Na szczęście oprócz kulczyków jest jeszcze wiele innych ptaków. Jednym z pospolitszych jest piecuszek (Phylloscopus trochilus). Jego śpiew warto poznać by umieć odróżnić piecuszka od pierwiosnka (Phylloscopus collybita), poza tym trochę przypomina śpiew zięby (Fringilla coelebs). Trudno znaleźć zadrzewione miejsce w którym nie słychać ani zięby ani piecuszka ani pierwiosnka, więc znając głosy tylko tych trzech ptaków można już sobie nieco uatrakcyjnić nudny spacer po zaśmieconym lesie albo grillowanie cukinii na działce nad Narwią.
Śpiewającą pokrzewkę czarnogłową (Sylvia atricapilla) miałem na zdjęciach z zeszłego tygodnia, więc wczoraj nawet nie próbowałem. To już jest ptak, który potrafi swoim dość głośnym śpiewem rodzaju "ptasie radio" sprowokować komentarz typu "ptaki dziś ładnie śpiewają". Tak samo jak piecuszka łatwiej usłyszeć niż zobaczyć.
31 komentarzy:
Ładnie wypatrzone. I nawet patyki niespecjalnie przeszkodziły.
Z tej trójki widziałam tylko piecuszka. Też siedział tak wysoko na wielkim drzewie, że szyja mnie rozbolała przy próbach 'zdjęcia' go.
Z niedostatku kulczyków i pokrzewek pochwalę się bliskim spotkaniem z pliszka siwą. Dwa dni temu na zatłoczonej ulicy w centrum miasta. Zatrzymałam się na światłach a ona dreptała po krawężniku. I nagle sfrunęła mi na maskę samochodu tuż przy szybie. Wytarła dziób o wycieraczkę i ani myślała się zbierać. Byłam ciekawa, jakie ma dalsze plany, ale zmiana świateł przerwała obserwację. Kierowcy, to irytująco niecierpliwy naród.
Ciekawe, czy to był przypadek, czy może ptak odkrył, że na masce samochodów można znaleźć owadzie truchełka?
P.S. Chciałam dodać komentarz u Babilasów, ponieważ ostatnią notkę poświęcili Tajlandii. Ale u nich dodawanie komentarzy jest dużo bardziej restrykcyjne niż u Ciebie, niestety.
Dziękuję za dobre słowo, próbuję się jakoś zżyć z tymi okropnymi patykami i aberracjami chromatycznymi które się na ich brzegach robią. Przy zdjęciach makro kwiatka czy grzybka mogłem sobie plan z patyczków oczyścić, teraz widzę jak dotkliwie natura jest naturalna. Taka jakość typu "własny materiał ilustracyjny" oczywiście mnie nie zadowala, ale nie tracę nadziei.
Pliszki żerującej na samochodzie jeszcze nie widziałem. Widziałem tylko pliszkę walczącą z lusterkiem samochodowym, tzn. pewnie z własnym odbiciem.
Faktycznie u Babilasów nie da się komentować bez zalogowania (nie wiem jak było). No cóż, większość komentarzy to już tylko spam z linkami, blogi całkiem zdechły albo przeszły w tryb zombie. Żwawo funkcjonują już tylko blogi z amatorską pornografią, co wyszło przy niedawnej próbie ich pochowania przez Google.
Pliszka walcząca z lusterkiem samochodowym uwiarygadnia moja [wątłą] teorię! Przecież nie przyleciała do lusterka by się przejrzeć. Lusterko, niejako po drodze, odciągnęło jej uwagę. Bo prawdziwym celem było ładnie skruszałe mięsko, podane jak na tacy.
Nawet nie wiedziałam o istnieniu pornoblogów. Tzn. naiwnym byłoby sądzić, że ich nie ma. Ale nigdy na taki nie trafiłam, choćby przez przypadek.
Pewnie dlatego się takowe ostały, że na fejsie, który – przynajmniej częściowo – jest odpowiedzialny za zamieranie blogów, już za goły biust grozi ban.
Próbowałem na razie bez skutku znaleźć zdjęcia pliszek na jakichś afrykańskich przeżuwaczach, bo przyszło mi do głowy że pliszki mogą traktować stojące samochody jak duże zwierzęta, na których zawsze jest coś do zjedzenia. Znalazłem tylko jakieś australijskie wagtails, które okazały się pliszkami jedynie z nazwy, bo nie są spokrewnione. Ale może powinienem podejść do sprawy jakoś bardziej metodycznie, a nawet nie wiem gdzie te nasze pliszki odlatują na zimę.
