udają. Nie wiadomo dlaczego żyją dłużej. Nie mają działającego genu Rasgrf1 (bo działa tylko kopia dziedziczona po ojcu) rzekomo odpowiadającego za szybki wzrost zaraz po urodzeniu. To pewnie tłumaczy dlaczego są mniejsze. No i mają więcej eozynofilów, warto jednak zauważyć, że przecież obie grupy myszy były wolne od chorób i pasożytów. Ciekawszym tropem wydaje się więc spowolniony wzrost noworodków.

Początkowy rozwój potomstwa ssaków odbywa się wyłącznie kosztem samicy. Najpierw ciąża, potem karmienie mlekiem. Samiec nawet gdyby chciał niewiele pomoże. U ptaków może się wykazać już na etapie wysiadywania jaj. Co ciekawe, u ptaków, tak jak u reszty gadów (ptaki to dinozaury) zdarzają się przypadki rozwoju z niezapłodnionych jaj (partenogeneza). U ssaków nigdy. Wiemy już dlaczego partenogeneza u ssaków jest niemożliwa — winna jest odmienna modyfikacja niektórych genów matki i ojca (tzw. piętnowanie genomowe). Nie wiemy jeszcze po co to wszystko. Popularna hipoteza wiąże piętnowanie genomowe z konfliktem interesów obu rodziców, co brzmi dość sensownie — samce tak modyfikują geny, by ich potomstwo rosło kosztem matki, a matka tak, by wzrost potomstwa utrzymać w ryzach. Ale dlaczego męskie piętno skraca życie? Może podkręcanie tempa rozwoju i wzrostu zarodków oraz noworodków wiąże się ze słabszą kontrolą tych procesów. A myszy dwumatczyne rosną powoli, ale dokładnie.

Przy okazji znalazłem coś ciekawego o moich ulubionych długowiecznych nietoperzach: Life history, ecology and longevity in bats. Teraz już wiem, że dłużej żyją nietoperze mające mniej potomstwa.
DODANE: na BBC - Men's genes 'may limit lifespan'
DODANE: miałem nadzieję, że mój tytuł "ojciec skraca życie" jest już tak debilny, że nie do pobicia. A jednak - w Rzepie dali "Nasienie skraca życie". Wypadałoby życzliwie skomentować, tym bardziej, że żadna inna polska gazeta nie odważyła się wspomnieć o dziwnym doświadczeniu Japończyków. No więc spróbuję. Tłumaczenie (zdaje się na podstawie tekstu z BBC News) jest słabe. Ang. sperm to po polsku plemnik albo plemniki, nigdy sperma. Sperma mówimy potocznie o nasieniu, ang. ejaculate, ale poważnej gazecie w kąciku naukowym tak mówić nie wypada. Są tam jeszcze i inne błędy, ale najważniejsze, że nie przekręcili nazwy genu ani nazwiska naukowca. Dzięki temu można pod Rasgrf1+Kono wyguglać trzy tysiące znalezisk i naczytać się do upadłego.
DODANE: Gdyby nie męskie geny, żylibyśmy dłużej? (PAP w wp.pl).

W końcu jest i w Wyborczej: A jednak seksmisja?

sobota, 7 listopada 2009, 14:14

uncanny valley

Jako fanatyczny darwinista cieszę się nie tylko z każdego nowego odkrycia paleontologicznego, ale i z każdego odkrycia pokazującego, że my małpy jesteśmy naprawdę jedną wielką rodziną, że łączy nas dużo więcej niż skłonność do małpowania i robienia głupich min. Zjawisko nazwane "uncanny valley" na cześć zagłębienia w wykresie ... tu zacząłem szukać odpowiednich słów i pod wykres+dolina wyskoczyła mi notka inż. Mruwnicy Hipoteza Połowy Pokolenia, skąd podaję następujący opis (wykursywienia moje):

