Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fortuna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fortuna. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 sierpnia 2017, 23:30

nieszczęścia chodzą klastrami

Wpadła mi w ręce mała książeczka (PDF 1,87 MB), coś w rodzaju dość współczesnego kompendium pseudonauki. Szybko przejrzałem, coraz bardziej zadowolony z siebie, że jestem już tak stary, że od dawna na nic z tego bogatego repertuaru nie dałem się nabrać. Ale potem zrobiło mi się tak sobie, bo może jednak nie ma się z czego cieszyć, może tylko — pewnie podobnie jak autor tego dość zabawnego katechizmu — miałem zwyczajnie i po prostu dużo więcej szczęścia niż inni. Jakoś tam, bez własnych zasług i zalet, czyli mocno niechcący byłem regularnie uprzywilejowany przez maszynę losującą. Jak to mówią, więcej szczęścia niż rozumu.

Nawet jeśli los mnie dotkliwie doświadczał, to zawsze porcjami w granicach moich aktualnych możliwości, nigdy lawiną nieszczęść od czego można tylko zwariować (jak Hiob). Nawet jeśli bywałem przewlekle niezadowolony z siebie, to nigdy aż tak bardzo żeby się powiesić, popaść w alkoholizm albo poddać wieloletniej psychoanalizie. Najwyżej lekka depresja. Miałem więc szansę stopniowo mądrzeć. A może po prostu jestem gruboskórnym chamem. Ale nawet jeśli, to przecież też nie z wyboru. Genetyczne uwarunkowania albo zasługa tych, którzy mnie uczyli i wychowywali.

Wracając do dziełka Berezowa, najbardziej żachnąłem się przy haśle (przytaczam w całości, wytłuszczenie moje): Growth hormones (rBST) Some cartons of milk contain the label “rBST-free”, which means that cows were not injected with a hormone called recombinant bovine somatotropin that causes them to produce more milk. Because you’re not a cow, the hormone does not affect you.

Żachnąłem się, bo choć trochę kiedyś liznąłem fizjologii zwierząt, to akurat nie wiem czy rekombinowana bydlęca somatotropina działa na ludzi czy nie, na pewno nie jest to oczywiste. Np. insulina zwierzęca działa, dopóki nie zrobiono rekombinowanej, podobnej do ludzkiej, produkowanej w drożdżach czy bakteriach używano naturalnej zwierzęcej, zapewne z trzustek bydlęcych, problemem zdaje się nie było to, że nie działała, tylko że — jak wiele obcych białek — może uczulać, szczególnie podawana dożylnie. Gdy pijemy mleko od krów traktowanych białkowym hormonem wzrostu rzecz jasna strawimy ten hormon tak samo jak każde inne białko, jeśli w ogóle jest w mleku (dla porządku dodam, że są też białka niestrawne, np. priony albo zwykła keratyna). Doustnie przyjęty hormon białkowy nie będzie więc działać, zupełnie niezależnie od tego, że faktycznie nie jesteśmy krowami. Teraz sprawdziłem, rekombinowany bydlęcy hormon wzrostu podobno rzeczywiście nie działa na ludzi. Ale autor zbyt mocno ściął zakręt, nie można z góry zakładać, że zwierzęcy hormon nie może działać na ludzi, ludzie przecież też zwierzęta.

Drugie co mnie uderzyło to brak czegokolwiek wprost o globalnym ociepleniu. Berezow sensownie i krytycznie ocenia alternatywne źródła energii, ale generalnie chowa głowę w piasek. Uczciwiej byłoby np. napisać, że każdy staje w końcu przed swoją ścianą i nie potrafi albo nie chce ocenić — pseudonauka czy nie. Albo nawet napisać coś bez sensu. Obawiam się najgorszego i najprostszego, choć globalne antropogeniczne ocieplenie jest niestety brutalnym faktem, to tak już obrosło pseudonauką, że złym ludziom nigdy nie zabraknie pretekstów żeby je nadal cynicznie i skutecznie ignorować. Problem stał się już zbyt poważny, żeby szczerze o nim mówić, można tylko uprawiać politykę. Choćby strusią.

No dobra, przyznaję że też kiedyś dałem się nabrać filmowi o Brockovich, choć miałem wcześniej kontakt z różnymi związkami chromu i jakoś nic mi się nie stało. Ale to było naście lat temu. Poza tym warto dać się oszukać żeby poznać mechanizm. Byle nie za często.

sobota, 5 czerwca 2010, 22:13

rocznica pandemii

Niedługo minie rok od ogłoszenia przez WHO pandemii świńskiej grypy. Jak niektórzy może jeszcze pamiętają, skończyło się dla nas szczęśliwie, a minister zdrowia Kopacz — w przeciwieństwie do mnie — wcale nie uległa panice. RPO Kochanowski, który jesienią na złość minister Kopacz chciał się koniecznie szczepić na świńską grypę, zginął na wiosnę w katastrofie pod Smoleńskiem, a pani minister pomagała wtedy przy identyfikacji zwłok. Cóż, cóż można dodać. Chciałem się zwrócić przede wszystkim do dziatek i młodzieży — ale i tak nie bierzcie przykładu z dzielnej pani minister, chociaż to jej fortuna sprzyja. Palenie papierosów jest niezdrowe, często dostaje się od tego raka, albo przynajmniej POChP (jedno drugiego nie wyklucza).