To byłoby ciekawe rozwinięcie teorii. Ale czy to musiałyby być egzotyczne przeżuwacze? A nasze rodzime? Widywałam tu kawki na jeleniach i szpaki towarzyszące krowom na pastwisku. Więc pliszka może też czasami występuje w roli higienistki.
Ale zobacz, co znalazłam. Bez głębokiego kopania.
U nas nie ma aż tyle robactwa a nasza rodzima krowa potrafi nieźle strzelić ogonem, bezpieczniej już plątać się pod nogami niż siadać jej na grzbiecie.
Pliszki chyba jako jedyne nasze owadożerne tak lgną do samochodów, więc wypadałoby wyjaśnić czemu właśnie one. A może dlatego że jako wodolubne najpierw ciągnęły do asfaltu który dość często się różnym ptakom kojarzy z wodą (łabędzie na nim lądują, jaskółki nad nim polują).
Aż musiałam poczytać o tych łabędziach. Biedne ptaki.
Samochody być może tylko pliszki kontrolują, ale przy angielskich drogach i na drogach żerują przede wszystkim czarnowrony, gawrony i sroki. W ich przypadku podobieństwo mokrego asfaltu do tafli wody chyba nie miało znaczenia? Hm. Być może jako te bardziej inteligentne bez takich skojarzeń załapały, że w takich miejscach łatwo o posiłek.
Pewnie także pliszki są inteligentniejsze czy też bardziej plastyczne od innych drobnych owadożernych. To chyba najprostsze rozwiązanie. Przy okazji zobaczyłem że brytyjskie pliszki są bardziej srokate, dużo ciemniejsze na grzbiecie od kontynentalnych. No nie tak jak wrony, ale i tak nasza polska nazwa gatunkowa "pliszka siwa" już nie pasuje.
A bo nasza pliszka siwa jest wg Brytyjczyków biała (white wagtail) a ichnia pliszka siwa (grey wagtail), jest żółta...
Audio by nie zaszkodziło.
Zwłaszcza, że ja osobiście nie nauczyłem się ptaków nazywać, poza kilkoma (wróbel, sęp, dzięcioł, kaczka, etc.)
Nazywam te nieznane mi z nazw według głosów, które słyszę - np. "wiciu-piciu", albo "mitsubishi", albo "cuk-cukierka", "unku-kunku", itp. Wątpię, by były to oficjalne, aprobowane nazwy.
Na szczęście (jeśli wierzyć wikipedii) nie jest aż tak źle. Brytyjska odmiana siwej (czyli po ang. białej) nazywa się pied czyli srokata. Grey wagtail (Motacilla cinerea) to nasza pliszka górska, natomiast nasza pospolita pliszka żółta (Motacilla flava) to po ang. western yellow wagtail. Tak więc angielskie nazwy gatunkowe wiernie podążają za łacińskimi (alba - biała, flava - żóła, cinerea - popielata), natomiast polskie mają lokalny koloryt i - oprócz żółtej - niewiele sensu poza granicami Polski. Bo siwa nie musi być siwa, a górska tylko u nas jest niechcący górska, bo wyżyny mamy akurat na południu.
A swoją drogą taksonomia pliszek to istny horror, każdy z tych trzech podobnych gatunków ma jeszcze kilkanaście podgatunków, do tej pory żyłem w błogiej nieświadomości tych strasznych zawiłości. A przecież wystarczyłby jeden gatunek pliszki - tam gdzie są żółte przeważnie widuję też siwe.
@ Anonimowy - audio jest w linkach do xeno-canto na nazwach łacińskich, mają tam zresztą nagrania wszystkich europejskich ptaków. Gdybyś miał nadludzką cierpliwość i odsłuchał to może udałoby Ci się ustalić. Był zresztą kiedyś pomysł serwisu rozpoznającego ptaki po głosie, ale nie wypalił.
Trochę się spóźniłeś ze swoimi pomysłami, dziś już wszystko ponazywane. Tylko nieliczne ptaki mają nazwy onomatopeiczne, np. dudek i kukułka.
Na mnie też zrobiła wrażenie grafika w Wikipedii stworzona tylko dla odmian pliszki białej (Motacila alba). Kto by pomyślał, że jest ich aż tyle!
