Z typowym dla siebie biurokratycznym oderwaniem od rzeczywistości UE wprowadziła kiedyś obowiązek pytania o zgodę operatora przeglądarki na zapisywanie przez nią ciasteczek (fasowanych od dawna przy praktycznie każdym kontakcie przeglądarki z dowolną stroną internetową), próbowałem się dopatrzeć jasnych stron tego pomysłu i nie umiałem. A jednak — już po kilku latach (prawo podobno obowiązuje od maja 2011) — gotów jestem uwierzyć że są, a przynajmniej mogą być. To się jeszcze okaże, ale podobno prawo ciasteczkowe może zostać użyte przeciw producentom kontentu dyskryminujących konsumentów używających ad-blokerów, czyli oprogramowania blokującego gówno którego nikt nie chce oglądać, a i tak musi (reklama dźwignią handlu). Bo żeby ad-blokera wykryć trzeba wymacać czy użytkownik go używa, a wg prawa ciasteczkowego nie wolno nikogo macać bez jego wyraźnej zgody. Nim przejdę do niepokojącej refleksji odsyłam do (mojego) źródła dobrej nowiny: Ad-blocker blocking websites face legal peril at hands of privacy bods.
No cóż, jeśli z nawet najgłupszego przepisu da się kiedyś zrobić dobry użytek, to można śmiało uznać że nie ma głupich przepisów, że one tylko cierpliwie czekają na zaistnienie sprzyjających okoliczności. Jak dzielna kupa na której się jakiś niedoszły morderca kiedyś poślizgnie i przez to nikogo nie zabije. Mnóżmy więc durne przepisy, jak zajdzie potrzeba to kij się zawsze znajdzie.
DODANE: w komentarzu pod linkowanym tekstem Hanff twierdzi że mieszka w Polsce. Hm, prawie jak Snowden. Ale gdzie on widział beczkę wódki za 30 zł?
13 komentarzy:
Cookies są jednak (w międzyczasie) nie tym czym miały być. Nie udało się zatrzymać zarazy, teraz już jest za późno. W zasadzie są już niepotrzebne.
Teraz mamy CDTT (cross-device tracking technology) i fajne perspektywy.
S.A. Morrison ładnie o tym ostatnio pisał:
http://www.thedailybeast.com/articles/2016/02/08/scary-new-ways-the-internet-profiles-you.html
Można przecież tych wszystkich gadżetów nie używać. Jak komuś zależy to może całkiem sensownie zadbać o zachowanie prywatności, a przynajmniej próbować. Tylko że większości się nie chce, "nie mają przecież nic do ukrycia". Ale biznesowe wykorzystywanie ludzkiej naiwności to pół biedy, poważny problem zaczyna się gdy takie gromadzenie danych o wszystkich i wszystkim połączone jest z władzą. Więc gdy nasz nowy komendant główny policji przy okazji projektowanej ustawy antyterrorystycznej (która m.in. radykalnie ułatwia władzy dostęp do naszych danych) wyznaje "Jestem przekonany o tym, że mamy tak wypracowane mechanizmy kontrolne, które nie pozwolą nam na nadużywanie tych uprawnień" to chciałbym żeby objaśnił społeczeństwu na czym wspomniane mechanizmy kontrolne polegają i w jaki sposób zostały wypracowane. Przy okazji reszta świata mogłaby się od nas wiele nauczyć.
Tymczasem się głowię w jaki sposób likwidacja anonimowych telefonów na kartę zwiększy bezpieczeństwo Polski. Trzeba by chyba wpierw uzbroić wszystkich nosicieli telefonów żeby raczej zabili terrorystę niż oddali telefon. Albo chociaż uznać kradzież telefonu za próbę rozpoczęcia działalności terrorystycznej. No ale może jestem głupi, a ustawodawcy dobrze wiedzą, że terrorysta kupując telefon zawsze legitymuje się swoim podejrzanym paszportem. Żeby nie wzbudzać podejrzeń.
"Tymczasem się głowię w jaki sposób likwidacja anonimowych telefonów na kartę zwiększy bezpieczeństwo Polski. "
Przecież wszyscy wiedzą, że nie zwiększy. I wcale, co wszyscy wiedzą, o bezpieczeństwo Polski tu nie chodzi. Najwyżej łatwiej będzie namierzyć Janusza, który ma upośledzenie podenaturatowe i nie załapie, że to nie taki dobry pomysł aby dzwonić anonimowo do premiera żądając okupu lub czegóśtam.
