sobota, 8 sierpnia 2009, 03:51

pożytki z kreacjonistów

Gdyby dizajn był rzeczywiście inteligentny, to koty nie rzucałyby się w ostatniej chwili pod koła samochodów. Inteligentny dizajner powinien był przecież przewidzieć wynalezienie samochodu przez zaprojektowaną przez siebie inteligentną małpę. No chyba, że krakowskim targiem zgodzimy się na ćwierćinteligentnego dizajnera. Albo, że nie lubi kotów.

Trochę sobie pofantazjowałem na temat ewolucji nietoperzy w poprzedniej notce i pod nią, ale jedna zupełnie podstawowa ich cecha umknęła uwadze mej. Otóż zapomniałem, że gdy nie latają, to wiszą głowami w dół, o czym przypomniał mi kreacjonista Lyttle. Wyobraziłem sobie, że wiszę na gałęzi głową w dół, z błoną między palcami rąk, jest ciepły wieczór, dokoła lata mnóstwo owadów... No właśnie, taka błona między palcami byłaby chyba niezła do łapania owadów. A gdy się już wisi, to się nie spada z gałęzi przy nagłym wyrzucie rąk w stronę chwytanego owada. Przy ruchu w dół pomaga grawitacja, więc protonietoperz mógłby wyciągać łapki z niezłą prędkością, co bardzo pomaga przy łapaniu owadów (proszę poćwiczyć na muchach). W końcu zacząłby podlatywać, omijając w ogóle etap szybowania (przy którym się niczym nie macha). Chociaż ten sprzed 52,5 miliona lat wygląda na fruwająco-szybującego.

Pierwsze nietoperze były dzienne, dopiero pojawienie się ptasich drapieżców i owadożerców przestawiło je na nocny tryb życia (ta sugestia jeszcze raz stąd). Dopiero wtedy odkryły echolokację, pewnie w jaskini, tak samo jak posługujące się echolokacją ptaki (czyli tłuszczak i salangana).
DODANE: Myers w How to make a bat sugeruje, że do zrobienia nietoperzowatej błoniastej dłoni z bardzo długimi cienkimi palcami wystarczą w zasadzie dwie zmiany (mutacje), podkręcenie poziomu białka Bmp2 - na porost palców - i zahamowanie apoptozy tkanki między palcami - na błonę. Ale takie dziwne eksperymenty z rączkami najwygodniej robić wisząc głową w dół, gdy dłonie nie są do niczego potrzebne. Hipoteza zwisłego przodka wydaje mi się coraz bardziej atrakcyjna, przednietoperze byłyby wiszącymi muchołapkami, żyjącymi powoli, jak leniwce - stąd ich zadziwiająca jak na drobne ssaki długowieczność. Jednemu zrobiłyby się rączki z długimi palcami, drugiemu rączki błoniaste, jedne i drugie równie bez sensu, jak nieszkodliwe - przy wiszącym trybie życia. Ale już niektóre dzieci ze szczęśliwego związku miałyby rączki smukłe i błoniaste zarazem. I tu klasyczna darwinowska ewolucja już wiedziałaby, jak zrobić z tego użytek.
DODANE: Extinct Walking Bat Found
DODANE: poskoczek (Periophthalmus), a nawet dwa:

27 komentarzy:

andsol pisze...

Artykuł cościk się nie ładuje, to nic, mogę przeżyć jeszcze jedną noc bez protonietoperzy. Będę we śnie fantazjował co by one mogły wymyslić w dziedzinie społecznych rojeń gdyby rozwinęły sobie móżdżki do poziomu nadmiernych komplikacji. Bo na przykład lewitacja dla nietoperza nie miała by wielkiego uroku, czyli joga by nie popłacała. Może marzenie o telepatycznym smażeniu jajek?

kwik pisze...

Który się nie otwiera? Sprawdziłem wszystkie linki, więc mogę tylko przesłać tradycyjne pozdrowienie komputerowców - U mnie działa!

Marzenia nietoperzy są pewnie równie prozaiczne jak ich potrzeby. W strefie umiarkowanej stale cierpią na brak dobrych miejsc do hibernacji. Choć jakimś cudem potrafiły (zapewne telepatycznie) skłonić nazistów do zbudowania im noclegowni na 30 tysięcy miejsc. A swoją drogą prawie wszystkie nietoperze są społeczne, co też pasuje do mojej hipotezy osiadłego zwisłego przodka.

andsol pisze...