Natomiast szefowej WHO, która pandemię świńskiej grypy rok temu ogłosiła, fortuna najwyraźniej sprzyjać nie chce. Po pierwsze nie było pandemii. Po drugie, jak donosi BMJ, wśród ukrywanych przez nią szesnastu niezależnych ekspertów znaleźli się zdrajcy opłacani przez koncerny produkujące na grypę proszki. Można więc podejrzewać, że mogli mieć wpływ pozytywny na ogłoszenie pandemii. Czyli ogólnie negatywny. O czym szefowa WHO powinna była wiedzieć i do czego nie powinna była dopuścić. Nasuwają się jednak oczywiste pytania — a co mówili pozostali eksperci WHO, przez koncerny nie opłacani? Byli równie silnie przekonani o pandemii, mimo że nikt im za to przekonanie nie płacił? Czy jednak zauważalnie mniej?
DODANE: Tendencje aktywności wirusa grypy – Polska (oczami Google'a).

środa, 2 lipca 2008, 15:28

po

Niewątpliwie najciekawszym wydarzeniem urlopu był drobny wypadek podczas jednej z naszych wycieczek rowerowych. Na podjeździe do zakrętu w lewo zderzyłem się z wesołym motorowerzystą, który nie wyrobił się na zakręcie. Może pochopnie go posądzam, może zawsze pokonuje ten zakręt tak fantazyjnie (w końcu jest u siebie) i tylko moja obecność tamże była jednorazową pomyłką choreograficzną. Motorowerzysta, a ściślej komarzysta, oczywiście i na szczęście też nie miał kasku — zderzyliśmy się głowami (było to zderzenie literalnie czołowe) i zaraz wraz z naszymi maszynami wpadliśmy do rowu. Zaraz też powstaliśmy. Ujrzałem uśmiechniętą, rumianą twarz z błyszczącymi oczami. Spytałem głupio — Jest pan cały? Bo ja jestem cały. (M. dorzuciła drugie pytanie retoryczne — Życie panu niemiłe?). Szybko założyłem łańcuch, wyprostowałem kierownicę, poprawiłem błotnik, przednie koło było lekko scentrowane ale rower — o dziwo — ruszył. Oddaliliśmy się niezwłocznie z miejsca wypadku, kilkaset metrów dalej był sklep, miejscowi wracali już na swoje ławeczki, nic się nie stało.

Nie zdradzę marki roweru, który wychodzi niemal bez szwanku ze zderzenia z motorowerem, może to raczej ja mam szczęście i twardy łeb. Mogę tylko napisać, że rower jest duży (tzw. cross) i ma ciężką ramę (napisali cro-moly, zapewne stal z dodatkiem chromu i molibdenu). Proszę też nie myśleć, że jeżdzenie po mało uczęszczanych wiejskich drogach Mazowsza jest niebezpieczne, w ciągu kilku lat przejechałem pewnie kilka tysięcy kilometrów i pierwszy raz mi się coś zdarzyło (nawet gumy nigdy nie złapałem). Muszki często wpadają do oczu i czasem jakiś pies pogoni, to wszystko. Ale można jeździć w okularach, a pies zwykle przestaje gonić, jeśli się zwolni i do psa zagada. Najgorsze są chyba patyki na leśnych drogach, taki patyk zaciągnięty kołem potrafi połamać albo urwać błotnik.

Jednak nie, najgorsze w tym roku były ptaki na drogach. Nie te rozjechane, dla nich nic nie można zrobić, ale takie młodziaki siedzące bezradnie na asfalcie i nie wiadomo na co czekające. Zebrałem tak ledwo podlatującą muchołówkę, wrzuciłem ją komuś przez płot do ogródka, innym razem znaleźliśmy jeszcze młodszego skowronka (chyba), zaniosłem go w cień daleko od drogi, niewiele mu pomogłem, bo powinien być jeszcze karmiony, a rodziców ani śladu. Spłoszyłem tylko zająca.

DODANE (pod wpływem Woyzecka): młodzież młodsza tego pamiętać nie może, ale młodzież starsza pamięta bez pomocy IPN — Nie pij wódki, nie pij wina, kup se rower Ukraina