Ten brytyjski podgatunek, pied wagtail, odpowiednik naszej siwej, jest w Londynie rzadkością. Zdążyłam zrobić wiele zdjęć pliszce górskiej (grey wagtail) zanim spotkałam pierwszą srokatą (A gdzie? A na parkingu.). Mój mąż nie mógł zrozumieć mojego entuzjazmu na widok tak niepozornego, szarego ptaszka. A pliszka kojarzy mi się z Polską tak samo jak malwy, piwonie i wierzby.
Zainteresowała mnie informacja, o nieudanym serwisie rozpoznawania ptaków po głosie. Dawno temu to było? Bo aplikacje tego typu istnieją. Nie wiem tylko na ile są skuteczne. Tę od Isoperli użytkownicy oceniają dosyć wysoko. A tu zapowiedź nowej. Może będzie jeszcze lepsza? I trochę o bardziej imponujących zamierzeniach.
Na chwilę przenosząc się z powietrza do wody. Nowe odkrycie – ciepłokrwista ryba! Guardian też o niej napisał. Fascynujące.
"Nowe odkrycie – ciepłokrwista ryba!"
Ba! - tastes like chicken, anyway.
@ kuzynka.edyta - nie mogę znaleźć o co mi chodziło, ale to było jakieś stare (może jeszcze z czasów dotcom bubble), robili też sprzęt do nagrywania ptaków który przetrwał dłużej niż serwis. Dzięki za linki, Isoperla jak sprawdziłem rozpoznaje tylko 36 gatunków z 85% skutecznością, a Warblr miał ruszyć na wiosnę (świetna pora) ale nie ruszył. Technika wreszcie dojrzała więc prędzej czy później komuś się uda. Przynajmniej jeden z autorów wskazanej przez Ciebie publikacji: Automatic large-scale classification of bird sounds is strongly improved by unsupervised feature learning jest mocno zamieszany w Warblr (tu piszą że Dan Stowell to współzałożyciel i kierownik techniczny), a więc to to samo. Na kickstarterze im się nie udało, zebrali niecałą połowę z 50k funtów, co dobrze pokazuje jak mała jest ta nisza. No więc nie wiem czy Warblr w ogóle kiedyś ruszy, ale może chociaż jakiś facebook/google/twitter ich wykupi.
Pliszki "górskiej" chyba nigdy nie widziałem, muszę się zorientować czy w ogóle są tam gdzie bywam. Tak się wciągnąłem w pliszki że wstawiłem nawet nowe hasło do polskiej wikipedii gdy zobaczyłem że nie ma najpospolitszej afrykańskiej srokatej. A ciekawa sprawa, bo "odkryta" całkiem niedawno (2001!) pliszka indochińska wygląda niechcący prawie tak samo jak srokata (nie są jakoś szczególnie spokrewnione).
Mnie zawsze najbardziej ciekawi jak coś odkryto. Zdaje się z tą rybą zaczęło się od intrygujących szczegółów anatomicznych ukrwienia skrzeli, tzn. najpierw odkryto że ryba ma tam przeciwprądowy wymiennik ciepła i dopiero wtedy sprawdzono po co.
@ Anonimowy - nic podobnego, piszą że coś między tuńczykiem a włócznikiem.
Obejrzałam dodaną przez Ciebie pliszkę afrykańską, Znalazłeś ładniejsze zdjęcie od tego w angielskiej wersji. I przeczytałam o pliszce Indochińskiej (już nie tak ładnej). Bardzo ciekawe, szczególnie Lessons to be learned from the ‘discovery’. Jak łatwo o przeoczenia i pomyłki przy takiej różnorodności gatunków.
Tutejsze pliszki górskie widuję nad każdym strumieniem o czystej wodzie.
A mnie ciekawi, czy teraz, po odkryciu specyfiki moonfish (strojnika – wzmianka o odkryciu pojawiła się Wydarzeniach polskiej Wikipedii)), naukowcy zbadają pod tym kątem inne ryby, np. spokrewnione.
A czy znasz sunfish (Mola mola)? Pierwszy raz zobaczyłam tę rybę dopiero w kwietniu, w oceanarium w Lizbonie. Robi niesamowite wrażenie. Jest olbrzymia, i wygląda trochę jak po niezbyt fortunnym spotkaniu z żarłaczem. Sunfish ma ciekawy sposób na regulowanie temperatury ciała.
