niedziela, 18 marca 2012, 05:06

kwiz



a) nie widzę, używam adbloka
b) fajne, przyciąga uwagę
c) nie umiem trafić w przycisk
d) wyłupiłbym chujowi gały i wetknął w odbyt

poniedziałek, 27 lutego 2012, 05:01

meh

Ben Zimmer: Three scenes in the life of "meh"

niedziela, 5 lutego 2012, 06:15

zatruty szczur

Miłośnikom zwierzątek polecam tekst Natalie Angier Warm and Furry, but They Pack a Toxic Punch, głównym bohaterem jest grzywak, ale jest i o innych trujących ssakach.

Grzywak powleka się silną roślinną trucizną, wytwarzaną przez acokantherę (drzewo), stając się przez to więcej niż niejadalnym. Tak bardzo polega na dawanej przez truciznę ochronie, że — jak zauważa autorka — gdyby acokanthera zginęła, zginąłby zaraz i sam grzywak. Nie wiem, pewnie by zginął, ale jednak nie podoba mi się założenie, że ewolucja zawsze działa niezmiernie ospale. Dlatego dałbym grzywakowi szansę, przecież to inteligentny gryzoń, skoro przypadkiem odkrył kiedyś zalety smarowania się trucizną i umiał swoje odkrycie docenić, to może jeszcze nie całkiem zgłupiał i zdążyłby odkryć kolejną trującą roślinę zanim by wymarł.

Grzywak demonstruje przepis na wyhodowanie sobie kolców. Jego grzywie daleko jeszcze do kolczastości, ale założę się o piwo, że przodkowie jeżozwierzy też kiedyś smarowali sobie grzywy roślinnymi truciznami. Jeże przeszły podobną drogę, pojawił się tu już kiedyś (w komentarzu) jeż nacierający sobie kolce trucizną z ropuchy, wspomina o tym także Angier. Jeż dziś już nie musi się zatruwać, ale ten atawizm pokazuje, że tak bywało kiedyś. No cóż, ewolucję kolczastości u ssaków trudno inaczej wyjaśnić, nawet najbardziej sztywne włosy nim staną się kolcami nie chronią przed drapieżnikami, a utrudniają tylko usuwanie pasożytów. O czym każda zawszona naga małpa dobrze wie.

czwartek, 22 grudnia 2011, 22:36

mięskopuścik

W związku z nadchodzącym mięsopustem chciałbym bezpardonowo zaatakować wegetarian (co zaraz uczynię, w dodatku cudzymi rękami). Wiedzcie matołki, że wasze poświęcenie idzie na marne, gorzej — przez to, że odmawiacie sobie zdrowej przyjemności, ginie straszną śmiercią wielokrotnie więcej inteligentnych stworzeń. Że wegetarianizm jest głupotą i powoduje wzdęcia, to jasne. Ale wiedzcie osiołki, że wegetarianizm jest także zbrodnią przeciw gryzoniom, bo to z nimi ostro konkurujecie o pokarm. A dalej będzie już rzeczowo i spokojnie, bo w sumie nic do wegetarian nie mam, swoją naiwną dobrocią budzą nawet moją (nic nie wartą) życzliwość.

A nawet trochę pod włos. Na pewno warto jeść etycznie, bo w ogóle warto żyć etycznie. Kogo w dzieciństwie głęboko wzruszył prosiaczek Babe, ten pewnie powinien ograniczyć spożycie wieprzowiny. Bo świnki, choć zwykle nie aż tak mądre jak Babe, to jednak wybijają się inteligencją spośród masowo spożywanego przez nas mięsa (w dodatku wieprzowina podobno nie jest zdrowa). Tak, to bardzo szlachetnie nie jeść bystrych prosiaczków. Ale wiedzcie koziołki, że jak wyliczył (nie wiem czy dobrze) jakiś Archer z Australii, wyprodukowanie 100 kg białka wołowego na pastwisku wymaga humanitarnego zabicia średnio tylko 2,2 tępego wołka, natomiast wyprodukowanie podobnej ilości białka roślinnego związane jest z okrutną śmiercią aż 55 przemiłych myszy! Czułych matek, wrażliwych i muzykalnych kochanków, biednych opuszczonych sierot…

Cały godny uwagi (acz niepotrzebnie rozwlekły) tekst jest tu: Ordering the vegetarian meal? There’s more animal blood on your hands. Obok tekstu redakcja objaśnia, że autor nie dostaje złamanego grosza od nikogo, kto na tym ewentualnie skorzysta, tekst jednak wygląda na próbę patriotycznej promocji konsumpcji kangurzego mięsa, z pewnością hamowanej sympatią do kangurów. Mniejsza z tym.

sobota, 3 grudnia 2011, 14:17

po co religia

Lubię czuć się zwolniony. Oczywiście najlepsza jest wolność prawdziwa, ale za nią płaci się słono, na całość nie można sobie pozwolić. Dlatego lubię przynajmniej czuć się zwolniony, trochę bardziej wolny niż przed chwilą.

Pisarki Masłowskiej czytałem jakieś okruszki, uznałem że świetne i od tej pory żyłem z wyrzutem, że nie chce mi się jej czytać więcej, przez co być może tracę coś ważnego i cennego. Problem nie z Masłowską tylko ze mną, od lat nie mogę czytać beletrystyki, zaczynam sobie wyobrażać, błądzić myślami i zaraz normalnie przysypiam. Co prawda większy wyrzut mam przez Moby Dicka, mogłem go przecież przeczytać za młodu. Teraz — ledwo wypłynęli, przysnąłem. Próbowałem raz i drugi, nic z tego. Nie dam rady, skończę jak Zelig.

No cóż, człowiek w pewnym wieku nabiera prawa robienia tylko tego, co przychodzi mu z łatwością. Z Moby Dickiem może jeszcze kiedyś się zmierzę (chyba na łożu śmierci), z czytania Masłowskiej zwolniła mnie natomiast sama przyszła noblistka. Dawno nie widziałem wywiadu z tak błyskawiczną puentą/mielizną:

Dorota Wodecka: Dlaczego pani posyła córkę na religię?
Dorota Masłowska: Bo z etyką były jakieś komplikacje logistyczne. I stwierdzi­liśmy, że niech popróbuje, pointeresuje się, że może ona na przykład na to reaguje dobrze? Poza tym to część kultury, nie może całe życie na kościół mówić "zamek".

   i zaraz potem, już niepotrzebnie:
Trudno wychować dziecko w abstrakcji od tego, że każdy dorosły sto razy dziennie mówi w tym kraju "o Boże", albo "Jezus, Maria".

Jeżeli o mnie chodzi mówiłem na kościół "kościół" zanim poszedłem na religię. Ale faktycznie, i pewnie równie trudno wychować dziecko w abstrakcji od tego, że co drugi Polak ma imię biblijne albo chociaż Krzysztof (np. w Warszawie i w ogóle od lat wygrywa Jakub), straszna prawda w końcu wyjdzie na jaw.

DODANE: dalszy ciąg wywiadu podobno nie jest taki zły.