Nie mogę np. ograniczyć spożycia wołowiny. Od dawna jej nie jem. W ogóle jem znikome ilości mięsa, a jeśli już to tylko drób, ryby i bezkręgowce. Napojów mlecznych nie znoszę, masła jem kostkę na miesiąc, a sera tyle co kot napłakał. Jeśli nawet się poświęcę i nie zjem tych kilku krewetek (hodowla krewetek jak widać na pokazanym poniżej obrazku z Reducing food’s environmental impacts through producers and consumers bywa zaskakująco szkodliwa), to i tak niczego to nie zmieni. Weganem na pewno nie zostanę, zresztą ktoś wreszcie zmierzy emisję metanu przez takiego fanatycznego roślinożercę i zaraz okaże się, że wcale nie są tacy zeroemisyjni.
Nie mogę też przestać marnować żywności, bo w ogóle nic nie wyrzucam. No może poza olejem z sardynek, ale bez przesady, puszki też nie zjadam. Tłuszcz do zalewania jedzenia to jeden z pierwszych pomysłów na szczelne opakowanie, ograniczające dostęp bakterii i pleśni. Jak dla mnie mogliby sardynki zalewać parafiną, podobno świetnie przeczyszcza.
Następna pozycja czyli zalany deszczem rowerzysta w bezmięsnych sandałach zachęca do redukcji emisji spalin. Tu też nie mam żadnej możliwości manewru, dużo i energicznie chodzę, z upodobaniem jeżdżę na rowerze i zatłoczonymi środkami komunikacji miejskiej. Może kupię sobie kiedyś elektryczny samochód, na razie są drogie i bez sensu.
Piorę rzadko, wiruję słabo i suszę tylko na sznurkach. Nie prasuję. Zrezygnowałem nawet z suszarki do włosów, której używam tylko zimą. Zresztą ten problem niedługo sam się definitywnie rozwiąże.
Ostatnią podróż biznesową odbyłem dwadzieścia lat temu, właśnie przy użyciu pociągu, a nie samolotu. Ten punkt najwyraźniej też mnie nie dotyczy.
Mieszkanie mam doskonale izolowane styropianem, a zimą schodząc pieszo choć płacę za windę zamykam okna po debilach palaczach wyrzucanych przez asertywne żony na klatkę schodową. Taki zasrany pantoflarz mógłby chociaż udawać maczo paląc i zimą na balkonie.
No i to już koniec. Nic nie mogę, już dziś jestem wystarczająco ekologiczny. Pozostaje mi tylko uprawianie propagandy i zachęcanie innych.
4 komentarze:
Wedle wykresu, pinaty zwane po polsku czemuś fistaszkami, biją tofu, a jednak wykres odmawia im górowania w anty rankingu. I jak tu wykresom wierzyć?
Swoją drogą, dwie rzeczy do listy nie pasują - ser i tofu, bo nie sa naturalne, tylko są efektem procesu. A ile emisji trzeba by wyprodukowac kostkę tofu, wraz z dodawaniem gipsu i innych kopalin lub substancji by się toto należycie wykurdlowało - kto to wie?
Nie wiem jak BBC wyprodukowało swoją sugestywną infografikę nieco krzywdzącą orzeszki ziemne, w cytowanej publikacji tyle samo białka z tofu "emituje" więcej gazów cieplarnianych niż orzeszki:
http://science.sciencemag.org/content/sci/360/6392/987/F1.large.jpg
Podawanie na kilogram ma mniej sensu.
Uprawy i hodowla też nie są naturalne i też trudno wszystko zliczyć. Ufam, że autorzy się starali. Np. nie wiedziałem, że zalewania ryżowisk wodą prowadzi do emisji metanu, więc należałoby je skracać. Na szczęście nie mam do kogo apelować w tej sprawie.
kwik:
"Ufam, że autorzy się starali."
Przypuszczam, że wątpię.Np. -
"Uprawy i hodowla też nie są naturalne i też trudno wszystko zliczyć"
Te tzw. srodki produkcji - kombajny i inne kultywatory, nawozy, środki owado- i roślino (chodzi o te wrogie rośliny, zwane chwastami) - bójcze, ropa i węgiel potrzebne do ich wyprodukowania i transportu, a w tle za tym huty i kopalnie, a wszystko dymiące, że aż strach.
Podejrzewam, że skoro trndo, to się ni zlicza. Taka soja, czy tam orzeszki ziemne (co za dziwaczny termin), rosną sobie same, produkują tlen i wodę, i nic tylko napędzają ekoologię.
Tlen tak, ale rośliny fotosyntetyzując zużywają wodę (np. Jezioro Aralskie praktycznie zniknęło przez uprawy bawełny). A CO2 chwilowo związany przez nasze uprawy i tak wraca do atmosfery, więc uprawiając coraz więcej zwiększamy efekt cieplarniany.
Prześlij komentarz