W teorii humanoidalnej robotyki istnieje termin doliny niesamowitości (uncanny valley). Jest to raczej pseudonaukowa koncepcja dotyczące tego jak ludzie postrzegają podobieństwo robotów do ludzi. Zgodnie z nią wzrost "ciepłych uczuć" (mam tu problem z polskim odpowiednikiem słowa "familiarity". Familiarność? A może "nie-niechęć"?) nie jest monotoniczny wraz ze wzrostem podobieństwa robotów do ludzi, ale napotyka nagłą barierę w pewnym momencie – ową dolinę niesamowitości. Jednoczesne podobieństwo do człowieka i jednoczesny jego wyraźny brak powoduje w naszych mózgach jakieś spięcie i taki twór uznajemy za w pewien sposób obrzydliwy.

Nie wiem czemu pseudonaukowa, zamieniłbym barierę na przeszkodę i wyraźny na dostrzegalny. No i nie podoba mi się sama dolina niesamowitości, bo przecież nie chodzi o wrażenie niesamowitości, tylko nieswojości. Ale skoro już jest, to może przejdę do rzeczy. Otóż ucieszyło mnie bardzo, że zjawisko załamywania się rosnącego wraz z podobieństwem zainteresowania występuje także u makaków jawajskich: Early origins for uncanny valley. Jeśli nasza gwałtowna niechęć do niemal-ludzi jest aż tak głęboko zakorzeniona, to z pewnością nieprędko się jej pozbędziemy. A więc przynajmniej na razie nie grozi nam zalew silnie człekokształtnych robotów, śmierdzących tanim chińskim plastikiem.

Monkey visual behavior falls into the uncanny valley opublikowano w PNAS-ie, niestety zamiast poprzestać na fiu-fiu ściągnąłem PDF-a i zaraz mi mina zrzedła. Może niepotrzebnie zacząłem czytać od końca, od części "Środki i sposoby" (Materials and Methods). Badano zachowanie pięciu makaków jawajskich wyłącznie płci męskiej, nie tłumacząc ni słowem, czemu same samce. Podkreślono natomiast, że prezentowano im filmy w formacie Xvid, podano nawet adres www.xvi-d.org, zmyślnie złamany na końcu wiersza. Czepiam się drobiazgów, ale przecież takie drobiazgi budują nastrój z którym się czyta dalej. A dalej było mi jeszcze gorzej.

Makakom prezentowano trzy rodzaje filmów, z przedstawieniem ich twarzy mało, średnio i całkiem rzeczywistym. Oceniając reakcje makaków (mierzone czasem patrzenia na obraz) jako unikanie, obojętność i zainteresowanie, dostajemy zdaje się 3x3x3 możliwe warianty. Nie wiedzieć czemu, autorzy dopuszczają tylko 5 wyników, może dlatego, że wtedy wychodzi fajny wykres:



Ale to pół biedy. Dużo gorzej, że komputerowo wygenerowane animacje rzekomo wywołujące efekt "doliny nieswojości" wyglądają na specjalnie spreparowane tak, by osiągnąć zamierzony efekt:



Wierzę głęboko, że makaki też odczuwają naturalny niepokój w obecności nieco dziwnych pobratymców. Wierzę także, że dałoby się to pokazać dużo lepiej niż w wybrzydzonej tu publikacji.

wtorek, 27 października 2009, 01:44

dlaczego mężczyźni żyją krócej

Myszy żyją maksymalnie cztery lata, podobnej wielkości nocki dożywają lat czterdziestu. Idealnie normalna zdrowa mysz nie będzie żyć dłużej, ale można ją zmusić — myszy z popsutym receptorem hormonu wzrostu dociągają pięciu lat. Z naszego punktu widzenia im dłużej, tym lepiej, ale Natura jak zwykle ma własne zdanie — myszy nie powinny żyć zbyt długo. Krótkowieczność najwyraźniej dobrze im służy.

