środa, 24 września 2008, 00:04

przed zakusami w braterskim przymierzu

Przysięgę składałem około pół roku po wprowadzeniu stanu wojennego (Jaruzelski wprowadzał, nie ja). Było gorąco. Omdlewającym dawano amoniak do wąchania. Przysięga była wielkim wydarzeniem w życiu żołnierza LWP, bo dopiero żołnierz zaprzysiężony mógł dostać przepustkę albo wykorzystać już zdobyty urlop (za pół litra krwi dawali dwa dni).

Ja, obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, stając w szeregach Wojska Polskiego, przysięgam Narodowi Polskiemu być uczciwym, zdyscyplinowanym, mężnym i czujnym żołnierzem, wykonywać dokładnie rozkazy przełożonych i przepisy regulaminów, dochować ściśle tajemnicy wojskowej i państwowej, nie splamić nigdy honoru i godności żołnierza polskiego. Przysięgam służyć ze wszystkich sił Ojczyźnie, bronić niezłomnie praw ludu pracującego, zawarowanych w Konstytucji, stać nieugięcie na straży władzy ludowej, dochować wierności Rządowi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Przysięgam strzec niezłomnie wolności, niepodległości i granic Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przed zakusami imperializmu, stać nieugięcie na straży pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami i w razie potrzeby nie szczędząc krwi ani życia mężnie walczyć w obronie Ojczyzny, o świętą sprawę niepodległości, wolności i szczęścia ludu. Gdybym nie bacząc na tę moją uroczystą przysięgę obowiązek wierności wobec Ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej.

Po przysiędze należało się upić. A potem wyrzygać (najlepiej już po pożegnaniu rodziny, dziewczyny i kolegów). Nad ranem, tuż przed pobudką, zerwano nas na alarm wytrzeźwieniowy. Na sali śmierdziało wymiocinami i wodą kolońską. Najbardziej ambitni wypili bowiem na dobranoc otrzymane w prezencie wody po goleniu (wódka była wtedy na kartki, pół litra na miesiąc).


DODANE: Wspomnienia z wojska z czasów PRL są z reguły nużąco podobne, pisane przez osoby jednego typu, nieco zadziornych konformistów, potrafiących sobie jakoś życie w syfie zorganizować. Jeśli niechcący znajdę coś odbiegającego od normy (ciekawszego), nie omieszkam tu zlinkować.

Najpierw po znajomości. Przed podwyżkami w czerwcu 1976 prewencyjnie internowano na ćwiczeniach poligonowych kilka tysięcy niewygodnych rezerwistów. Opisuje Bogu ducha winny uczestnik, Andrzej Solecki — Dlaczego nie zostałem czerwcowym warchołem.

Co stało się z Mieczysławem Łabiakiem, który odmówił złożenia przysięgi wojskowej? Ciąg dalszy opowiada Władysław Łabiak:
Dowódca wezwał brata, zagroził sądem wojskowym i wyrokiem pięciu lat więzienia. Na poligon przyjechał prokurator wojskowy i próbował brata przekonać. Kiedy ten odmówił, zawiózł go do Szpitala Garnizonowego w Elblągu i umieścił na Oddziale Psychiatrycznym. 8 sierpnia 1976 r. przyszła wiadomość, abym przyjechał do szpitala w Elblągu. Posłałem tam moją siostrę Józefę, nauczycielkę. Rozmawiała z bratem i lekarzem wojskowym. Siostra prosiła go, aby przyczynił się do rychłego wyjścia brata ze szpitala. Nastąpiło to dopiero 15 września. Brat, otrzymawszy świadectwo pobytu w szpitalu psychiatrycznym, przyjechał do Rossoszycy k. Łodzi. Wrócił do pracy w zakładzie w Łodzi, gdzie poprzednio pracował. Niestety, nie na długo. Jeden z uczestników ćwiczeń na poligonie w Drawsku wyjechał na Zachód i tam przedstawił sprawę mojego brata w Radiu Wolna Europa, które ją nagłośniło. Po dwóch tygodniach brat został wezwany do lekarza wojewódzkiego, od którego usłyszał: – Panie doktorze, naciska na mnie UB, abym przeniósł pana do Rzeźni Miejskiej. Wręczam panu przeniesienie.