Ładniejsze zdjęcie "znalazłem" w niemieckiej wikipedii, natomiast to z angielskiej jest dużo lepszej rozdzielczości i od razu pokazuje że pliszka srokata to półsynantrop. Wcale się nie zdziwię jeśli ktoś zacznie ulepszanie hasła od wymiany zdjęcia na brzydsze (autor mógł przynajmniej cienie wyciągnąć żeby oko "wyszło").
Samogłów faktycznie wygląda jakby mu ktoś odgryzł. Najwyraźniej ma ten sam problem co strojnik, jak być ciepłym w bardzo zimnej wodzie głębinowej. Ale znalazł inne rozwiązanie, dużo prostsze choć skuteczne dopiero po osiągnięciu pokaźnej masy. Naukowcy badają jak dostają pieniądze na badania, a potrzebę systematycznego i niewątpliwie kosztownego badania ciepłokrwistości ryb głębinowych trudno przekonująco uzasadnić. Może da się to podpiąć pod ratowanie pacjentów z hipotermią. Ale wykrycie ciepłokrwistości u kolejnej ryby oczywiście nie będzie już sensacją. Teraz może ciekawsze byłoby wyjaśnienie jak w takim razie radzą sobie kałamarnice olbrzymie, czy rzeczywiście ich układ nerwowy działa sprawnie i w tak niskich temperaturach, czy może jednak ich mózg jest jakoś podgrzewany albo sam się podgrzewa.
Odrobiłam lekcje po dyskusji o molach i pamiętam co to jest półsynantrop. Ale czy jedna fotografia może być tego dowodem? Przecież ona mogła przypadkiem i jednorazowo przysiąść na tej terakocie…
Oczy na obu zdjęciach są niewyciągnięte. Na niemieckiej fotografii lepiej widać pokrój ptaka. Angielską można wykorzystać do zilustrowania artykułu o tylnym pazurze pliszki.
Na obu są niewyciągnięte, ale u tej terakotowej prawie nie widać błysku w oku, a można to zdjęcie znacznie poprawić. Takie podłoża raczej nie występują w naturze i choć jedno zdjęcie to mało, jednak już coś sugeruje. Znalazłem jeszcze kilka zdjęć pliszek srokatych na nienaturalnych obiektach: rurze, kracie, dachu, ogrodzeniu, kierownicy, doskonale prezentuje się na niebieskim tle jakiejś beczki(?). A swoją drogą jakimś cudem nie wpadłem wcześniej na to IBC - i bardzo dobrze, bo widzę że to poważna męska zabawa i ja ze swoim króciutkim obiektywem i małym aparacikiem nawet nie powinienem próbować. A jak zauważam że ktoś specjalnie do zdjęcia wycina trzciny przy gnieździe bączka to tym bardziej.
Poddaję się, przyszpilona dowodami. Półsynantrop jak nic.
Rzeczywiście jest co pooglądać w tym IBC (też nie znałam). Choć mi trochę przeszkadza pstrokacizna layoutu. Zdjęcia jednak najlepiej prezentują się na neutralnym tle, białym czarnym lub szarym. A tam taka straszna czerwień.
Za wycięcie trzciny, autora zdjęcia powinien spotkać ostracyzm ze strony innych użytkowników portalu. Co za draństwo.
A to widziałeś? Nie jest może technicznie doskonałe, ale uchwycone świetnie :)
Pliszka srokata znana jest z atakowania lusterek samochodowych, może i dlatego tak lgnie do ludzi. Ale pewnie chodzi jej raczej o źródła wody i strzyżone trawniki na których łatwo polować.
Zdjęcie świetne, ostrość ustawiona na głowę, trudno się o coś przyczepić (dane z EXIF: EOS 30D, 1/1250s, 6.3, ISO 320, 400mm). Tego samego autora jest też jerzyk blady w locie dziwnie przypominający samogłowa. Gdyby udało misię zrobić takie zdjęcie popadłbym w samouwielbienie.
EXIF swoją drogą, ale nie przekonuje mnie w takiej dynamicznej scenie tak płytka głębia ostrości. Może to kwestia gustu. Za to jerzyk jest doskonały! Obydwie fotografie bardzo mi się podobają.
Próbowałam odnaleźć rewelacyjne zdjęcie zimorodka sprzed kilku miesięcy, żeby podeprzeć się przykładem odnośnie głębi ostrości. Oczywiście nie moje… Autor opisywał, że czatował na okazję przez pięć dni, podczas których meszki żywcem go pożerały. Szczęśliwy stwierdził, że warto było.
Więc tamtego nie znalazłam, ale znalazłam te. Zrobione Olympusem E-M10!