"Można przecież tych wszystkich gadżetów nie używać. Jak komuś zależy to może całkiem sensownie zadbać o zachowanie prywatności, a przynajmniej próbować."
Raczysz żartować? To jest rada w rodzaju: trzeba było przehulać wszystkie oszczędności
to wtedy złodziej by nie miał co ukraść.
Ostatnio musiałem zrezygnować z bankowości online, bo tam gdzie ja pomieszkuję nie ma zasięgu komórkowego, a bank zlikwidował wszystkie inne sposoby weryfikacji transakcji poza SMSem.
Nie, rada żeby zrezygnować z gadżetów i fejsbuków nie jest aż tak głupia. Internet istniał wcześniej niż Facebook, a esemesy można było wysyłać nim pojawiły się smartfony, nic tu się nie zmieniło. Bardzo daleko mi do starannie przemyślanego ekstremizmu na modłę Stallmana i nie dałbym rady, ale wiem chociaż że стремиться надо. I nie chodzi tu nawet o jakieś szlachetne pryncypia tylko o nasze własne dupy.
Pomysł ze spisywaniem danych przy zakupie karty do telefonu jest zatem równie mądry jak mądry byłby pomysł z legitymowaniem przy zakupie (specjalnie numerowanych) znaczków pocztowych, które ciągle umożliwiają korzystanie z anonimowości. Takie pomysły może i jakoś tam na chwilę utrudniają życie drobnym leniwym kryminalistom, ale w gruncie rzeczy mają chyba sprawić wrażenie że władza czuwa. Za komuny trzeba się było meldować (władza wiedziała gdzie kto akurat przebywa), w dowodzie każdy miał wpisany zawód i miejsce pracy (milicjant od razu wiedział z kim ma do czynienia) - i dzięki temu nie było terrorystów wcale! Ani pedofilów. Wróćmy do sprawdzonych rozwiązań. I jeszcze alkohol dopiero od 13, spożycie alkoholu zmniejsza przecież czujność antyterrorystyczną.
Ależ Stallman ma 200% racji i zachowuje się jak najbardziej racjonalnie. To my nie mamy czasu, siły, cierpliwości aby zachowywać się rozsądnie.
A zresztą od czasu gdy Joseph Weizenbaum doznał późnego przebudzenia i zaczął wiosłować w przeciwnym kierunku do tego który sam lekkomyślnie wytyczył to w zasadzie wiadomo do czego to wszystko zmierza.
Dziwnym trafem Weizenbaum nigdy w Polsce nie znalazł posłuchu. Co zastanawia.
A jeśli chodzi o esemesy to w moim przypadku problem polega na braku zasięgu. Są jeszcze takie miejsca.
Brak zasięgu? To przecież nieludzkie traktowanie które można zaskarżyć do Trybunału w Strasburgu. I być może wygrać.
Apropo Weizenbauma to z pewnością słyszałeś jak źli ludzie błyskawicznie zdeprawowali niewinnego mikrosofcianego czatbota, np. Twitter taught Microsoft’s AI chatbot to be a racist asshole in less than a day. Sztuczna inteligencja niestety jeszcze długo będzie właśnie taka, sztuczna, zdolna najwyżej do marnych sztuczek typu gra w szachy czy go. Mówię to ze smutkiem, jako pesymistyczny mizantrop i ateista. Jeszcze długo będziemy zdani na samych siebie i żałośnie nieporadni. Boję się nawet że wyginiemy też jakoś mało spektakularnie.
Na razie wciąż nie umiemy przewidzieć pogody na więcej niż kilka dni. Więc tym bardziej nie umiemy przewidzieć do czego to wszystko zmierza. Łatwo było zgadnąć że postęp techniczny (jak zwykle) zostanie błyskawicznie wykorzystany przez pornobiznes, ale któż przewidział aż taką popularność kociąt i prozaicznego fejsbuka. Wieszczono rozwój analfabetyzmu wśród młodzieży, a młodzież teraz zapatrzona w smartfony jak dewotki w modlitewnik, chyba coś czytają. Ta nieprzewidywalność mnie generalnie cieszy, nawet jeśli aktualne szczegóły martwią.
Brak zasięgu ma swoje niezaprzeczalne zalety. Niestety internety dochodzą drogą radiową, tak że higieny psychicznej nie da się utrzymać, ale nieosiągalność komórkowa jest już warunkiem wstępnym posiadania pewnej dozy wolności (gdzie indziej już niedostępnej).
To, że nikt Ci nie jest w stanie z wyrzutem powiedzieć: "dzwoniłem, nie wiem dlaczego nie odbierałeś" jest bezcenne.
A jeśli chodzi o Weizenbauma to jego poglądy na temat sztucznej inteligencji były podobne do Twoich. Jego nie przerażało, że ona będzie. Jego dołowało głównie to co my sami zrobimy ze światem gdy raz ustawimy zwrotnicę i będziemy się nią wyręczać wychodząc z błędnego założenia że ona jest inteligentna "w ludzki sposób". Sądził, że z chciwości, wygody, lenistwa i błędnego przeświadczenia, że efektywność jest ważniejsza od prawa do robienia błędów zapędzimy się do bezalternatywnego zaułka pozornego postępu.
W tym sensie zgadzam się z nim. Mamy coraz większe możliwości, które coraz słabiej umiemy wykorzystać - co prowadzi nas do coraz większej dezorientacji i frustracji.
Nie znam poglądów Weizenbauma, znałem go tylko jako twórcę ELIZY. Zresztą sztuczna inteligencja po długich latach w zamrażarce dopiero niedawno odżyła i to w formie mało przerażającej, inteligentne samochody będą się przynajmniej zatrzymywać przed przejazdami kolejowymi i pewnie nie przejadą staruszki na przejściu dla pieszych. Wydaje mi się że każda przedwczesna panika robi w sumie więcej złego niż dobrego, podobnie było przy narodzinach inżynierii genetycznej. Do krajów trzeciego świata docierają tylko dalekie echa kontrowersji i powiększają tępy opór przeciw wszelkim nowinkom, wiadomo że najlepiej jak z dziada pradziada. Co gorsza takie przesadzone i zbyt dalekowzroczne obawy odwracają uwagę od tego co naprawdę ważne ale mocno prozaiczne, problemów typu globalne ocieplenie czy związany z tym brak wody.
Postęp na razie jest tak czy owak, nawet jeśli rozwiązując jeden problem stwarzamy kilka nowych to jednak bilans jest zwykle trochę na plus. A wrażenie coraz większej dezorientacji i frustracji jest raczej artefaktem niespełnionych marzeń i obietnic - które od początku były mocno na wyrost. Bo postęp się jednak mocno ślimaczy. Jako dziecko słyszałem i pewnie wierzyłem że w roku 2000 będziemy się przemieszczać szybko i sprawnie, fruwać i jeździć na ruchomych chodnikach. Nikt nie obiecywał że będziemy stać godzinami w korkach. Albo że prosty rower na dwa pedały wróci do łask. Miały być cuda niewidy, kolonie na Marsie, a ciągle mamy poważne problemy z produkowaniem sprawnych baterii i utylizacją odpadów. Nikt nie przewidział też renesansu ciemnoty, tych wszystkich antyszczepionkowców itp. Taki regres miał nastąpić dopiero po totalnym upadku cywilizacji po wojnie atomowej, a nie wskutek wymiany doświadczeń zatroskanych matek na forach internetowych. Koniec historii miał być, a mamy inwazję barbarzyńców. I to jest fajne, tzn. nie to że jest niefajnie, tylko że taka niespodzianka.
Nie wiem jak dobry jest Twój niemiecki, ale jest na jutubce wieloczęściowy wywiad z Weizenbaumem, warto:
https://youtu.be/Fn4nLc516as
Fascynujące, że po całym życiu spędzonym w USA wrócił do Niemiec i zamieszkał na tej samej ulicy na której mieszkał jako 13-latek. Doprawdy.
A regres niespodzianką (bynajmniej) nie jest. Nigdy jeszcze ciemnota, obskurantyzm i zabobon nie miały takiej możliwości ekspresji, komunikacji i wymiany. Bez jakiegokolwiek filtra i z pominięciem intelektualnych elit.
Kiedyś, zanim ktoś mógł szerszej publiczności zakomunikować, że Einstein jest hujem, a poza tym ponosi odpowiedzialność za śmierć Chrystusa, którego własnoręcznie ukrzyżował, to zawsze natrafił na jakiegoś wydawcę lub redaktora naczelnego, który nie musiał podzielać szaleństwa.
Teraz już każdy może.
I większość korzysta. Miało być społeczeństwo obywatelskie i eksplozja wiedzy a wyszedł cyberjarmark neośredniowieczny i virtual mob.