Dodane: w Rzepie: Rozmowa Pawła Tomczyka z Jackiem Staszelisem Gdy piosenka szła do wojska

piątek, 19 września 2008, 15:34

lustracja

Chciałbym, żebyście wstając rano, spojrzeli w lustro i powiedzieli "jestem dzieckiem gwiazd" — Aleksander Wolszczan
DODANE: nadal wierzę, że można było w PRL zrobić karierę naukową i wyjeżdżać za granicę nie zostając jednocześnie Tajemniczym Wypierdkiem. Sam Wolszczan dopuszcza taką możliwość, choć wydźwięk jego wypowiedzi jest oczywiście inny — bezpieczniej było nie odwracać się plecami: "mogło się wydarzyć tak, że gdybym odwrócił się do nich plecami od razu czy w jakimś tam wczesnym momencie, to później ta moja naukowa kariera, w dużej mierze bazująca na wyjazdach za granicę, by się po prostu załamała; tego absolutnie nie można wykluczyć" (wywiad dla tvn, 12:46).
DODANE: nawet radny SLD rwie się do rzucania kamieniami w Wolszczana! Zuch! Wolszczan straci honorowe obywatelstwo Szczecina?. "Zdaniem Piotra Kęsika, odebranie profesorowi obywatelstwa miasta nie przyniesie ujmy Szczecinowi, a wręcz odwrotnie."
UAKTUALNIENIA: "Rada Miasta Szczecina nie odbierze tytułu honorowego obywatela miasta wybitnemu astronomowi"
No i radny Kęsik się wycofuje — nie doczytał i uległ emocjom — Kęsik: Pochopnie osądziłem Wolszczana
DODANE: Ładny (ludzki) komentarz Jankowskiej i wyczerpująca dyskusja o Wolszczanie u Orlińskiego
DODANE: nareszcie jakiś opis procedury wyjazdowej w PRL: Kubiak — Profesor Wolszczan donosi
OBOK TEMATU (od czapy):
Wywołany przez Megakota Orwell w roli donosiciela: Timothy Garton Ash —
Orwell's List
13 pytań do: Posła Antoniego Macierewicza

wtorek, 2 września 2008, 06:33

liczba i ilość

W sklepach angielskiej sieci Tesco "szybkie" kasy, dla klientów kupujących do 10 produktów, podpisane są "10 items or less". Podobno nie jest to dobry angielski, w przypadku rzeczowników policzalnych poprawne byłoby "fewer" zamiast "less". Dobra nowina - pod wpływem lekkiego nacisku ze strony społecznej organizacji Plain English Campaign Tesco zamierza zmienić "10 items or less" na "Up to 10 items" (BBC News: Tesco checks out wording change).

W polskim także dostrzegamy różnicę między rzeczownikami policzalnymi i niepoliczalnymi. Liczba butelek i ilość wody w butelce. Dostrzegamy, a może dostrzegaliśmy, bo dziś już każdy może mówić o ilości ludności (a po wybraniu do Sejmu może nawet mówić o ujemnym przyroście ilości ludności). Niektórzy (starsi?) upierają się, że do policzalnych pasuje tylko liczba. Może nie warto się upierać. Może warto mieć jedno określenie obejmujące niepoliczalne i policzalne – ilość. I dodatkowe określenie na policzalne – liczba. Liczba ludności brzmi ładniej, ale ilość ludności nie musi być błędem.

To było moje zdanie, nic nie warte zdanie zwykłego użytkownika języka. A co mówi Poradnia Językowa? Zależy, kto i kiedy odpowiada:

W użyciu skrupulatnym należy zawsze odróżniać liczbę od ilości. W znaczeniu ‘suma takich samych albo podobnych jednostek, rzeczy, zdarzeń’ można zaakceptować wymienność tych wyrazów.
— Jan Grzenia, Uniwersytet Śląski

Rozróżnienie między liczbą (dla rzeczowników policzalnych) a ilością (dla niepoliczalnych) nie zawsze jest przestrzegane. Zasadniczo liczba telefonów jest lepsza niż ilość telefonów, ale w kontekście słów ograniczony i nieograniczony słowo ilość tak często jest spotykane z rzeczownikami niepoliczalnymi (np. ograniczona ilość wody), że wypiera liczbę z właściwych jej połączeń z rzeczownikami policzalnymi. Ograniczona ilość telefonów brzmi tak, jakby telefony nie stanowiły izolowanych, łatwych do rozróżnienia przedmiotów, lecz niezróżnicowaną masę. Nieograniczone ilości telefonów (w liczbie mnogiej) brzmiałyby lepiej i stwarzały wrażenie bogactwa.
— Mirosław Bańko

Słowa liczba i ilość nie powinny być używane zamiennie. Liczba dotyczy czegoś, co można policzyć, ilość - czegoś, czego się policzyć nie da. W praktyce czasem słyszy się ilość zamiast liczba, co jest uzasadnione wtedy, gdy chodzi o wielką liczbę jakichś rzeczy lub osób, np. „Ściany i podłogi zakryte były całkowicie wielką ilością dywanów” (J. Iwaszkiewicz, Matka Joanna od Aniołów). W innych sytuacjach lepiej przestrzegać różnicy między liczbą a ilością.
— Mirosław Bańko


Być może jest to tylko sklepikarska skrupulatność, jedno sprzedajemy na sztuki, drugie na wagę. Nie wszyscy są tak skrupulatni, ilość w odniesieniu do rzeczy policzalnych znajdziemy np. u Prusa, Sienkiewicza, Vincenza czy Herberta. Chociaż gdy chodzi o "niewielką ilość" rzeczy policzalnych, rzeczywiście "liczba" wydaje się lepsza.

