czwartek, 30 października 2008, 23:09
czy można być triumwirem solo?
Piskorski jest po historii (na UW), choć nie nazwę go przez to historykiem, to jednak tyle mi wystarczy, by jego dygresje historyczne traktować w miarę serio. Więc gdy Piskorski pisze: "Rokita często odwoływał się do historii dwóch rzymskich triumwiratów, gdzie kolejni ich uczestnicy mordowali swoich dotychczasowych sojuszników i przyjaciół z wielką zapamiętałością. Sądząc jednak po jego stanie ducha wówczas, kiedy się do tego odwoływał sądził, że to on będzie tym zwycięskim triumwirem", to zaczynam się całkiem poważnie zastanawiać, czy można być triumwirem w pojedynkę. Trium-wirat to przecież (rządy) trzech mężów, więc na chłopski rozum nie można. Zgodnie z etymologią pojedynczy trójmąż jest bez sensu, zresztą (jak właśnie sprawdziłem w Guglu) nawet nie ma takiego wyrazu. To znaczy teraz już jest.
Niestety chłopski rozum dobry jest tylko do zajęć chłopskich. Darmowa encyklopedia WIEM objaśnia, że triumwir – w antycznym Rzymie – członek triumwiratu. Doprecyzowałbym, że jeden z trzech członków triumwiratu, choć nadal wydaje mi się to bez sensu. Poddaję się dopiero gdy triumvir w Guglu wyrzuca 160 tys. znalezisk. Nie, nie będę twierdził, że starożytni Rzymianie nigdy nie używali określenia triumvir, naprawdę się poddaję.
niedziela, 26 października 2008, 15:05
zaraźliwe uczucia
No cóż, nie tylko rosną nowe pokolenia, ale i ostatni niepodłączeni emeryci podłączają się w końcu do internetu – kto wie, a nuż ktoś jeszcze tego nie widział? Albo z rozrzewnieniem sobie przypomni: Kult i "Panie Waldku, Pan się nie boi (Lewy czerwcowy)"
Do płyty Kultu Poligono Industrial dołączone jest DVD ze starszymi teledyskami (możliwe, że było też wydanie bez DVD), jest tam także Lewy czerwcowy.
Jak już grzebałem w jutubie to wygrzebało mi się coś jeszcze, Kazik zaśpiewał kiedyś w Sopocie nieco inne piosenki niż miał zaśpiewać. Powoli przyzwyczajaliśmy się do wolności słowa.
DODANE: dopiero teraz przepuściłem tę notkę przez poprawiacz pisowni - powinno być Stronnictwa nie Stronictwa, ale to jest cytat z Dziennika.
czwartek, 23 października 2008, 23:58
shipping news
Billy: Dobry dziennikarz dociera do sedna opowiadanej historii, umie odkryć, gdzie bije jej serce. Zacznij od nagłówków. Krótkich, uderzających, dramatycznych. Popatrz tam!
[wskazuje na czarne chmury na horyzoncie]
Billy: Wymyśl nagłówek.
Quoyle: Czarne chmury gromadzą się na horyzoncie?
Billy: Straszny huragan zagraża miasteczku.
Quoyle: A co będzie jeśli nie przyjdzie?
Billy: Miasteczko cudem uniknęło zagłady.
Billy: It's finding the center of your story, the beating heart of it, that's what makes a reporter. You have to start by making up some headlines. You know: short, punchy, dramatic headlines. Now, have a look, what do you see?
[Points at dark clouds at the horizon]
Billy: Tell me the headline.
Quoyle: Horizon Fills With Dark Clouds?
Billy: Imminent Storm Threatens Village.
Quoyle: But what if no storm comes?
Billy: Village Spared From Deadly Storm.
ps. zainspirowała mnie notka Mirnala: Gamoń, bo odmówił aktorce?
DODANE: jak widać film z 2001 wycisnął piętno na książce:
Kroniki portowe / Annie Proulx ; przeł. [z ang.] Paweł Kruk. - Wyd. 2 popr.
Poznań : Rebis , 2002. - 335, [1] s. : rys. ; 20 cm.
Tyt. oryg.: "The shipping news" 1993. Wyd. 1 pt.: Kronika portowa
ISBN: 83-7301-186-2
poniedziałek, 20 października 2008, 02:42
piątek, 17 października 2008, 23:55
tydzień
Niechcący znalazłem szukając informacji o historii tygodnia. Hasło w angielskiej wikipedii: Soviet calendar jest naprawdę obszerne. W polskiej znacznie mniej: Kalendarz radziecki.
Tydzień siedmiodniowy wziął się zapewne z uważnego oglądania Księżyca, którego obraz zmienia się w cyklu około 29 i pół dniowym. Księżycowy miesiąc można by naciągnąć do równych 30 dni i dzielić na trzy dziesięciodniowe albo pięć sześciodniowych tygodni, ale co miesiąc ubywałoby pół dnia. Pomysł, żeby jednak trzymać się siedmiodniowego tygodnia, okazał się całkiem rozsądny (i trwały). Był jeszcze jeden mocny argument za siedmiodniowym tygodniem — cykl płciowy u kobiet trwa średnio cztery siedmiodniowe tygodnie.
DODANE:
- Winnifreda B. Cutler twierdzi, że cykl miesięczny u kobiet jest synchronizowany z cyklem księżycowym, a więc też ma 29 i pół dnia.
- Jest nawet cała książka o tygodniu, Eviatara Zerubavela
"The Seven Day Circle: The History and Meaning of the Week", przez google-books można przeczytać pierwsze dwadzieścia stron. Jak widać autor się zupełnie ze mną nie zgadza (co wytłuściłem):
"Days, months, and years were given to us by nature, but we invented the week for ourselves. There is nothing inevitable about a seven-day cycle, or about any other kind of week; it represents a arbitrary rhythm imposed on our activities, unrelated to anything in the natural order."
- Niezły tekst z Ekonomisty: The week, to which we are all enslaved, has a strange and erotic history
czwartek, 16 października 2008, 02:23
fuj
Zalecenia są proste, trzeba myć ręce po wyjściu z kibla, przed jedzeniem (albo innym kontaktem z żywnością) oraz po pieszczotach ze zwierzakami. To ja mam myć ręce po moim czystym kotku, jeśli innym się nie chce nawet po wyjściu z kibla? Jeszcze czego. Radziłbym raczej myć ręce po wyjściu z autobusu. I nie całować nikogo w rękę. Ani po rękach.
DODANE: Wyborcza też o tym: Brudne ręce Anglików. No jasne, że Anglików, bo Anglicy badali. A jak jest z bakteriami kałowymi na rękach czytelników Wyborczej, hę?
wtorek, 14 października 2008, 23:04
klimatyzm = komunizm
Zachęcam Państwa do lektury książki Klausa właśnie po rosyjsku, nie jest to dla nas trudny język, a z pewnością może się przydać. Sam Klaus zna język rosyjski bardzo dobrze, z rosyjskimi politykami i dyplomatami rozmawia swobodnie w ich ojczystym języku (otrzymał nawet od Putina Medal Puszkina za popularyzowanie kultury rosyjskiej). Mamy więc gwarancję, że rosyjski przekład książki Klausa jest najbliższy oryginałowi — a szkoda byłoby uronić choćby kroplę jego mądrości.
Klaus całkiem dobrze mówi też po angielsku. Można się o tym przekonać oglądając wywiad z nim dla BBC
poniedziałek, 13 października 2008, 04:32
zdrowe wino
Wątpię czy akurat wina ze szczepu Tannat są dużo zdrowsze niż inne ale nie wątpię, że zdrowe w ogóle jest czerwonego wytrawnego wina spożycie (w umiarkowanych ilościach, rzecz jasna). Jeszcze nie całkiem wiadomo, co w tym winie i dlaczego jest zdrowe, ale przecież nie trzeba wszystkiego wiedzieć, żeby trochę skorzystać. Zamiast bezmyślnie przerabiać zapasy wina na etanol do paliw, Unia mogłaby wprowadzić program "szklaneczka dla emeryta". Akcyza na czerwone wytrawne wino musi być natychmiast zniesiona, na zdrowiu obywateli nie wolno oszczędzać, a tym bardziej zarabiać. Grecko-rzymsko-judeo-chrześcijańskie korzenie Europy mocno są umoczone w winie, już choćby dlatego każdy porządny Europejczyk winien wino pić i nie marudzić. A w krajach o silnie niedomagającej opiece medycznej picie zdrowego wina jest po prostu obywatelskim obowiązkiem.
DODANE: Nie ma co owijać w bawełnę, Tannat zasługuje na popularyzację!
Tannat, el sabor nacional de Uruguay - po angielsku.
Tannat w USA
Urugwaj, czyli Nowa Zelandia Ameryki Południowej
środa, 8 października 2008, 01:24
poka-yoke
Shingo usprawnił też proces składania budzików w fabryce, w której pracował. Zgodnie z instrukcją robotnik miał włożyć do budzika dwie sprężynki. Ale czasem zapominał o jednej i budzik nie działał jak należy. Shingo wpadł na pomysł, by obie sprężynki kłaść wpierw na tacce. Teraz od razu było widać, gdy ktoś zapomniał włożyć sprężynkę — zostawała na tacce. Tacka nie chroniła przed roztargnieniem, nadal zdarzało się zapomnieć o sprężynce. Ale zapobiegała skutkom pomyłki, pozwalała wadę natychmiast usunąć. Sztuczkę z tacką nazwano poka-yoke, czyli unikanie (yokeru) błędów (poka). Poka-yoke i inne metody dobrej organizacji produkcji sprawiły, że Toyota jest dziś najpopularniejszą marką samochodu na świecie. I nie musi być wcale czarna (sporo nazmyślałem, resztę pokręciłem, ale nic nie szkodzi).
Stereotypowy Japończyk prędzej polegnie w walce z własnymi słabościami niż potrafi się z nimi pogodzić. Jak widać — przynajmniej w pracy — Japończycy nie tylko przyznają się do słabości, ale i znaleźli na nie lekarstwa. A my? My wymyśliliśmy errare humanum est. A poka-yoke uczymy się od Japończyków.
wtorek, 7 października 2008, 03:27
melamina
Że melamina świetnie nadaje się do fałszowania zawartości białka w żywności, wiadomo było już co najmniej półtora roku temu. Można ją było kupić np. przez internet, reklamowaną jako chiński koncentrat białkowy, rezultat najnowszych badań, 300% białka, dobry dodatek do pasz. Do tej pory można wyguglać pod ESB protein powder (na przykład tu jest), bo kupić to już pewnie nie. Zeszłoroczna afera z masowo zdychającymi po spożyciu tego "suplementu" czworonogami, opisana ze szczegółami w LA Times: Plant linked to pet deaths had history of polluting najwyraźniej nie wstrząsnęła sumieniami chytrych Chińczyków trucicieli. Zresztą mają cenzurowany internet i nie muszą wszystkiego czytać, zwłaszcza po angielsku.
Morał niech każdy sobie sam wymyśli.
DODANE: hasło "ESB protein powder" znalazłem tu: Melamine, poisons and the misappliance of science
BOSS MELAMINE: Mao Li Jun bulldozed company when jig appeared up - stąd już krok do tekstu w LA Times.
W ogóle na tym blogu jest mnóstwo o chińskich "suplementach", nie tylko melaminie, także tlenku cynku.
- DODANE:
- unijna norma to max. 2,5 mg melaminy na kilogram żywności. We Francji wycofano chińskie słodycze, miały więcej.
- 31-10-2008 - po wykryciu melaminy w kurzych jajach kilka rządowych chińskich gazet ujawnia, że melaminę niemal rutynowo dodawano w Chinach do paszy: Chinese melamine scandal widens