Podejrzewam, że skracanie życia starych dominujących samców Homo też czemuś służyło. Presja selekcyjna na pewno pojawiła się już w plejstocenie (bo tak chce Pop EP), ale szczególnie nasiliła się wraz z koncentracją władzy i powstaniem hierarchii wojskowych oraz kapłańskich (w neolicie). Ciekawe czy u tzw. ludów pierwotnych różnice w długowieczności obu płci też są wyraźnie zaznaczone.

Muszę jeszcze wiele popracować, by moja śmiała koncepcja dorównała koncepcjom Konecznego. Na razie udało mi się ustalić średnią wieku członków Biura Politycznego KPZR w chwili, gdy u nas podpisywano porozumienia sierpniowe (1980). Wikipedia w haśle gerontokracja podaje: 70 lat.
Rozmyślania nad ewolucyjną optymalizacją długości męskiego żywota zaindukowane notką mrzywda kęska u nameste.
DODANE: aż wstyd, że nie wspomniałem o golcach, bo też drobne gryzonie, a żyją do 30 lat i nie chorują na raka!

DODANE: co łączy golce, nietoperze i słonie? Trudno je zabić. Golce mieszkają pod ziemią, nietoperze latają w nocy, słonie są b. duże. To od tego zrobiły się długowieczne. Człowiek zresztą też, od czasu gdy ma ogień i celnie rzuca już nie jest łatwą zdobyczą.

czwartek, 1 października 2009, 00:08

prawda nie cierpi zwłoki

Veritas odit moras. Łączymy z in vino veritas i wychodzi, że trzeba wypić zaraz.

Tytułową sentencję wykryłem organoleptycznie na Arts & Letters Daily, chyba ciekawe, ale takiego stężenia drobnych liter już dawno nie widziałem (nie czytam ogłoszeń) i trochę mnie onieśmieliło. Trafiłem tam poprzez Denisa Duttona, filozofa i hardkorowego darwinistę, znanego głównie z książki "The Art Instinct. Beauty, Pleasure and Human Evolution" o której Adam Chmielewski napisał:

... zasługuje na możliwie najrychlejszą publikację w języku polskim ze względu na śmiałość, z jaką Dutton argumentuje na rzecz tezy, że idee Darwina mają fundamentalne znaczenie dla zrozumienia i interpretacji sztuki istot ludzkich, zarówno tej najbardziej pospolitej, jak i tej najbardziej wzniosłej.
   — i jeszcze na końcu:
Bez najmniejszej wątpliwości książkę Denisa Duttona należy uznać za znakomitą i zasługującą na możliwie najszybszą publikację w języku polskim.

Nie wiem, nie czytałem, nie znam Chmielewskiego, pewnie tak, tzn. Dutton zasługuje na rychłe przetłumaczenie, wszelako drżę cały na myśl czym to się skończy jeśli klarowną angielszczyznę Duttona tłumaczył będzie ktoś tak kwiecisty jak Chmielewski. Tymczasem można poczytać Duttona po angielsku, guglnięcie pod Dutton+Darwin na pewno wyrzuci coś ciekawego.



Fundacja Edge rokrocznie podrzuca inspirujące pytania, zebrałem już kiedyś do kupy odpowiedzi archeologa Taylora, a teraz skorzystam z uprzednio włożonej pracy i przedstawię odpowiedzi Duttona:

2008 - What have you changed your mind about?
The Self-Made Species

2006 - What is your dangerous idea?
A "grand narrative"

2005 - What do you believe is true even though you cannot prove it?
... a small body of such works—by Homer, Bach, Shakespeare, Murasaki Shikibu, Vermeer, Michelangelo, Wagner, Jane Austen, Sophocles, Hokusai — will be sought after and enjoyed for centuries or millennia into the future.

2003 - What are the pressing scientific issues for the nation and the world, and what is your advice on how I can begin to deal with them?
Today, it is much easier for scientists to receive grants if they indicate their research might uncover a serious threat or problem...

2001 - What Questions Have Disappeared?
When will overpopulation create worldwide starvation?

