sobota, 15 maja 2010, 23:31

Papilio machaon (przezimek)

Korzystając z wiosennego chłodu (14℃) udało mi się podejść pazia królowej (Papilio machaon) w przydrożnym rowie. Jest absurdalnie piękny i starannie wykonany. Machaon był synem Asklepiosa. Z pewnością objawił nam się w nagrodę za wyleczenie łapki wiejskiego kotka.

Papilio machaon
DODANE (20 maja): zrobili sztucznego pazia (latającego) — Artificial swallowtail butterfly reveals flight secrets

środa, 5 maja 2010, 22:45

USA ma Dawkinsa…

… a my Dodę mamy. W tekście Czy Doda może obrazić Biblię? Siedlecka dzielnie staje po stronie polskich podatników sugerując, że Doda zbyt płytką jest by Biblię porządnie obrazić, toteż ścigać jej z urzędu nie warto. Tym bardziej że oskarżona się raczej lansuje niż o prawa niewierzących walczy. Och, jakże mi brak tam internetowej ankiety, gdzie mógłbym odważnie powiedzieć, co o intencjach Dody sądzę. Z braku ankiety skupię się i wypróżnię nad tekstem.

Mocno zarysowana jest płochość Dody: Piosenkarka Doda gaworząc do dziennikarza pewnej gazety…; I oto gaworząca do kolorowych pism Doda…; sprawca oskarżenia Dody uznał, że jej gaworzenie…. Natomiast głębię myśli Siedleckiej podkreśla paradoks o szkodliwości społecznej: Jeśli sąd nie zwróci prokuraturze tego aktu oskarżenia do uzupełnienia - np. właśnie o argumentację na temat społecznej szkodliwości czynu - to będziemy mieli do czynienia z sytuacją, że to wymiar sprawiedliwości zapewni czynowi Dody obok marketingowych, także skutki społeczne: ludzie pomyślą, że trzeba ją traktować poważnie. Bo gdyby wymiar wykazał czynu szkodliwość, to można by Dodę wyśmiać i skutkom szkodliwym ex post zapobiec.

Tekst Siedleckiej jest dość długi, ale mówi mało. Oto próbka: To prawda, że obraza uczuć religijnych jest przestępstwem ściganym z urzędu. Tak jest w większości krajów zachodniej cywilizacji, do której należymy, co wynika z wielowiekowej tradycji. Gdzie tabela z krajami podzielonymi na ścigające Dodę z urzędu i nie? Ile wieków ta piękna tradycja liczy, skąd się wzięła? Dociekliwy czytelnik musi czuć niedosyt. Tym bardziej, że rozważna Siedlecka dopuszcza możliwość zerwania z tradycją: Czy tak powinno być nadal, czy też należałoby to raczej zostawić prawu cywilnemu - to inna sprawa.

Biblia (znana u nas jako Pismo Święte) składa się ze Starego i Nowego Testamentu. O ile dobrze pamiętam, żydzi (wyznanie) mają dość sceptyczny stosunek do Nowego. Siedlecka donosząc: Biegli bibliści i językoznawcy - jak należało przypuszczać - stwierdzili, że mówienie o świętej księdze Żydów i chrześcijan jako o tworze nietrzeźwych "gości" jest znieważeniem przedmiotu kultu oraz stwierdzając: Prawdą jest też to, że wypowiedź Dody "wypełniła znamiona czynu" - czyli była znieważająca dla przedmiotu czci religijnej, jakim jest dla chrześcijan i żydów Biblia musi oczywiście zakładać, że Doda myślała o Starym Testamencie (fakt, pierwsze skojarzenie z "napruty winem" to Noe). A jeśli jednak miała Nowy (np. Apokalipsę) i żydowskich uczuć religijnych nijak nie obraża?

Wszystko to tylko drobne niedoskonałości techniczne. Najważniejsze zdanie jest tu i znowu dotyczy społecznych skutków Dody: Na czym prokuratura opiera przekonanie, że taka osoba może wpłynąć na społeczną percepcję Biblii? Czyli proces jest śmieszny i niepotrzebny głównie przez osobę oskarżonej — a miałby więcej sensu, gdyby na społeczną percepcję (ładne słowo) Biblii próbował wpłynąć ktoś bardziej dorosły.

DODANE: zanurkowałem na stronę Dody, tam w krótkiej notce z 2009-08-13 WOLNOŚĆ SŁOWA PONAD WSZYSTKO!!! Doda nie pozostawia cienia wątpliwości: "… w Polsce nie ma demokracji ani wolności słowa. Ups! Jest, ale tylko dla wybranych. BĘDĘ Z TYM WALCZYĆ!!!"

czwartek, 1 kwietnia 2010, 04:47

czułe ropuchy

Potrafią przewidzieć trzęsienie ziemi pięć dni naprzód, z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Wszystkie (no prawie) media o tym piszą, bo wreszcie zamiast kolejnej anegdoty o przemyślnych zwierzątkach wyczuwających zbliżające się trzęsienie ziemi jest publikacja w uczonym piśmie. Traf chciał, że zeszłoroczne trzęsienie ziemi w L'Aquili wypadło akurat w porze ropuszych godów, z jakichś powodów obserwowanych przez naukowców i niespodziewanie przerwanych przez uczestniczące w nich ropuchy. Naukowcy są przekonani, że chodziło właśnie o trzęsienie ziemi, bo kilka dni po trzęsieniu płazy wróciły do przerwanych zajęć. Ale nie wiadomo, co takiego i czym wyczuły. Jest kilka hipotez roboczych, jednak w ostatnim zdaniu autorzy zauważają, że ze względu na rzadkość i nieprzewidywalność trzęsień ziemi bardzo trudno będzie je testować.

Bufo bufo

Z badań nad sposobem orientowania się ropuch Bufo japonicus w terenie wynika, że do wody trafiają one przy użyciu węchu (te ze zniszczonym za pomocą azotanu srebra nabłonkiem węchowym błądziły, oślepione i dezorientowane przyczepionymi do głowy magnesami — nie). Ropucha japońska jest bliską krewniaczką naszej szarej (Bufo bufo), załóżmy więc, że europejskie radzą sobie tak samo. Co ciekawe, nie ciągnie ich jakiś szczególnie pociągający wodnisty zapach, bo równie skutecznie choć bez sensu gromadzą się w miejscach, w których już dawno wody nie ma. Najwyraźniej posługują się mapą węchową i pamiętają, gdzie było mokro. Z użycia węchu do orientowania się w terenie oczywiście nie wynika, że węch służy ropuchom także do przeczuwania trzęsień ziemi. Ale czemu nie?

Źródła:
Grant, R. A., and Halliday, T. (2010). Predicting the unpredictable; evidence of pre-seismic anticipatory behaviour in the common toad. Journal of Zoology. Jest tu: http://dx.doi.org/10.1111/j.1469-7998.2010.00700.x

Ishii, S., Kubokawa, K., Kikuchi, M., and Nishio, H. (1995). Orientation of the toad, Bufo japonicus, toward the breeding pond. Zool. Sci 12, 475-484. Jest tu: http://www.bioone.org/doi/full/10.2108/zsj.12.475


Uff, zagaiłem. Szlachetną nordycką Kreativ Blogger wycinankę, za którą jeszcze raz Babilasom dziękuję...



... przekazuję kuzynce.edycie — za twórcze ujęcie ropuszego uścisku.

niedziela, 28 marca 2010, 04:25

kto nas ładuje

Kupiłem ładowarkę Energizera (tego od niezmordowanego królika). Bo była wyjątkowo duża, a duże rzadziej ginie (poprzednia gdzieś się zapodziała). Na stronie producenta (po co tam polazłem?) przy zupełnie innej ładowarce (malutkiej) zacząłem niepotrzebnie czytać niepozornie zatytułowaną instrukcję: "Remove the Energizer DUO/USB Charger software" z następującą ciekawostką: "Removing the Energizer DUO/ USB Charger software will also remove the registry value that causes the backdoor to execute automatically when Windows starts". Wrzuciłem w Gugla arucer.dll i zaraz dotarłem do sedna: Energizer DUO USB battery charger software allows unauthorized remote system access.