Mój niemiecki jest zerowy, ale obstawiam że wywiad występuje też w wersji z ang. napisami. Przeczytałem natomiast pierwsze z brzegu dwa wywiady z Weizenbaumem, oba niechcący z 1985. No więc tak, wspaniały człowiek, uczciwy do bólu (pewnie m.in. dlatego wrócił do Niemiec), ale jakże pięknie się mylił. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Bo Sowiety upadły jednak głównie dlatego że nie wytrzymały w końcu tempa wyścigu zbrojeń. I technologiczne zacofanie "naszego" bloku stało się w końcu tak uderzające, że nawet najgłupszy sowiecki generał musiał to pojąć. Tak więc dzięki paskudnemu amerykańskiemu militaryzmowi i rozsądkowi Gorbaczowa (czy raczej tych którzy za nim stali) miałem okazję pożyć trochę w wolnej Polsce.
Fakt, początkowo to przede wszystkim amerykańska armia inwestowała w rozwój sztucznej inteligencji. Ale jednak dzisiejsza sztuczna inteligencja jest już w znacznej mierze "czysta", sponsorowana przez miliony graczy komputerowych i miliardy widzów filmów z efektami specjalnymi. Komputer nie przestał (i nie przestanie) być narzędziem do mordowania ludzi, ale jego nieprawdopodobne rozmnożenie i trywializacja zastosowań spowodowała że poglądy Weizenbauma (przynajmniej te z wywiadów z 85) mówiąc delikatnie trącą myszką.
To dobrze że dziś każdy może. Ta ciemnota i obskurantyzm przecież zawsze żyła, jak pleśń pod tapetą. To że coś zostało wreszcie ujawnione czy samo się ujawniło nie powinno być powodem do lamentu, teraz przynajmniej wiadomo że trzeba się wreszcie z problemem na serio zmierzyć. A nie jak do tej pory udawać że nie ma. To trochę tak jak z pedofilią księży, tu akurat usunięcie filtrów komunikacyjnych dało efekt pozytywny, nawet Watykan musiał w końcu kiwnąć palcem. Akurat tu jestem umiarkowanym optymistą. Z intelektualnymi elitami w szczególnej roli kapłanów społecznych jest podstawowy problem, to mniejszość. Ale przecież ludzie są ogromnie plastyczni i nieskończenie edukowalni, więc w zasadzie da się tak zrobić żeby większość była na poziomie dzisiejszych elit.
Przeczytałem ten wywiad z The Tech: faktycznie, w oderwaniu od emocjonalnych sporów z wczesnych lat 80-tych i raczej rozpowszechnionego strachu intelektualistów przed "trigger happiness" proweniencji zachodniej może być uznany za trącący myszką.
ALe wówczas każdy naukowiec, który nie chciał być uznany za obciachowca musiał podkreślać swoją niechęć do Dr. Strangelove. Po prostu nie wypadało być w innej łódce bez ryzyka wykluczenia z międzynarodowej community tych, którzy chcieli być postrzegani jako przyzwoici.
Te wywiady z 2007 to jednak już zupełnie coś innego. Dominuje strach przed autorytaryzmem wyposażonym w idealne instrumenty nadzoru i kontroli.
Instrumenty które pomagamy rozwijać i wdrażać.
Trudno nie podzielać.
To się chyba rozstrzygnie w Chinach i mam nadzieję że w dobrą stronę. Bo oczywiście da się hodować i doić ludzi jak krowy, problem w tym że ich kreatywność jest wtedy niska. Wystarczy porównać obie Koree albo Chiny z Taiwanem. Autorytaryzm jest obiektywnie nieefektywny ekonomicznie, ludzie wolni i odpowiedzialni pracują dużo lepiej. Idealne instrumenty kontroli mogą najwyżej sprawić że kontrolowany będzie bał się odstawać od stada, ale nic więcej. Poza tym na każdym kroku będzie inteligentnie sabotował wszelkie przedsięwzięcia nadzorców. Żaden totalitarny eksperyment się jeszcze nie udał, co oczywiście nie znaczy że nigdy się nie uda. Ale mógłby się udać tylko w próżni. No chyba że wszyscy zgodnie i dobrowolnie pójdziemy w tym kierunku. To akurat mało możliwe. Ale tego bym się faktycznie bał.
Innymi słowy - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Czegoś tak optymistycznego dawno nie widziałem...
Prześlij komentarz