Dzisiejszy xkcd przypomniał mi argument, którym kiedyś chciałem pogrążyć astrologię itp.: "Gdyby to wszystko choć trochę działało, to astrolodzy i wróżki już dawno przejęliby władzę nad światem. A jednak nadal więcej kasy wydaje się na zbrojenia i działania wywiadu. Bo elektronika działa." Mało oryginalne, ale taka już dola truizmów. Dużo ciekawszy (acz równie oczywisty) jest wniosek pod tabelką u xkcd: "arguing that these things work means arguing that modern capitalism isn't that ruthlessly profit-focused" czyli (b. luźno tłumacząc) — gdyby zabobony były skuteczne, to ignorowanie ich przez współczesny kapitalizm znaczyłoby, że nie jest on aż tak bezwzględnie nastawiony na zyski.
I teraz już wiemy, dlaczego lewicowiec też nie może wierzyć w astrologię itp. Choćby chciał.
środa, 20 października 2010, 23:00
niedziela, 10 października 2010, 20:32
ustawienia domyślne
Ang. "default settings" tłumaczone jest na polski jako ustawienia domyślne. Wolałbym ustawienia standardowe albo automatyczne. Czy nawet bezmyślne, bo nie wiem kto i czego się domyśla. Nie będę jednak zawracał Wisły kijem i przejdę do rzeczy. Ostatnio w wolnych chwilach bawię się LyXem czyli edytorem do w miarę bezbolesnego tworzenia dokumentów w LaTeXie (czytaj latechu). Wiele się nie nabawiłem, ale już chcę się podzielić swą radością. Genialne, po prostu genialne… Otóż w LyXie nie można wstawić choćby dwóch spacji obok siebie, nie można też wstawić więcej niż jednego entera, bo następne są ignorowane! Bynajmniej nie kpię, widziałem już tyle dokumentów Worda w których podział na strony wymuszono wciskaniem entera, że tak bezceremonialne ograniczenie twórczej swobody piszącego naprawdę mnie zachwyciło. I cóż uczyni prosty człowiek, któremu program nie da zrobić nowej strony bezmyślnym duszeniem entera? Jeśli mądry, to pewnie zaraz się nauczy zaczynać nową stronę po ludzku — i będzie to krok w dobrym kierunku. (Jeśli nie, to tylko się wkurzy i poszuka innego, bardziej normalnego edytora. Nikt nie lubi być traktowany jak dziecko, ale szczególnie źle znoszą to ludzie dziecinni).
Tym razem to ja musiałem się dowiedzieć jak wstawić kilka spacji obok siebie. Korona mi z głowy nie spadła i oczywiście da się, bo jak inaczej napisać coś r o z s t r z e l o n y m d r u k i e m zachowując sensowne odstępy między wyrazami? Ale taka potrzeba zachodzi niezmiernie rzadko, więc na pozór perwersyjne ustawienia domyślne LyXa nie są wcale głupie. To czysty żywy miękki paternalizm w akcji, nie tyle kaftan bezpieczeństwa, co przemyślny gorsecik kształtujący właściwą postawę i krępujący niezdrowe skłonności. Pełna wolność spleciona z umiłowaniem tradycji jest natomiast w Winwordzie. Tu możesz sobie napaćkać spacji i enterów do woli, bo program — zgodnie z oczekiwaniami — działa jak tradycyjna maszyna do pisania. Niech inni się potem męczą.
Wielokrotne spacje są też ignorowane w dobrze znanym HTMLu, więc przez chwilę wahałem się czy potrzebnie wywlokłem egzotycznego LyXa. Jednak potrzebnie, bo teraz będzie druga strona medalu. Otóż jakoś utarło się, że Ctrl-B wytłuszcza, Ctrl-U podkreśla, Ctrl-I pochyla. LyX jednak znowu wie lepiej i zamiast Ctrl-I jest Ctrl-E. No cóż, trzeba być pojebem żeby coś takiego wymyślić, więc oczywiście od razu zmieniłem. Może Ctrl-E jest fantastycznym pomysłem, było tam od dawna i tylko cały świat się myli. Całkiem możliwe, ale jednak warto nawiązać łączność z Ziemią i przyjąć utartą konwencję. Podobną uwagę mam do konsoli w linuksie, gdzie Ctrl-C tradycyjnie przerywa działanie programu. Tak jest, Ctrl-C przerywało od zarania dziejów, przerywało nawet w DOSie, ale teraz można już o tym całkiem zapomnieć. Bo Ctrl-C — zgodnie z oczekiwaniami — ma kopiować. I dopóki w linuksie pielęgnują takie skamieliny, będzie to niestety ciągle system operacyjny raczej dlaświrównonkonformistów.