Czy to jest aż tak ciekawe? Nie aż tak, ale dość. Wpierw zgodnie oplujmy Energizera, który wraz z programikiem pokazującym stan ładowania akumulatorków instalował ludziom trojana. Nie powinien. Ale proszę też obejrzeć okienko wyskakujące w krytycznym momencie:



Jak widać, jesteśmy pytani o zgodę. "Run a DLL as an App" Microsoftu chce nas "podłączyć do internetu" (drobnym drukiem: … accepting connections from the Internet or a network) — dlaczego nie pozwolić? Tylko dlatego, że nie rozumiemy o co chodzi? A skąd mamy, jeśli Microsoft nie raczy wyjaśnić? Czy jest gdzieś napisane, że chodzi o bibliotekę zainstalowaną wraz z programem monitorującym ładowanie akumulatorków i tylko uruchamianą przez program (rundll32.exe) Microsoftu? Czy oprócz Microsoft Corporation pojawia się nazwa jakiegoś innego producenta? Czy sugestia, że możemy odblokować, jeśli ufamy (tu: Microsoftowi) nie jest dostatecznie wyraźna?


Metoda "wiem, ale nie powiem" stosowana jest przez Microsoft dość uparcie. Poniżej trzy razy ta sama sytuacja (próba wyczepienia pendrajwa, z którego otwarto jakiś dokument w Open Office) kolejno na Windows, OS X i Ubuntu:

Windows XP (2001):


Windows 7 (2009):


Mac OS X Tiger (2005):


Mac OS X Snow Leopard (2009):


Ubuntu Karmic Koala (2009):


DODANE: no tak, są dwa niezmordowane króliczki, ten Energizera jest wtórny:
Duracell Bunny (1973)
Energizer Bunny (1989)

piątek, 12 marca 2010, 07:58

ekspert na pasku

Tekst Solskiej w Polityce: Komu służy ekspert? to miszmasz słusznego oburzenia (eksperci łżą), oczywistych postulatów (jawność) i teorii spiskowej (Big Pharma rządzi światem) podlany autorytetem prof. Górskiego (od terapii fagowej) i pacnięty na talerzyk "efekt sponsora". Główna teza jest taka, "że o wynikach badań naukowych w znacznym stopniu decyduje ten, kto płaci".

Decyduje czy nie, jak się chce mieć w ogóle jakieś wyniki płacić trzeba. Nawet jeśli finansowanie badań z pieniędzy publicznych automatycznie daje wyniki słuszne i dobre dla wszystkich, to zamiast efektu sponsora mamy równie przykry efekt krótkiej kołderki. Więc zamiast biadolenia o powiązaniu finansowym ekspertów ze sponsorami, mętnych sugestii, że "tylko nauka finansowana z pieniędzy publicznych może pozostać niezależna" i durnego pytania "czyim interesem kierują się badacze" wolałbym zobaczyć jakieś sensowne rozważania o tym, które badania muszą być finansowane z podatków, a które można oddać sponsorom.

Pretensje do autora, że napisał nie to, co chciałem, są oczywiście niemądre. Natomiast mam też pretensję słuszną. Solska przekracza granice absurdu, oto dwa zabawne cytaciki.

O badaniach klinicznych:
"Wątpliwości etyków budzi też fakt, że w niektórych badaniach części pacjentów podaje się testowany lek, a innej grupie – placebo. W Polsce takie badania nie są rzadkością, w innych krajach lekarze zaczynają być im przeciwni."

O niewymownie wykładających ekspertach:
"Czasem ekspert z roli akwizytora próbuje wyjść z twarzą. Medyczny autorytet przyjmuje zaproszenie do wygłoszenia referatu dla młodszych lekarzy na temat jakiegoś schorzenia i leczącego go leku. Stara się nawet nie wymieniać jego nazwy."

Poczytałem sobie Polityki dzięki wskazówce u andsola. Jeszcze za komuny była taka reklama z bałwanem — "ja nie czytam Polityki". Dziś stoję tam, gdzie stał bałwan.