A wisi mi (jak ten nietoperz) na napisie Connecting to ads.guardian.co.uk.... To niech się idą wykąpać.

Co do 30 tys. nietoperków - przecież to bezludna osada! Pamiętam reportaże z National Geographic Magazine mówiące o jaskiniach w Meksyku mieszczących tak po 15 milionów stworów. Pamiętam też zdjęcie ich wylotu do roboty - na sdjęciu były ich tysiące. Nie bardzo jak jest zbadać te jaskinie, bo stężenie trujących substancji zrozumiałego pochodzenia jest takie, że tylko zobaczyć to i umrzeć.

Oo, wreszcie Guardian załadował mi artykuł. I po co mu było tyle cierpień, i tak nie zerknę na reklamy.

Anonimowy pisze...

To co napisałes uprzednio o niemożności oglądu google.books z polskiej niwy zadziwiło mnie. Może i jest na odwrót? Często przeglądam polskie zasoby, i sie irytuję, ze mało co mogę znaleźć - a może jest cały wszechświat.pl ukryty przed moją niwą.

Jeszcze jedna próba (autorzy są raczej wyznawcami "parallel hypothesis" - lot i echolokacja rozwinęły się zarazem)

Echolocation in bats and dolphins
By Jeanette A. Thomas, Cynthia Moss, Marianne Vater
http://tinyurl.com/mqb5bz
p.338

W szczególności, dyskutują zalety zwisania, które przewyższa w korzyściach przycupywanie. Od siebie dodam - a, rzeczywiście! Gdy nietoperze trafiły do jaskiń, mogły juz umieć i móc zwisać. Wtedy jaskinie okazały się idealnym środowiskiem, albowiem tam przycupywac nie ma za bardzo gdzie, a zwisać se można ile dusza zapragnie. Stąd nie dziwią masy w milionach. Bo jak się zmieści, to czemu nie? Nikt nie wspomin a o funkcjach "niewymownych", na przykład wydalanie z głową w dół... tak by na głowę nie kapło.... Jakiś mechanizm zapewne istnieje, ale jaki?

Dalej dodaję od siebie - zwisanie mogło być pierwsze, lot późniejszy - poczatkowo tylko spadanie, łapy jako nie glider, szybowiec, ale spadochron.

Z obserwacji nietoperzy, co kilka razy w roku zbładzają w mój dom, mogę powiedzieć, że one potrafią przycupywać, np. na krawędzi szafy. Nie łatwo je wygonić, nawet pootwierawszy dzwi i okna na oścież. Latają w kółko i w kółko. Wprawdzie nie obijają się o ściany, ale wylotu nie umieja znależć. Mozliwie, że dlatego, iż sa to nietoperze leśne. Ich naturalne środowisko - las i drzewa i prestrzeń. Tam ich sygnał jest rozproszony, obrazy sa miękkie, odbicia wzajem się kasujące. A w domu, gdy niewytrenowane jaskiniowo, sygnał jak siekiera powraca. COś jakby kto zaświecił latarkę w gabinecie luster - natychmiast oślepnie.

Niestety, trzeba sięgnąć po rakietę tenisową, by się ich pozbyć...

(tichy)

kwik pisze...

@ andsol - to też jest ciekawe, jak sobie nietoperze radzą w tak nieludzkich warunkach. Będę musiał wyjaśnić, podobnie jak kwestie defekacji i odmaczania w pozycji głową w dół, poruszone przez Tichego. Bo samo mrużenie oczu chyba nie wystarcza.

kwik pisze...

@ tichy - dzięki, ten się otwiera. Poznałem kilka fachowych terminów, które przydadzą się w dalszych poszukiwaniach, np. "perch hunting". Sam na razie wolę pomysł, że echolokacji nietoperze nauczyły się w jaskiniach, tak jak te dwa gatunki ptaków. Zresztą robimy błąd zapominając o tym, że kiedyś było inaczej i czasem łatwiej. Owady o cichym locie, takie jak ćmy to mogła być odpowiedź na nietoperze polujące bez echolokacji, na sam słuch.

ps. na pewno w innej kolejności wyrzuca google.pl i w innej googl.com. Ale chyba znajdują to samo.

Anonimowy pisze...

tichy pisze...

Wikipedia w muszelce pod hasłem "animal echolocation" - na mój gust rozsądnie - rzecz omawia. Otóż, nie rzecz w ultradżwiękach, tylko w image processing. Wiele ssaków przewyższa nietoperze w zakresie częstotliwości odbieranych. Ale co z tego, gdy mają inne priorytety.

Gryzonie posługują się nimi, ale tylko do komunikacji - rodzice/potomstwo. Poza tym, im niepotrzebne.

Nie to więc, że nietoperze nauczyły się echolokacji w jaskiniach. To - że w jaskiniach echolokacja okazała się przydatna nad wyraz.

Jaskinia stała się wzmacniaczem właściwości.

Właśnie sięgnąlem po moją 20-tomową encyklopedię zwierzęcą. Na przykład, są nietoperze łowiące ryby. Dla badaczy była to zagwozdka, ponieważ woda i ciało (rybie, w szcególności) pochłania U-dźwięki. Wiec za chiny taki nietoperz rybojad nie jest w stanie rybę zlokalizowac. I, co on robi zamiast?

Zamiast ryby, lokalizuje jej skutki, to znaczy - falki i kręgi na wodzie. Po czym zatapia swe szpony w wodzie, i voila - jest ryba. Rozdzielczość sięga ułamków milimetra.

No, trzeba miec niezłe CPU, by rozróżnić falki spowodawane przez rybę od tych przez wiatr.

Tak... CPU to jest to.

kwik pisze...

@ tichy - święta prawda. U szwedzkich naukowców od oka padło hasło "advanced neural processing"- bez tego ani rusz. I nie bez przyczyny przychodzimy znowu w to samo miejsce, bo matka Natura ma jakieś szczególne zamiłowanie do tworzenia naturalnej inteligencji. Nie pójdę tak daleko jak Dyson, ale stawiam hipotezę, że każde powstanie życia we Wrzechświecie prowadzi nieuchronnie do powstania inteligencji, definiowanej z grubsza jako "zaawansowane przetwarzanie informacji". Mechanizmy ewolucji są oczywiście ślepe, ale jakimś naturalnym cudem właśnie do tego prowadzą.

Życie nie stanęło na etapie zielonego gluta, doskonale dostosowanego do środowiska i pokrywającego równą warstwą całą Ziemię, ani na dowolnym innym poziomie bezmyślnej stagnacji. Ruch tworzy głowę, gromadzenie receptorów w rejonie głowy tworzy mózg (mózgi), powstaje sprzężenie zwrotne dodatnie między receptorami i mózgiem, rosną więc oczy, nosy, uszy i czułki (dowolnej postaci) podłączone do coraz większego mózgu. Mózg jest odpowiedzią na paradoks doskonałego przystosowania - jak sam zauważyłeś, pingwiny będą do końca wiosłować w wodzie skrzydłami, bo skrzydła im do tego świetnie służą. Ale każde, nawet najlepsze hardwarowe rozwiązanie jest "sztywne", nie ma plastyczności rozwiązań softwarowych. A środowisko nigdy nie jest tak stabilne, żeby na jednym hardwarowym patencie dało się jechać przez setki milionów lat. Pingwiny i tak by wyginęły, bo przestały latać, osiadły, zgłupiały, żyją tylko na półkuli południowej i mają bardzo specyficzne wymagania. Nietoperze miałyby szansę, na razie idzie im nieźle, ponad tysiąc gatunków na wszystkich kontynentach, milionowe kolonie.

telemach pisze...

"A środowisko nigdy nie jest tak stabilne, żeby na jednym hardwarowym patencie dało się jechać przez setki milionów lat."

Powiedz to Archaebacteria. One dały radę. Nie da się istotnie - w przypadku stworzeń bardziej złożonych niż one.

http://www.bacteriamuseum.org/cms/Evolution/eubacteria-and-archaebacteria-the-oldest-forms-of-life.html

Ciekawe stworzenia z tych Archeowców.

kwik pisze...