Zaciekawiło mnie, czy ktoś w Polsce dostrzegł i docenił działalność Plain English Campaign. Niestety – tak. Znalazłem np. stronę Kampanii Piękne Słowa. "Naszą ambicją jest stworzenie sieci serwisów internetowych, które chlubiły się będą prawem publikowania logo projektu." A potem w co drugim zdaniu literówka.
DODANE: tym wyczerpującym tekstem żegnam się na kilkanaście dni, resztki lata uciekają.
DODANE: niewarte vs. nie warte. Tu sprawa nie jest chyba tak prosta jak się to Panu Włodkowskiemu zdaje. Poeta mówi: "Znam, znam: evviva l'arte / życie nasze nic niewarte: /kult Bachusa i Astarte". Ale na przykład w słownikach PWN trzy razy występuje "nic nie warte" (w hasłach: barachło, luft i pies), "nic niewarte" natomiast nie występuje ni razu. Pozostanę więc tymczasem przy swoim nic nie wartym zdaniu, bo mnie się tak (bardziej) podoba.

piątek, 29 sierpnia 2008, 23:40

nickname

Niektórzy uważają, że piszący pod nickami są anonimami. Niemądrze, bo anonim znaczy bezimienny, a nick jest albo dodatkowym "imieniem" osoby nie kryjącej swojej tożsamości, albo zastępuje prawdziwe imię i nazwisko. Tak czy owak osoba dzięki swojemu nickowi jest rozpoznawalna, więc nie jest anonimowa.

Gugla tłumacz (odtąd zwany glumaczem) twierdzi, że angielskie nickname to polskie nick. Tak zbyty zawsze sprawdzam jak jest po czesku — już Górnicki w Dworzaninie (1566) radził, by nasze braki językowe uzupełniać czerpiąc od lepiej rozwiniętych sąsiadów. Po czesku nickname to přezdívka. Glumacz tłumaczy to (z czeskiego na polski) jako pseudonim. Pseudonim? Pseudonim to przecież "fałszywe imię" — tfu! A nick to raczej alias niż pseudonim. Ma być przezywka i koniec. Ciekawy jest jeszcze nickname po chorwacku — nadimak.

Głupia kolektywnym rozumem wikipedia sugeruje, że nick to "po prostu ksywa". Zapewne. Ale nie upadłem tak nisko, żeby zacząć na starość grypsować. A ksywa to psecies kulwa.
DODANE: Węglarczyk o "anonimowych" blogach (panienka przy windzie 1:33):

środa, 27 sierpnia 2008, 03:31

nieporównywalnie lepsze

Dwa całkiem zwykłe zdania, choć z najlepszego polskiego dziennika:
Porównując siłę nabywczą, nie można zapomnieć o kosztach utrzymania. Te w Wielkiej Brytanii są nieporównywalnie wyższe niż w Polsce.

Słownik mówi: nieporównywalny – "taki, którego nie można porównywać": nieporównywalne pojęcia. Czy zarobki i koszty utrzymania w UK są nieporównywalne z polskimi? Nie, są porównywalne; w obu krajach ludzie używają pieniędzy, kurs obu walut jest znany, można policzyć kto zarabia więcej, gdzie co jest droższe i ile razy. Kłopot byłby, gdyby Brytyjczycy płacili muszelkami, my pestkami z dyni, a wymiana pestek na muszelki była zakazana.

Dlaczego tak chętnie mówimy nieporównywalnie większe czy wyższe? Nie wiem. Ale to przyjemnie nadęty i wygodnie oślizły bełkot. Powiem "dużo większe" – zabrzmi banalnie, niefachowo. Powiem "kilka razy większe" – mogę nie mieć racji i ktoś mi błąd wytknie. Nieporównywalnie większe jest nieporównywalnie lepsze.

DODANE: jednak podejrzewam, że to "nieporównywalnie większe" jest zwykłym błędem zrodzonym z przetłumaczenia "bez porównania" z polskiego na nasz. Powinno być, że koszty utrzymania w Wielkiej Brytanii są bez porównania wyższe niż w Polsce.