Grzyby zbieram i jem od dziecka, te co zbieram znam dobrze, a jak nie znam to nie zbieram. Piestrzenicę trudno z czymkolwiek pomylić, to grzyb śmiertelnie trujący, na straganach w Finlandii do nabycia za 8-20 euro za kg świeżych owocników (dane na podstawie czterech zdjęć wyszukanych pod korvasieni). Finowie znani są ze zdrowego sposobu życia (wódka, sauna i dziegieć), niech i ja spróbuję. Chwilę trwało nim dotarłem do wiarygodnego zalecanego sposobu usuwania lotnej trucizny z piestrzenic, gotować dwa razy po co najmniej pięć minut w dużej ilości wody, odlać, dobrze wypłukać. Na wszelki wypadek pomnożyłem przez dwa (czyli gotowałem 4 razy po 5 min) i choć miałem tylko dwie małe piestrzenice uchyliłem w kuchni okno (Fin by się uśmiał).
Tak wymęczone grzyby wrzuciłem na masło i zjadłem w postaci jajecznicy jednojajecznej. Takie sobie. Zachowały co prawda ciekawą teksturę i kolor, ale ze smaku chyba nic nie zostało. Zresztą co za przyjemność jeść samemu, a przecież nikogo trującymi grzybami nie poczęstuję. Dopóki nie pojawią się modyfikowane genetycznie piestrzenice bez gyromitryny już raczej drugi raz nie skosztuję.
8 komentarzy:
Ładny to on jest, trochę nie z tego świata. Właśnie tak wyobrażam sobie obcą, żywą materie z kosmosu, która zawładnie kiedyś Ziemią .;)
W tej postaci na pewno nie zawładnie, Finowie ją zjedzą.
Zaintrygowałeś mnie jak ten grzyb może smakować.. bo solidnie wygotowane, jak piszesz, już na nic, ale może suszone jednak na coś smakuje?
Oryginalny fiński susz jest na pewno jeszcze najbezpieczniejszy (każą dwie godziny moczyć i dopiero potem dwa razy obgotować po co najmniej 5 min), możliwe że na północy zawartość trucizny jest mniejsza niż u nas (w Polsce). Ale wydaje mi się że to raczej wiosenna atrakcja niż coś nadzwyczajnego. Kuchnia fińska jakoś nie jest specjalnie popularna, a chyba mają lekkiego świra na punkcie piestrzenic bo nawet ciasteczka robią dziwnie podobne.
Pamiętałam, że piestrzenica to taki mocno pokręcony grzyb, ale w tej samej pamięci miałam utrwaloną wersję, że to grzyb jadalny. Uprzedzając sugestie - nie pomyliłam jej z równie pokarbowanym smardzem, któremu piestrzenica w urodzie do pięt nie dorasta. Grzybów nie zbieram, bo nie potrafię, więc ta luka w wiedzy nie zdążyła mi zaszkodzić.
Tak w ogóle, określenie "grzyb śmiertelnie trujący" jest chyba w tym przypadku trochę na wyrost, jeśli zjeść piestrzenicę i ujść z życiem jednak można?
Piestrzenica nawet w łacińskiej nazwie gatunkowej ma że jadalna (esculenta). Ja z jakiegoś małego atlasu grzybów zapamiętałem że grzyb trujący, ale suszone eksportujemy do Francji. No ale czasy się zmieniają i zdaje się już nigdzie nie eksportujemy. Podobno także w Polsce były kiedyś przypadki śmierci po spożyciu piestrzenic (w wikipedii piszą np. "A 1971 Polish study reported at the time that the species accounted for up to 23% of mushroom fatalities each year" - niestety odwołują się do przeglądówki za paywallem). Ofiary zatrucia gyromitryną można jeszcze ratować podając dożylnie wit. B6 (pirydoksynę), tym bardziej trudno sobie wyobrazić, żeby komuś udało się dziś wskutek spożycia piestrzenic umrzeć (musiałby zjeść sporo, raczej surowych i zrezygnować z pomocy medycznej). Ale nie takie cuda się dzieją.
Więc trochę na wyrost, ale nie jest to grubą przesadą, a "grzyb potencjalnie śmiertelnie trujący" sugeruje z kolei, że jeszcze nikt od niego nie umarł. Better err on the safe side. Toksyczność piestrzenicy jest starannie opisana we wspomnianym już haśle w wikipedii. "Śmiertelnie trujący" to w ogóle nie jest zbyt mądre określenie, gdy już coś jest trujące to może być i śmiertelnie.
No może i tak.
Za każdym razem, gdy natrafiam na tekst o grzybach, które są trujące, a czasami nie, przypominają mi się olszówki w śmietanie przyrządzane przez moją mamę. Zjadłam ich w dzieciństwie całe mnóstwo. A potem, okazało się, że to grzyb trujący. Ale chyba nie śmiertelnie.
Ja też wiele razy jadłem olszówki, co prawda chyba tylko marynowane w occie (po obgotowaniu). Jedzenie olszówek niewątpliwie może skończyć się śmiercią, mechanizm pewnie nie zostanie do końca wyjaśniony, ale - jak piszą - u niektórych ludzi dochodzi do stymulacji układu odpornościowego przez jakiś antygen z olszówki i wytwarzania przeciwciał na własne erytrocyty, co kończy się hemolizą z komplikacjami mogącymi prowadzić do śmierci. No więc nie trucizna ale coś w rodzaju reakcji alergicznej, skutek jednak podobny.
Może tylko niektóre olszówki tak działają, może trzeba mieć do tego predyspozycje genetycznie warunkowane, tak czy owak jedzenie olszówek jest ryzykowne i nie warto umierać dla tego niezbyt smacznego grzyba. Oczywiście tego typu reakcja może wystąpić tylko u ludzi którzy już wcześniej olszówki jedli, więc zwykle dość sensowny argument "jadłem i nic mi nie było" tym razem jest zdradliwy. Właśnie dlatego mogę umrzeć że już kiedyś jadłem.
Prześlij komentarz