Pierwotny tytuł "jak zostałem polonistom" po namyśle uznałem za zbyt mało klikbaitowy.
Od jesieni zeszłego roku "pracuję" nad własnym polskim słownikiem do sprawdzania pisowni przez programy czytające słowniki Hunspell czyli pary plików dic/aff (na początku nawet nie wiedziałem że oprócz oryginalnego hunspella jest też nuspell i cspell). Pracuję w cudzysłowie bo tylko jak mi się chce, gdybym rzeczywiście musiał już dawno bym przestał (pracować). Ale czasem to naprawdę ciężka praca — bo polski jest ciężki. I nic dziwnego że słabi ludzie garbią się pod jego ciężarem.
Sam nie mówię ciężko powiedzieć czyli mówię po staremu — trudno. Ale znam (lubię, szanuję) takich co już mówią ciężko. Nie da się ukryć że ciężko jest w ekspansji ("epidemia", "plaga") i nie ma co liczyć na to, że moda i minie. Czyli jeśli ktoś nie umie objąć i przytulić powinien chociaż zacząć tolerować. Mnie ciężko powiedzieć wciąż razi, ale może trochę przestanie. Bo właśnie odkryłem że trudno powiedzieć też jest wadliwe. Trudno powiedzieć "no cóż że ze Szwecji" ale w większości pozostałych przypadków wcale nie powiedzieć jest trudno. Tylko zgadnąć, przewidzieć, rozstrzygnąć, zdecydować. Człowiek odpowiedzialny (za słowo, za skutki, za innych) czyli nielekkomyślny chyba ma prawo mówić ciężko. Zarazem można by uznać trudno za nieco pretensjonalne, ocierające się o wymówkę, sugerujące zaledwie chwilowe albo związane z okolicznościami trudności. A ciężko nie da się rozbić na pojedyncze ciężkości, które — tak jak trudności — można by pokonywać jedną po drugiej, jest tylko ogólne ciężko. Przygniatające. Jakże polskie. Jeszcze trochę i sam zacznę mówić ciężko, nie trzeba się siebie wstydzić.
Sami zobaczcie czyli garść przykładów (słabe bo pierwsze z brzegu):
— Czy uda się nam kiedykolwiek definitywnie odpowiedzieć na związane z tymi pojęciami pytania? Naprawdę trudno powiedzieć.
— No tak, ale trudno powiedzieć, co z tego wyjdzie.
— Tym razem twórcy zajęli się wyborcami niezdecydowanymi, spod znaku odpowiedzi „trudno powiedzieć” w sondażach i ankietach.
— Gdzie jednak leży granica pilnowania tego, żeby nam się różne rozumienia zbytnio nie rozjeżdżały? Trudno powiedzieć.
Jak widać powiedzieć w trudno powiedzieć nie jest dosłowne i napisać byłoby równie trudno. Powiedzieć jest wygodne bo leniwe jak pierogi i nieco mętne. Ale język to czasem właśnie takie leniwe pierogi, które przecież ani się nie lenią ani nie są pierogami. Trzeba się z tym pogodzić.
A obiecana dobra rada będzie? Zobaczymy. Ciężko powiedzieć co dla kogo dobre, zawsze można niechcący zaszkodzić. Jeśli kogoś niezmiernie oburzają ludzie mówiący inaczej niż on, a nikogo to już nie oburza — albo co gorsza oburza, ale zbyt słabo — to na to nie ma dobrej rady. Może sobie najwyżej trochę ulżyć (okrutnie kalecząc interpunkcję) na jakimś blogu poprawnościowym: "Ten kto pierwszy zastąpił slowo trudno, słowem ciężko powinien dostać karę śmierci za okaleczanie języka polskiego". Ale jeśli oburza tylko trochę albo zaledwie nieco razi, to kolejna refleksja nad inherentną ułomnością języka i własną małością na pewno nie zaszkodzi. Czy warto walczyć z leniwymi pierogami?