@ telemach - dzięki za poprawkę, powinienem był wspomnieć o bakteriach, są doskonałe. Oczywiście wszystkie mają jeden "defekt" konstrukcyjny, są tak małe, że mogą żyć tylko w wodzie lub środowisku wilgotnym, inaczej zaraz wyschną (robią wtedy przetrwalniki). Ale wody i wilgotnych organizmów na razie na Ziemi nie brakuje.

Anonimowy pisze...

(tichy)

do kolekcji żyjących skamieniałości - doskonałych w swej konstrukcji od setek milionów lat - prócz bakterii, niezbyt imponujacych, mozna zaliczyć rekiny i ramienionogi (vide).

(tichy)

kwik pisze...

@ tichy - niezłe typy. W oceanach znajdzie się takich więcej, to spokojne środowisko (w porównaniu z lądem). Ale to samo ograniczenie u ramienionogów i rekinów - żyją tylko w słonej wodzie. A małże i ryby kostnoszkieletowe nie muszą.

Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś kłopotliwy przypadek - żarłacz tępogłowy radzi sobie w rzekach całkiem nieźle.

Anonimowy pisze...

(tichy)

Możność przebywania na zmianę w słonej, czy w słodkiej wodzie, jest też fascynująca.

Organizm musi przestawiać gospodarkę solną.

Proste pytanie - czy ryby piją? Nie chodzi tu o nałóg, tylko o zaspokajanie pragnienia. Primo, czy owe mają?

Ano, okazuje się, że słodkowodne nie piją, a słonowodne - piją.

Co zresztą wychodzi przy przygotowaniu świątecznej potrawy, jaka jest ryba w galarecie. W tym celu rybę się gotuje. I jedne wychodzą doskonale, soczyście i smacznie, a inne - sucho i niesmacznie.

Linia podziału nie idzie wzdłuż dychotomii karp/niekarp. Idzie o słodko- czy słonowodność.

Więc, czy to karp, czy sum, czy sandacz a nawet szczupak - wychodzą świetnie, zaś dorsz i mintaj - fatalnie w galarecie (zjeść się da, ale to nie to).

Co można stwierdzić doświadczalnie. Nie trzeba babrać się z galaretą. Wystarczy ugotować. Udaj się więc, Kwiku, do Centrali Rybnej, zaopatrz się w próbki ryb, pogotuj, posmakuj, i powiedz, czy mam rację, czy jej nie mam.

*tichy

kwik pisze...

Nie lubię ryb w galarecie, ale Twoja obserwacja wygląda wiarygodnie, mintaj rzeczywiście ma jakieś rzadkie mięso. Może przed włożeniem do galarety warto go odwodnić przez posolenie, a potem użyć odpowiednio słonej galarety? Może mięso jednych ryb pochłania wodę lepiej niż drugich. Ale jaki to mogłoby mieć związek z ich wodnością?

Ryby w słonej wodzie tracą wodę przez skrzela, więc muszą uzupełniać ubytki. A woda słodka sama pcha się skrzelami do ryby, problemem jest jej nadmiar. Ale czy można ten problem jakoś rozwiązać mięsem, tj. mięśniami? Intrygujące.

Anonimowy pisze...

(tichy)

Ryby nie tylko pobierają/wydalają przez skrzela i gębę, ale też i przez skórę.

Słodkowodne ryby są naturalnie bardziej słone. Miękkość/warstwowość zależy chyba bardziej od gatunku, niż od środowiska, może specyficznego - czy ryba denna, czy powierzchniowa...

Wodnistość - też nie własność mintaja, tylko handlu nim.

Wodnistość - nieodzownie zdarza się, gdy mrożona ryba jest rozmrożona, i powtórnie zamrożona. Choćby najlepsza. Ryby o delikatnym mięsie znacznie bardziej wrażliwe, ale i taki tuńczyk czy rekin straci swą zbitą konsystencję przy tym - niestety częstym - handlowym zabiegu.

Tym bardziej, im więcej razy procedura roz/za jest powtarzana.

*tichy

kwik pisze...

Przez skórę też, ale jej powierzchnia w porównaniu ze skrzelami jest zaniedbywalnie mała. Ryby zwykle duszą się na powietrzu, chociaż jest w nim więcej tlenu niż w wodzie, bo skrzela działają tylko w wodzie. Poskoczki i węgorze pewnie potrafią jakoś zatrzymać wodę pod pokrywami skrzeli.

andsol pisze...

Co mi przypomina, że powierzchnia płuc człowieka (gdyby ktoś się wdał w kopciuszkowatą robotę z rozprostowywaniem wszystkiego) to koło 200 m2. Ale wymądrzam się tylko dla dania znaku, że uważnie czytam Wasze dopiski, choć wpis jest pradawny czyli sprzed tygodnia.

kwik pisze...

Mój ulubiony podręcznik Kimballa mówi 160 m2, co można śmiało zaokrąglić do 200. Nic dziwnego, że najłatwiej dostać akurat raka płuc, a nie czegoś innego.

Anonimowy pisze...

(tichy)
Argument areałowy tylko z pozoru jest mocny (im większa powierzchnia, tym większa wymiana wody i soli). Wśród produktów człowieczych mozna znaleźć przykłady wielkich pwierzchni, które wody nie przepuszczają, oraz maciupcich, które puszczają, że hej.

Więc, te tkanki odpowiedzialne za pobieranie tlenu z wodu mają kupę z tym roboty, i nie mają głowy na zajmowanie się obocznościami. Z kolei, taka skóra, nudzi się - bo niewiele ma do roboty, i zajmuje się na boku różnościami.

Ryby duszą się w powietrzu, bo nie umieją z niego ekstrahowac tlenu.

Ale nie tylko. Sa ryby, nie tylko dwudyszne, co umieją. Np. featherback (Notopteridae - vide).

Ma ta ryba z piórkopłetwami na brzuchu (stąd nazwa) pęcherz pławny o kształcie nadmuchanej rękawiczki, grzecznie ukrwiony.

Potrafi przebywać na powietrzu i ponad dwie godziny (ale nie bez końca, jak poucza mnie moja brytyjska encyklopedia zwierzęca - brytyjskość po tej uwadze łatwo rozpoznać).

Ba! Jej same skrzela i tlen z wody nie wystarczają, musi pobierać powietrze z powietrza. Inaczej... utonie.

Dlaczego nie może przebywac na powietrzu nieograniczenie?

Albowiem, bidula, jej quasi-płuco nie nauczyło się jeszcze wydalać CO2. Skrzela to umieją, płuca zwierząt lądowych - jak najbardziej.

Więc, ryba się dusi, choć moze tlen pobierać, bo się zatruwa dwutlenkiem węgla.

*tichy

kwik pisze...

Gdy rzucisz okiem na ilustrację przy Notopteridae będziesz wiedział dlaczego featherback - to piórko jest zdecydowanie na grzbiecie (płetwa grzbietowa). W wodzie na pewno łatwo pozbyć się CO2, bo gaz ów dobrze rozpuszcza się w onej. Ale żeby mieć z tym zaraz problem na powietrzu? Człowiek wydycha 5% CO2 i jakoś żyje, czy ryby na to nie stać?
Fajnie, że wyciągnąłeś te Notopteridae, bo okazuje się, że nawet widziałem - brzeszczotki (Chitala ornata) są w warszawskim ZOO. A że one właśnie, to dowiedziałem się, bo zaintrygowała mnie niemiecka nazwa Tausenddollarfisch.

Anonimowy pisze...

(tichy)

Czy ryby (piórkogrzbieta - nazwa moja) nie stać na uporanie się z wydalaniem CO2?

Nie tak hop-siup. Nie znam osobiście, ale tak spekuluję, że z tych Notopteridae, jedne stać na więcej, inne - na mniej.

Skąd wiem? A bo tak ze wszystkim.

Tyle, że w ich obecnym status quo, nie ma to większego znaczenia. Dwugodzinne żywe przebywanie na powietrzu ma tylko znaczenie dla stołu człowieka, na który ryba trafia, mniej lub bardziej świeża.

Ani im się pali, by sobie po lądzie spacerować, ani by w ogóle nań nie wychodzić.

Ale, gdyby, na przykład pogoda się zmieniła, jakiś global warming albo co, te ich rezerwuary zaczęły by wysychać częściej niż zazwyczaj, to te, co o deczko dłużej w powietrzu dawałyby radę, miałyby jakąś przewagę. Taki, przeżywszy, mógłby częściej wrócić do żony, do dziatek, pardon - znaleźć se żonę, dziatki sprokurować... I tak przez eony...

Aż by się okazało, że po tych eonach (co to u licha jest eon?), właściwie wcale do wody nie ma musu powracać, ot taka w szklance, przy stole do obiadu, wystarczy..

I tak się odbywa ewolucja.

kwik pisze...

Piórkogrzbiete nauczyły się oddychać atmosferycznym tlenem bo/i żyją w ciepłej mulistej wodzie, w której mało tlenu. Pewnie właśnie w mule nauczyły się to robić, a może korzystają tylko z umiejętności i urządzeń nabytych w innych okolicznościach (tylko jakich?). Ale nawet w takiej wodzie nie ma problemów z oddawaniem CO2 przez skrzela i skórę, bo ten gaz rozpuszcza się w wodzie lepiej niż tlen. Natura jest leniwa, jak nie musi to nie robi.

Miałem kiedyś akwarium i gurami, które też oddychają tlenem atmosferycznym. Gurami - jak typowe ryby - są spłaszczone bocznie, co bardzo przeszkadza przy próbach wychodzenia na ląd. Ale są i takie, co trochę po ziemi łażą. Natomiast piórkogrzbiete wyglądają na ekstermalnie spłaszczone, z takim materiałem ewolucja miałaby spory problem przy próbie wypchnięcia na ląd. Należałoby je najpierw trochę spłaszczyć grzbietobrzusznie. I tu może być kłopot, bo te wszystkie ryby oddychające tlenem atmosferycznym żyją w płytkich wodach, a więc szczególnie narażone są na ptasi atak z góry. Presja jest na to, żeby z góry wyglądać niepozornie i szybko uciekać. Zresztą jak się pływa po ryżowisku, to wypada być spłaszczonym bocznie. Kiedyś było dużo łatwiej.

Anonimowy pisze...

(tichy)
"Natura jest leniwa, jak nie musi to nie robi. "

No, wypisz wymaluj - cała ona.

Nie upieram się, że piórkogrzebiet jest najlepszym kandydatem do szwendania się po lądzie.

Gdybym miał stawiać (jak się konie obstawia), to stawiałbym na mudskipper'a (vide - po polsku nie napiszę, bo się zdenrwuję).

Polecam obejrzenie images przed czytaniem cokolwiek na temat.

*tichy

kwik pisze...

Dzięki, każdy pretekst jest dobry, żeby wstawić filmik o zwierzątkach.

I jeszcze link do bimodalnej respiracji, może się kiedyś przyda.

Anonimowy pisze...

(tichy)
Każdy pretekst dobry by wytknąć coś komuś. A tu - że spłaszczenie "grzbietobrzuszne" nie jest konieczne do chadzania se po lądzie.

A w temacie "ach, ten język polski" - wypis z wpisu w wiki.pl:

"Jest to jedna z najdziwniejszych ryb akwariowych, a to dlatego że jest bardziej podobna do płaza niż do ryby. Gatunek ten występuje w wodach słonawych, które co jakiś czas opuszcza wychodząc na ląd. Poskoczka można trzymać w akwarium, warunkiem jest możliwość by ryba wyszła na ląd (najlepiej do tego celu nadają się korzenie, jako że ryba ta w naturze zamieszkuje lasy namorzynowe)."

Właśnie niedawno się dowiedziałem, że młodzieź polska poprawiła drastycznie wyniki w czytaniu na testach administrowanych przez EU-organizację PISA.

Czas na pisanie, i nie tylko przez młodzież.

kwik pisze...

Sugerowałem tylko spłaszczenie korygujące już istniejące spłaszczenie piórkogrzbietych. Poskoczki pokazują, że kształt robakowaty jest niezłym kompromisem.

Poprawianie haseł w wikipedii byłoby chyba pouczającym i pożytecznym ćwiczeniem z języka polskiego. A swoją drogą duża szkoda, że nasze "państwowe" słowniki i encyklopedie zostały sprywatyzowane, zamiast stać się własnością publiczną. Mam tylko nadzieję, że skorzystali na tym przede wszystkim ich autorzy :)

Anonimowy pisze...

(tichy)

Kształt - małe piwo - piwem najmniejszym.

Poprawa chemii/technologii/gospodarki O2/CO2 - choć o parę procent, o ułamek - to jest dopiero duże piwo.

*tichy