1999 - What is today's most important unreported story?
The gradual growth of a prosperous middle class in China and in India

Uff.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009, 02:25

Orgyia antiqua

Orgyia antiqua

I po co jej aż tyle? Do identyfikacji gąsienic motyli europejskich polecam What's this caterpillar? Warto zrobić zdjęcie nie tylko gąsienicy, ale i zjadanej przez nią rośliny, co czasem ułatwia rozpoznanie. A czasem nie, bo akurat gąsienice znamionówki tarniówki jedzą nie tylko liście brzozy, ale i wielu innych roślin.

Dojrzała samica znamionówki jest za to gruba (choć nie je), brzydka i nielotna. Ale samce i tak na nią lecą, bo ma niezłe feromony.
DODANE: gąsienica kuprówki złotnicy (Euproctis similis) też z rodziny brudnicowatych.
Euproctis similis

sobota, 8 sierpnia 2009, 03:51

pożytki z kreacjonistów

Gdyby dizajn był rzeczywiście inteligentny, to koty nie rzucałyby się w ostatniej chwili pod koła samochodów. Inteligentny dizajner powinien był przecież przewidzieć wynalezienie samochodu przez zaprojektowaną przez siebie inteligentną małpę. No chyba, że krakowskim targiem zgodzimy się na ćwierćinteligentnego dizajnera. Albo, że nie lubi kotów.

Trochę sobie pofantazjowałem na temat ewolucji nietoperzy w poprzedniej notce i pod nią, ale jedna zupełnie podstawowa ich cecha umknęła uwadze mej. Otóż zapomniałem, że gdy nie latają, to wiszą głowami w dół, o czym przypomniał mi kreacjonista Lyttle. Wyobraziłem sobie, że wiszę na gałęzi głową w dół, z błoną między palcami rąk, jest ciepły wieczór, dokoła lata mnóstwo owadów... No właśnie, taka błona między palcami byłaby chyba niezła do łapania owadów. A gdy się już wisi, to się nie spada z gałęzi przy nagłym wyrzucie rąk w stronę chwytanego owada. Przy ruchu w dół pomaga grawitacja, więc protonietoperz mógłby wyciągać łapki z niezłą prędkością, co bardzo pomaga przy łapaniu owadów (proszę poćwiczyć na muchach). W końcu zacząłby podlatywać, omijając w ogóle etap szybowania (przy którym się niczym nie macha). Chociaż ten sprzed 52,5 miliona lat wygląda na fruwająco-szybującego.

Pierwsze nietoperze były dzienne, dopiero pojawienie się ptasich drapieżców i owadożerców przestawiło je na nocny tryb życia (ta sugestia jeszcze raz stąd). Dopiero wtedy odkryły echolokację, pewnie w jaskini, tak samo jak posługujące się echolokacją ptaki (czyli tłuszczak i salangana).
DODANE: Myers w How to make a bat sugeruje, że do zrobienia nietoperzowatej błoniastej dłoni z bardzo długimi cienkimi palcami wystarczą w zasadzie dwie zmiany (mutacje), podkręcenie poziomu białka Bmp2 - na porost palców - i zahamowanie apoptozy tkanki między palcami - na błonę. Ale takie dziwne eksperymenty z rączkami najwygodniej robić wisząc głową w dół, gdy dłonie nie są do niczego potrzebne. Hipoteza zwisłego przodka wydaje mi się coraz bardziej atrakcyjna, przednietoperze byłyby wiszącymi muchołapkami, żyjącymi powoli, jak leniwce - stąd ich zadziwiająca jak na drobne ssaki długowieczność. Jednemu zrobiłyby się rączki z długimi palcami, drugiemu rączki błoniaste, jedne i drugie równie bez sensu, jak nieszkodliwe - przy wiszącym trybie życia. Ale już niektóre dzieci ze szczęśliwego związku miałyby rączki smukłe i błoniaste zarazem. I tu klasyczna darwinowska ewolucja już wiedziałaby, jak zrobić z tego użytek.
DODANE: Extinct Walking Bat Found
DODANE: poskoczek (Periophthalmus), a nawet dwa: