Dopóki nie skorzystałem z publicznej toalety, nie wiedziałem, że na świecie jest tyle pisuarów.
DODANE: gdyby ktoś chciał poczytać jak to ze Lemem było, to tu znajdzie: "On the Ouster of Stanislaw Lem from the SFWA"
niedziela, 14 lutego 2010, 17:27
niedziela, 24 stycznia 2010, 19:09
wąchanie podkoszulek
Zapach kobiety, Kobiecy zapach pobudza męskość — bardzo możliwe, i co z tego? Tu: Scent of a Woman: Men's Testosterone Responses to Olfactory Ovulation Cues można przeczytać, jak było naprawdę. Nawet jeśli uwierzymy, że faktycznie już 15 minut po wsadzeniu nosa w przepocony podkoszulek owulującej kobiety mężczyzna ma podwyższony poziom testosteronu w ślinie, to czy potrafi on także w warunkach zbliżonych do naturalnych umiejscowić źródła inspirującego zapachu, oczywiście bez ryzykownego obwąchiwania? A przecież inaczej cała aparatura wykrywająca psu na budę.
To nie pierwsze doniesienie o ogromnej roli feromonów/zapachów w życiu człowieka z jakim się zetknąłem. Za każdym razem tak samo dziwi mnie brak zdroworozsądkowej refleksji donosicieli. A tym bardziej brak dociekliwości. Czy zapach owulującej córki równie silnie pobudza męskość ojca? Czy prowadzenie zajęć z owulującymi uczennicami powoduje przyśpieszone łysienie nauczycieli? Czy efekt występuje również u homoseksualnych mężczyzn? Czy można przez to dostać przerostu prostaty?
Nie będę ukrywał (i nigdy nie ukrywałem), że jestem antyrujowcem i antyferomonistą. System feromonalnego sygnalizowania i rozpoznawania rui u małp wąskonosych został już miliony lat temu zastąpiony systemem "telewizyjnym" z użyciem kolorowych bodźców wzrokowych, pozwalającym bezbłędnie i z bezpiecznej odległości odróżnić owulującą samicę od gorzej rokujących koleżanek (bez wspomnianego już kłopotliwego obwąchiwania). Taki właśnie użytek zrobiły małpy z nabytego cudem trójkolorowego widzenia, skądinąd niezmiernie przydatnego do rozpoznawania dojrzałych owoców. U praczłowieka z niewyjaśnionych przyczyn system wizualizowania owulacji zanikł — między innymi dlatego staliśmy się ludźmi. Tylko kobieta wie, kiedy owuluje, a pewnie też nie zawsze. Mężczyzna tego nie czuje, nawet jeśli mu się z powodu owulującej tuż pod nosem kobiety poziom testosteronu w ślinie odrobinę podnosi. Kobieta jest dla niego równie atrakcyjna w każdej fazie cyklu owulacyjnego (albo nie jest wcale). I to jest dobre.
Dopuszczam możliwość, że jakieś ślady pradawnej sygnalizacji feromonalnej u człowieka zostały, albo pojawiają się czasem jako atawizmy. Możliwe też, że badania nad wąchaniem podkoszulek są robione uczciwie, nawet jeśli wyglądają na marnie zaprojektowane i błędnie objaśnione; nie musi zresztą chodzić o feromony wykrywane organem womero-nasalnym (VNO), może to jakieś "zwykłe" zapachy. Uwierzę nawet, że występują jeszcze w przyrodzie kobiety zmieniające bieliznę raz na trzy dni i nie używające dezodorantów. Tylko co z tego?
DODANE: przeglądówka dość stara, ale pod nią linki do nowszych publikacji o ludzkim VNO:
Meredith, M. (2001). Human Vomeronasal Organ Function: A Critical Review of Best and Worst Cases. Chem. Senses 26, 433-445.
Hipoteza Zhanga i Webba, że u małp wąskonosych wzrok zastąpił feromony jest stąd: http://www.pnas.org/content/100/14/8337.abstract
To nie pierwsze doniesienie o ogromnej roli feromonów/zapachów w życiu człowieka z jakim się zetknąłem. Za każdym razem tak samo dziwi mnie brak zdroworozsądkowej refleksji donosicieli. A tym bardziej brak dociekliwości. Czy zapach owulującej córki równie silnie pobudza męskość ojca? Czy prowadzenie zajęć z owulującymi uczennicami powoduje przyśpieszone łysienie nauczycieli? Czy efekt występuje również u homoseksualnych mężczyzn? Czy można przez to dostać przerostu prostaty?
Nie będę ukrywał (i nigdy nie ukrywałem), że jestem antyrujowcem i antyferomonistą. System feromonalnego sygnalizowania i rozpoznawania rui u małp wąskonosych został już miliony lat temu zastąpiony systemem "telewizyjnym" z użyciem kolorowych bodźców wzrokowych, pozwalającym bezbłędnie i z bezpiecznej odległości odróżnić owulującą samicę od gorzej rokujących koleżanek (bez wspomnianego już kłopotliwego obwąchiwania). Taki właśnie użytek zrobiły małpy z nabytego cudem trójkolorowego widzenia, skądinąd niezmiernie przydatnego do rozpoznawania dojrzałych owoców. U praczłowieka z niewyjaśnionych przyczyn system wizualizowania owulacji zanikł — między innymi dlatego staliśmy się ludźmi. Tylko kobieta wie, kiedy owuluje, a pewnie też nie zawsze. Mężczyzna tego nie czuje, nawet jeśli mu się z powodu owulującej tuż pod nosem kobiety poziom testosteronu w ślinie odrobinę podnosi. Kobieta jest dla niego równie atrakcyjna w każdej fazie cyklu owulacyjnego (albo nie jest wcale). I to jest dobre.
Dopuszczam możliwość, że jakieś ślady pradawnej sygnalizacji feromonalnej u człowieka zostały, albo pojawiają się czasem jako atawizmy. Możliwe też, że badania nad wąchaniem podkoszulek są robione uczciwie, nawet jeśli wyglądają na marnie zaprojektowane i błędnie objaśnione; nie musi zresztą chodzić o feromony wykrywane organem womero-nasalnym (VNO), może to jakieś "zwykłe" zapachy. Uwierzę nawet, że występują jeszcze w przyrodzie kobiety zmieniające bieliznę raz na trzy dni i nie używające dezodorantów. Tylko co z tego?
DODANE: przeglądówka dość stara, ale pod nią linki do nowszych publikacji o ludzkim VNO:
Meredith, M. (2001). Human Vomeronasal Organ Function: A Critical Review of Best and Worst Cases. Chem. Senses 26, 433-445.
Hipoteza Zhanga i Webba, że u małp wąskonosych wzrok zastąpił feromony jest stąd: http://www.pnas.org/content/100/14/8337.abstract
środa, 23 grudnia 2009, 04:06
skrót teleologiczny
Poniżej akapit rozdziału Behawior z równie dobrego jak cienkiego "Wstępu do fizjologii bezkręgowców" J.A. Ramsaya:
Powiedzenie: "funkcją hemoglobiny jest zwiększanie zdolności krwi do przenoszenia tlenu" mówiąc ściśle, nie jest poprawne. Dopóki sami nie umieścicie hemoglobiny we krwi, nie wiecie, co jest tu jej celem. Możecie najwyżej powiedzieć, że "zdolność krwi do przenoszenia tlenu wzrasta dzięki obecności hemoglobiny". Jednak przykładanie zbytniej wagi do formy słów często prowadzi tylko do pedantycznego wielosłowia. Krąży się wtedy dokoła kwestii, która w rzeczywistości jest zupełnie prosta. Łatwiej jest powiedzieć, że "nerka świetnie sobie radzi z usuwaniem wody z ciała zwierzęcia w miarę jej przedostawania się do organizmu", aniżeli mówić: "odpływ z nerki jest w sposób ciągły dostosowywany do poziomu pobierania wody aż do momentu, gdy osiągnięte zostaną granice jej wydolności". Nie ma chyba nikogo, kto by poważnie myślał, że nerce można przypisać zasługi lojalności i współpracy. Tę uproszczoną formę wyrażania się nazywamy skrótem teleologicznym, przy czym obecnie cieszy się ona pełnym szacunkiem. Należy się jednak szczególnie wystrzegać używania tego skrótu w dyskusjach o behawiorze zwierząt, gdyż w tej dziedzinie zbyt łatwo można go wziąć dosłownie.
Tłumacz poślizgnął się na nerce, w oryginale jest "kidney does its best to remove water" czyli mniej więcej "nerka robi wszystko by usuwać wodę" do czego nawiązuje później wzmianka o nerki lojalności. "Świetnie sobie radzi" jest więc nie tyle złe, co do dupy. Oto efekt mechanicznego tłumaczenia zdania po zdaniu — każde osobno ma sens, wszystko razem się kupy nie trzyma. Ale nie o tym chciałem. Ramsay rozstrzyga: nie bać się skrótów teleologicznych — o ile nie prowadzą na manowce. Gdy mogą prowadzić, mieć się na baczności. Na wszelki wypadek podam jeszcze raz to samo z oryginału czyli z "Physiological approach to the lower animals":
Strictly speaking, it is incorrect to say 'the function of haemoglobin is to increase the oxygen carrying capacity of the bood' for unless you put the haemoglobin in the blood yourself you don't know what its purpose is to do. What you may say is 'the oxygen-carrying capacity of the blood is increased by the presence of haemoglobin'. But very often strict attention to the form of words only leads to pedantic circumlocution about an issue which is perfectly simple. It is easier to say 'the kidney does its best to remove water from the animal as fast as it comes in' than to say 'the output of the kidney is constantly adjusted to the intake of water except in so far as the functional limits of the kidney are approached', and no one will seriously think that the kidney is being given credit for loyalty and cooperation. This simplified form of expression is called 'teleological shorthand' and is nowadays perfectly respectable. But one must be particularly guarded in using it when matters of behaviour are under discussion, for it is then only too easy to be taken literally.
Określenie "skrót teleologiczny" zdaje się zostało wprowadzone do użytku przez Juliana Huxleya w "Evolution, the modern synthesis" (1942). Pierwsze wydanie "Physiological approach to the lower animals" Ramsaya ukazało się w 1952. Zapewne stąd sąd: 'teleological shorthand' ... is nowadays perfectly respectable. A dziś? Chyba nic się nie zmieniło. Każdy sam wybiera między paranoidalną pedanterią grzęznącą w wielosłowiu, a zrelaksowanym niechlujstwem prowadzącym na skróty w maliny.
DODANE: z Janet Richards "Human Nature After Darwin: A Philosophical Introduction". Byłbym może przetłumaczył, ale używanie osobnych nazw na letniego gronostaja brązowego (stoat) i zimowego gronostaja białego (ermine) mnie zniechęca:
Teleological shorthand:
Stoats used to moult and grow a white coat in winter, to be less conspicuous in the snow, and then change back to brown in the spring. Now there isn't so much snow it is safer for them to stay brown all year. That is why ermine is even rarer than it used to be.
Non-teleological Darwinian explanation:
Stoats that happened to grow a white coat after their autumn moult were less conspicuous in the snow than the ones that stayed brown, and were less easily seen by predators. More of them therefore survived the winter, and produced offspring which also turned white in winter. But as the climate changed and winters were no longer snowy, the white stoats were more easily picked off by predators than the brown, and the brown ones became the ones lhat survived the winter and produced offspring afterwards. This is why white stoats are now rare, and ermine is even rarer than it used to be.
Powiedzenie: "funkcją hemoglobiny jest zwiększanie zdolności krwi do przenoszenia tlenu" mówiąc ściśle, nie jest poprawne. Dopóki sami nie umieścicie hemoglobiny we krwi, nie wiecie, co jest tu jej celem. Możecie najwyżej powiedzieć, że "zdolność krwi do przenoszenia tlenu wzrasta dzięki obecności hemoglobiny". Jednak przykładanie zbytniej wagi do formy słów często prowadzi tylko do pedantycznego wielosłowia. Krąży się wtedy dokoła kwestii, która w rzeczywistości jest zupełnie prosta. Łatwiej jest powiedzieć, że "nerka świetnie sobie radzi z usuwaniem wody z ciała zwierzęcia w miarę jej przedostawania się do organizmu", aniżeli mówić: "odpływ z nerki jest w sposób ciągły dostosowywany do poziomu pobierania wody aż do momentu, gdy osiągnięte zostaną granice jej wydolności". Nie ma chyba nikogo, kto by poważnie myślał, że nerce można przypisać zasługi lojalności i współpracy. Tę uproszczoną formę wyrażania się nazywamy skrótem teleologicznym, przy czym obecnie cieszy się ona pełnym szacunkiem. Należy się jednak szczególnie wystrzegać używania tego skrótu w dyskusjach o behawiorze zwierząt, gdyż w tej dziedzinie zbyt łatwo można go wziąć dosłownie.
Tłumacz poślizgnął się na nerce, w oryginale jest "kidney does its best to remove water" czyli mniej więcej "nerka robi wszystko by usuwać wodę" do czego nawiązuje później wzmianka o nerki lojalności. "Świetnie sobie radzi" jest więc nie tyle złe, co do dupy. Oto efekt mechanicznego tłumaczenia zdania po zdaniu — każde osobno ma sens, wszystko razem się kupy nie trzyma. Ale nie o tym chciałem. Ramsay rozstrzyga: nie bać się skrótów teleologicznych — o ile nie prowadzą na manowce. Gdy mogą prowadzić, mieć się na baczności. Na wszelki wypadek podam jeszcze raz to samo z oryginału czyli z "Physiological approach to the lower animals":
Strictly speaking, it is incorrect to say 'the function of haemoglobin is to increase the oxygen carrying capacity of the bood' for unless you put the haemoglobin in the blood yourself you don't know what its purpose is to do. What you may say is 'the oxygen-carrying capacity of the blood is increased by the presence of haemoglobin'. But very often strict attention to the form of words only leads to pedantic circumlocution about an issue which is perfectly simple. It is easier to say 'the kidney does its best to remove water from the animal as fast as it comes in' than to say 'the output of the kidney is constantly adjusted to the intake of water except in so far as the functional limits of the kidney are approached', and no one will seriously think that the kidney is being given credit for loyalty and cooperation. This simplified form of expression is called 'teleological shorthand' and is nowadays perfectly respectable. But one must be particularly guarded in using it when matters of behaviour are under discussion, for it is then only too easy to be taken literally.
Określenie "skrót teleologiczny" zdaje się zostało wprowadzone do użytku przez Juliana Huxleya w "Evolution, the modern synthesis" (1942). Pierwsze wydanie "Physiological approach to the lower animals" Ramsaya ukazało się w 1952. Zapewne stąd sąd: 'teleological shorthand' ... is nowadays perfectly respectable. A dziś? Chyba nic się nie zmieniło. Każdy sam wybiera między paranoidalną pedanterią grzęznącą w wielosłowiu, a zrelaksowanym niechlujstwem prowadzącym na skróty w maliny.
DODANE: z Janet Richards "Human Nature After Darwin: A Philosophical Introduction". Byłbym może przetłumaczył, ale używanie osobnych nazw na letniego gronostaja brązowego (stoat) i zimowego gronostaja białego (ermine) mnie zniechęca:
Teleological shorthand:
Stoats used to moult and grow a white coat in winter, to be less conspicuous in the snow, and then change back to brown in the spring. Now there isn't so much snow it is safer for them to stay brown all year. That is why ermine is even rarer than it used to be.
Non-teleological Darwinian explanation:
Stoats that happened to grow a white coat after their autumn moult were less conspicuous in the snow than the ones that stayed brown, and were less easily seen by predators. More of them therefore survived the winter, and produced offspring which also turned white in winter. But as the climate changed and winters were no longer snowy, the white stoats were more easily picked off by predators than the brown, and the brown ones became the ones lhat survived the winter and produced offspring afterwards. This is why white stoats are now rare, and ermine is even rarer than it used to be.
Etykiety:
ewolucja,
higiena języka,
tłumoczenie
czwartek, 3 grudnia 2009, 03:11
ojciec skraca życie
Manabu Kawahara and Tomohiro Kono. Longevity in mice without a father. Human Reproduction, 2009; DOI: 10.1093/humrep/dep400
Głupi to ma szczęście, ledwo miesiąc temu dywagowałem, czemu mężczyźni żyją krócej, a już dziś okazało się, że nawet nie trzeba być samemu samcem. Żeby żyć krócej, wystarczy być choćby samca potomstwem. Bo myszy, które ojca nie mają, żyją dłużej. I nie chodzi tu o sieroty, tylko o myszy poczęte bez udziału samca, nie licząc Japończyków, którzy je zrobili własnoręcznie z dwóch jaj (jedno wystąpiło w roli plemnika). Tak jest, sprawdziłem, Manabu i Tomohiro to imiona męskie.
Taką dwumatczyną (ang. bi-maternal) mysz na pewno nie jest łatwo zrobić, więc z konieczności porównywano niewielkie grupy, po 13 samic w każdej (to chyba jasne, że potomstwo dwóch samic musi być samicą — jeśli nie, przypomnę, że samice nie mają chromosomu Y. Więc do grupy kontrolnej też wzięto same samice, żeby było sprawiedliwie). Myszy dwumatczyne żyły średnio aż o 30% dłużej. Można rzucić okiem na wykres, gdzie zaznaczono śmierć każdej myszy (chyba zgubili jedną niebieską):

Chociaż nieco mniejsze, myszy dwumatczyne są całkiem normalne albo przynajmniej nieźle udają. Nie wiadomo dlaczego żyją dłużej. Nie mają działającego genu Rasgrf1 (bo działa tylko kopia dziedziczona po ojcu) rzekomo odpowiadającego za szybki wzrost zaraz po urodzeniu. To pewnie tłumaczy dlaczego są mniejsze. No i mają więcej eozynofilów, warto jednak zauważyć, że przecież obie grupy myszy były wolne od chorób i pasożytów. Ciekawszym tropem wydaje się więc spowolniony wzrost noworodków.
Początkowy rozwój potomstwa ssaków odbywa się wyłącznie kosztem samicy. Najpierw ciąża, potem karmienie mlekiem. Samiec nawet gdyby chciał niewiele pomoże. U ptaków może się wykazać już na etapie wysiadywania jaj. Co ciekawe, u ptaków, tak jak u reszty gadów (ptaki to dinozaury) zdarzają się przypadki rozwoju z niezapłodnionych jaj (partenogeneza). U ssaków nigdy. Wiemy już dlaczego partenogeneza u ssaków jest niemożliwa — winna jest odmienna modyfikacja niektórych genów matki i ojca (tzw. piętnowanie genomowe). Nie wiemy jeszcze po co to wszystko. Popularna hipoteza wiąże piętnowanie genomowe z konfliktem interesów obu rodziców, co brzmi dość sensownie — samce tak modyfikują geny, by ich potomstwo rosło kosztem matki, a matka tak, by wzrost potomstwa utrzymać w ryzach. Ale dlaczego męskie piętno skraca życie? Może podkręcanie tempa rozwoju i wzrostu zarodków oraz noworodków wiąże się ze słabszą kontrolą tych procesów. A myszy dwumatczyne rosną powoli, ale dokładnie.
Przy okazji znalazłem coś ciekawego o moich ulubionych długowiecznych nietoperzach: Life history, ecology and longevity in bats. Teraz już wiem, że dłużej żyją nietoperze mające mniej potomstwa.
DODANE: na BBC - Men's genes 'may limit lifespan'
DODANE: miałem nadzieję, że mój tytuł "ojciec skraca życie" jest już tak debilny, że nie do pobicia. A jednak - w Rzepie dali "Nasienie skraca życie". Wypadałoby życzliwie skomentować, tym bardziej, że żadna inna polska gazeta nie odważyła się wspomnieć o dziwnym doświadczeniu Japończyków. No więc spróbuję. Tłumaczenie (zdaje się na podstawie tekstu z BBC News) jest słabe. Ang. sperm to po polsku plemnik albo plemniki, nigdy sperma. Sperma mówimy potocznie o nasieniu, ang. ejaculate, ale poważnej gazecie w kąciku naukowym tak mówić nie wypada. Są tam jeszcze i inne błędy, ale najważniejsze, że nie przekręcili nazwy genu ani nazwiska naukowca. Dzięki temu można pod Rasgrf1+Kono wyguglać trzy tysiące znalezisk i naczytać się do upadłego.
DODANE: Gdyby nie męskie geny, żylibyśmy dłużej? (PAP w wp.pl).
W końcu jest i w Wyborczej: A jednak seksmisja?
Głupi to ma szczęście, ledwo miesiąc temu dywagowałem, czemu mężczyźni żyją krócej, a już dziś okazało się, że nawet nie trzeba być samemu samcem. Żeby żyć krócej, wystarczy być choćby samca potomstwem. Bo myszy, które ojca nie mają, żyją dłużej. I nie chodzi tu o sieroty, tylko o myszy poczęte bez udziału samca, nie licząc Japończyków, którzy je zrobili własnoręcznie z dwóch jaj (jedno wystąpiło w roli plemnika). Tak jest, sprawdziłem, Manabu i Tomohiro to imiona męskie.
Taką dwumatczyną (ang. bi-maternal) mysz na pewno nie jest łatwo zrobić, więc z konieczności porównywano niewielkie grupy, po 13 samic w każdej (to chyba jasne, że potomstwo dwóch samic musi być samicą — jeśli nie, przypomnę, że samice nie mają chromosomu Y. Więc do grupy kontrolnej też wzięto same samice, żeby było sprawiedliwie). Myszy dwumatczyne żyły średnio aż o 30% dłużej. Można rzucić okiem na wykres, gdzie zaznaczono śmierć każdej myszy (chyba zgubili jedną niebieską):

Chociaż nieco mniejsze, myszy dwumatczyne są całkiem normalne albo przynajmniej nieźle udają. Nie wiadomo dlaczego żyją dłużej. Nie mają działającego genu Rasgrf1 (bo działa tylko kopia dziedziczona po ojcu) rzekomo odpowiadającego za szybki wzrost zaraz po urodzeniu. To pewnie tłumaczy dlaczego są mniejsze. No i mają więcej eozynofilów, warto jednak zauważyć, że przecież obie grupy myszy były wolne od chorób i pasożytów. Ciekawszym tropem wydaje się więc spowolniony wzrost noworodków.
Początkowy rozwój potomstwa ssaków odbywa się wyłącznie kosztem samicy. Najpierw ciąża, potem karmienie mlekiem. Samiec nawet gdyby chciał niewiele pomoże. U ptaków może się wykazać już na etapie wysiadywania jaj. Co ciekawe, u ptaków, tak jak u reszty gadów (ptaki to dinozaury) zdarzają się przypadki rozwoju z niezapłodnionych jaj (partenogeneza). U ssaków nigdy. Wiemy już dlaczego partenogeneza u ssaków jest niemożliwa — winna jest odmienna modyfikacja niektórych genów matki i ojca (tzw. piętnowanie genomowe). Nie wiemy jeszcze po co to wszystko. Popularna hipoteza wiąże piętnowanie genomowe z konfliktem interesów obu rodziców, co brzmi dość sensownie — samce tak modyfikują geny, by ich potomstwo rosło kosztem matki, a matka tak, by wzrost potomstwa utrzymać w ryzach. Ale dlaczego męskie piętno skraca życie? Może podkręcanie tempa rozwoju i wzrostu zarodków oraz noworodków wiąże się ze słabszą kontrolą tych procesów. A myszy dwumatczyne rosną powoli, ale dokładnie.
Przy okazji znalazłem coś ciekawego o moich ulubionych długowiecznych nietoperzach: Life history, ecology and longevity in bats. Teraz już wiem, że dłużej żyją nietoperze mające mniej potomstwa.
DODANE: na BBC - Men's genes 'may limit lifespan'
DODANE: miałem nadzieję, że mój tytuł "ojciec skraca życie" jest już tak debilny, że nie do pobicia. A jednak - w Rzepie dali "Nasienie skraca życie". Wypadałoby życzliwie skomentować, tym bardziej, że żadna inna polska gazeta nie odważyła się wspomnieć o dziwnym doświadczeniu Japończyków. No więc spróbuję. Tłumaczenie (zdaje się na podstawie tekstu z BBC News) jest słabe. Ang. sperm to po polsku plemnik albo plemniki, nigdy sperma. Sperma mówimy potocznie o nasieniu, ang. ejaculate, ale poważnej gazecie w kąciku naukowym tak mówić nie wypada. Są tam jeszcze i inne błędy, ale najważniejsze, że nie przekręcili nazwy genu ani nazwiska naukowca. Dzięki temu można pod Rasgrf1+Kono wyguglać trzy tysiące znalezisk i naczytać się do upadłego.
DODANE: Gdyby nie męskie geny, żylibyśmy dłużej? (PAP w wp.pl).
W końcu jest i w Wyborczej: A jednak seksmisja?
Etykiety:
długowieczność,
ewolucja,
kącik naukowy,
nietoperze,
samiec
piątek, 20 listopada 2009, 05:40
zemsta rekina czyli skwalen daje po genach

Istnieją obawy, że pojawienie się przeciwciał przeciwko skwalenowi, jeżeli jest on dodany do tych szczepionek, może spowodować poważne uszkodzenie właściwie wszystkich komórek w organizmie i przyśpieszyć po prostu zgony bardzo wielu ludzi. Tego typu reakcje zaobserwowano u żołnierzy amerykańskich, którym podano szczepionki przed wojną w Zatoce Perskiej. Podano żołnierzom bardzo wiele różnych szczepionek na raz i wiemy, że zawierały one skwalen i wydaje się, że skwalen był jednym z tych głównych czynników, który mógł spowodować właśnie chorobę, bardzo poważną chorobę immunologiczną u tych żołnierzy, która co gorsze, co więcej, przekazuje się nawet ich dzieciom. Okazuje się, że dzieci tych żołnierzy są również upośledzone, w podobny sposób jak ci żołnierze, którzy są bardzo często dziś, nawet jeżeli nie zostali zranieni podczas tej wojny, są dzisiaj okaleczeni i bardzo często na wózkach, po prostu umierający.
"Polish Professor about Swine Flu Vaccines" - pogadanka Majewskiej, 4:10-5:23
DODANE: odpowiedzieć na zadane samemu sobie pytanie: "dlaczego FDA nigdy nie dopuściła szczepionek ze skwalenowym adiuwantem do użytku w USA" nie było łatwo. Dopuszczając różne substancje do użytku FDA obszernie uzasadnia decyzje, nie robiąc czegoś — z reguły milczy. Jeśli chodzi o adiuwanty, czyli substancje wzmacniające działanie szczepionek, FDA unika wszelkiego ryzyka — dopuszczony do użytku ludzkiego jest tylko jeden, uznany przed laty za najbardziej bezpieczny wodorotlenek glinu (ang. alum). U kotów wywołuje on co prawda mięsaki, ale nikt się kotów o zdanie nie pytał. Badania robi się raczej na szczurach. A skwalen u szczurów powoduje zaledwie zapalenie stawów. Nie wiadomo — niestety — czy także u ich potomstwa.
Etykiety:
autyzm,
immunologia ludowa,
w służbie nauki
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)