Może faktycznie dałoby się tego bączka nieco lepiej objąć głębią ostrości, ale wtedy krople przed nim byłyby rozmazane i estetyka by ucierpiała. Obiektyw jest chyba ważniejszy niż aparat. Ten zimorodek był robiony tym pięknym starym Canonem 500mm f/4.5L z telekonwerterem 1.4. A bączek chyba tanim Canonem 400mm f/5.6L. Jak płytka jest głębia ostrości przy tak długich ogniskowych można policzyć np. na tym kalkulatorze.
Po pięciu dniach strasznej męki nie ma rady, trzeba twierdzić że było warto. No ja niestety nie jestem gotów na żadne większe poświęcenia, ostatnio tylko trochę wszedłem na jabłonkę żeby zbliżyć się do piecuszka, ale wątpię czy było warto bo zdjęcia nadal marne (dwa w notce wymieniłem).
Przeczytałem do końca wątek zimorodkowy na dpreview. Autor tych świetnych zdjęć: "Spent two and a half years just getting this close to them".
Lubię podrzucać Ci linki, bo jak czegoś nie doczytam, to od Ciebie się dowiem.
Jak znalazłam te zimorodki, to zastanowiło mnie dlaczego w wątku o Canonie 500mm są zdjęcia wykonanie Olympusem. A to monstrualny obiektyw został dokręcony do małego aparatu! Nie przyszło mi do głowy że to możliwe.
Wczoraj za późno było, by ten wątek przeczytać, dzisiaj to samo. Może jutro.
Dwa lata i pół?! To chyba ekstremalny przypadek poświęcenia. Kiedyś czytałam fajny wpis blogowy (nie dał się odszukać) o tym, jak powstają te wszystkie zachwycające zdjęcia ptaków (i innych zwierząt). Że to najpierw przygotowanie miejsca do obserwacji, oswojenie ptaków z jego obecnością, nęcenie przysmakami etc. Do tego oczywiście wypasiony sprzęt. Wszystko rozciągnięte na tygodnie a nawet miesiące. Ale dwa lata? Niesamowite.
Ale wdrapanie się na jabłonkę, to też jest coś.
Pewnie uznałaś że to był tylko kolejny wpis w wątku, a ja zawsze zaczynam od spłaszczenia widoku więc od razu widziałem że to sam początek. Poza tym dobrze wiem co na razie można "fabrycznie" założyć na E-M10 (czy GX7) na ptaki, nie ta jakość. Na jesień Olympus obiecuje co prawda 300mm f/4 PRO ale cena może być przygnębiająca, tzn. powyżej $1500.
Wdrapanie się na jabłonkę było dziecinnie łatwe, ale po dłuższym staniu na gałęzi i tak następnego dnia bolały mnie różne mięśnie których istnienia wcześniej nie podejrzewałem. Fotograficznie niewiele to dało, zbliżyłem się do piecuszka na sąsiednim drzewie zaledwie jakieś półtora metra, ale parę razy różne drobne ptaki przysiadały prawie na wyciągnięcie ręki, oczywiście każdy ruch je płoszy. Trudno się tymi wrażeniami podzielić, więc dla socjalnej małpy są mało wartościowe, ale dla mnie to drobne odkrycie, byłem przekonany że trzeba się jakoś specjalnie maskować żeby stać się dla ptaków niewidzialnym. Nie wiem, może przez te wszystkie plastikowe torby wiszące na drzewach ptaki już mocno zobojętniały, a może reagują dopiero na ruch, jak koty. Że kot nie widzi w mroku drugiego kota dopóki się tamten nie ruszy, a ja go widzę od razu, to mnie kiedyś mocno zdziwiło ("koty świetnie widzą"). Muszę jeszcze poćwiczyć wchodzenie na jabłonkę żeby nie wyciągać pochopnie wniosków.
I po zawodach. Znaczy, po wyborach. Można wrócić do codzienności. I na przykład przeczytać zaległe wątki na dpreview.
Mnie przydałby się jakiś dobry zoom lub teleobiektyw. Mam jedynie Canon EF 70-300mm f4.5-5.6 DO IS USM. Ma zalety, bo jest krótki i w miarę lekki. Ale dosyć ciemny. W słoneczny dzień robi bardzo ładne zdjęcia, w gorszych warunkach oświetleniowych - beznadziejne. Fotografowanie małych wiercących się ptaków, na dodatek w krzakach, można sobie odpuścić. Teraz widzę z okien panoramę Londynu i bardzo wciągnęło mnie obserwowanie i fotografowanie nieba nad miastem. Z tym że z odległości kilkunastu mil londyńskie drapacze chmur wyglądają jak uzębienie szczerbatej piranii. Próby z 70-300mm o zachodzie słońca są zniechęcające.
Ad. podchodów na jabłonce. Może piecuszki częściej obserwują Cię w ogrodzie niż Ty je. Znają Cię, wiedzą, że nie jesteś zagrożeniem i pozwalają podejść do siebie blisko?
Nie, piecuszki na pewno mnie nie znają, bywam tam raz na tydzień. Zresztą to jest chyba ciągle ten sam samiec.
Natomiast w sprawie tele do Canona sprawa wydawała mi się jasna, wszyscy mówili że 400mm f/5.6L to doskonała jakość za rozsądną cenę i sam byłem o włos od kupienia tej sporej rury ważącej ledwie 1,5 kg. Niestety zwizualizowałem sobie siebie chodzącego z tą trąbą i uznałem że wtedy to już musiałbym robić naprawdę dobre zdjęcia, a pewnie nadal bym nie robił, więc kupiłbym statyw itd. No nie, jestem już za stary żeby dać się aż tak wkręcić. A przede wszystkim jest już naprawdę mnóstwo doskonałych zdjęć ptaków i starczy. Bo że uda mi się kiedyś sfotografować kunę lecącą na wronie czy coś takiego to raczej nie wierzę. Postanowiłem więc że aparat z obiektywem ma ważyć mniej niż 1 kg i nie wywierać na mnie presji psychicznej. I tego będę się trzymać. Jak na razie większość zdjęć spieprzyłem przez własną głupotę a nie przez słaby sprzęt. Złej baletnicy itd.
Jeśli 300mm f5.6 ze stabilizacją obrazu to dla Ciebie za mało to ten 400mm f5.6 bez stabilizacji obrazu choć dużo lepszy optycznie też może być rozczarowaniem. Ale jeśli masz siłę dźwigać 2 kg plus ewentualnie statyw, a możesz wypożyczyć i sprawdzić to zrób to, to nie jest drogi obiektyw, a sądząc po opiniach i przede wszystkim zdjęciach naprawdę dobry (oczywiście są lepsze, jeszcze cięższe i dużo droższe). Ja tymczasem czekam na 300 mm f/4 Olympusa, a potem zobaczę. Zoom w dół na pewno nie jest mi potrzebny, jeszcze nie zdarzyło mi się być tak blisko ptaka żebym musiał skracać ogniskową. Natomiast jeśli chodzi o niebo nad miastem to może po prostu powietrze się rusza i jest mętne od pyłów. Szczególnie o zachodzie słońca gdy miasto jest rozgrzane i oddaje ciepło.
Hm, może masz rację z tym rozgrzanym powietrzem.
No nic, na razie nie będę wpędzała się w kolejne wydatki. Ptaków w okolicy mało, a ja też nie jestem chętna do nadzwyczajnych poświęceń. Jeśli planuję wycieczkę, to niekiedy pod kątem "pojadę tam i tam, może uda mi się sfotografować orła", ale nie ma mowy o kilkugodzinnym czatowaniu z aparatem, a co dopiero o kilkudniowym. W pierwszy długi weekend maja pojechaliśmy z mężem do Parku Narodowego South Downs. Pogoda była kiepska, a jak dotarliśmy do jednego z rezerwatów, kompletnie się załamała. Widoczność spadła do dziesięciu metrów (mgła!), wiał porwisty zimny wiatr i siąpił deszcz. Wokół żywego ducha, nawet wszechobecne owce gdzieś poznikały. Przegapiliśmy rozwidlenie szlaku i jak już zaczęłam podejrzewać, ze na zawsze zostaniemy na tych wzgórzach i będziemy żywić się korzonkami, dotarliśmy do drogi, a po trzech dodatkowych kilometrach, do samochodu. Zaliczam sobie tę wyprawę do poświęceń.
Ciekawe, czy nasze sójki też są takie sprytne (Wśród badaczy, Polacy!).
U nas nie ma fistaszków a żołędzie są chyba zawsze pełne. Ale nasze sójki na pewno są zaradne, w Warszawie jest ich coraz więcej i (jak już zauważyłem) w niektórych parkach jedzą z ręki.
Prześlij komentarz