Zwolennicy niczym nieograniczonego prawa do strzelania sobie w stopę (bo dorośli ludzie są dość racjonalnymi istotami dokonującymi samodzielnie najlepszych wyborów) uważają, że ustawienia domyślne w ogóle są złe. Uczą bierności i w rezultacie prowadzą do ograniczania wolności. A ja uważam, że mądrze wybrane ustawienia domyślne są świetne i niczyjej wolności nie zagrażają. Natomiast głupio wybrane są faktycznie okropne i nawet jeśli można je łatwo zmienić (o czym nie zawsze wiemy), to i tak podważają zaufanie do ustawiaczy. Reasumując, w zasadzie nie mam nic przeciw temu, by ktoś wybierał za mnie. O ile zrobi to lepiej niż ja. W praktyce oznacza to, że raczej sobie nie życzę.
Tym razem to ja musiałem się dowiedzieć jak wstawić kilka spacji obok siebie. Korona mi z głowy nie spadła i oczywiście da się, bo jak inaczej napisać coś r o z s t r z e l o n y m d r u k i e m zachowując sensowne odstępy między wyrazami? Ale taka potrzeba zachodzi niezmiernie rzadko, więc na pozór perwersyjne ustawienia domyślne LyXa nie są wcale głupie. To czysty żywy miękki paternalizm w akcji, nie tyle kaftan bezpieczeństwa, co przemyślny gorsecik kształtujący właściwą postawę i krępujący niezdrowe skłonności. Pełna wolność spleciona z umiłowaniem tradycji jest natomiast w Winwordzie. Tu możesz sobie napaćkać spacji i enterów do woli, bo program — zgodnie z oczekiwaniami — działa jak tradycyjna maszyna do pisania. Niech inni się potem męczą.
Wielokrotne spacje są też ignorowane w dobrze znanym HTMLu, więc przez chwilę wahałem się czy potrzebnie wywlokłem egzotycznego LyXa. Jednak potrzebnie, bo teraz będzie druga strona medalu. Otóż jakoś utarło się, że Ctrl-B wytłuszcza, Ctrl-U podkreśla, Ctrl-I pochyla. LyX jednak znowu wie lepiej i zamiast Ctrl-I jest Ctrl-E. No cóż, trzeba być pojebem żeby coś takiego wymyślić, więc oczywiście od razu zmieniłem. Może Ctrl-E jest fantastycznym pomysłem, było tam od dawna i tylko cały świat się myli. Całkiem możliwe, ale jednak warto nawiązać łączność z Ziemią i przyjąć utartą konwencję. Podobną uwagę mam do konsoli w linuksie, gdzie Ctrl-C tradycyjnie przerywa działanie programu. Tak jest, Ctrl-C przerywało od zarania dziejów, przerywało nawet w DOSie, ale teraz można już o tym całkiem zapomnieć. Bo Ctrl-C — zgodnie z oczekiwaniami — ma kopiować. I dopóki w linuksie pielęgnują takie skamieliny, będzie to niestety ciągle system operacyjny raczej dla
Zwolennicy niczym nieograniczonego prawa do strzelania sobie w stopę (bo dorośli ludzie są dość racjonalnymi istotami dokonującymi samodzielnie najlepszych wyborów) uważają, że ustawienia domyślne w ogóle są złe. Uczą bierności i w rezultacie prowadzą do ograniczania wolności. A ja uważam, że mądrze wybrane ustawienia domyślne są świetne i niczyjej wolności nie zagrażają. Natomiast głupio wybrane są faktycznie okropne i nawet jeśli można je łatwo zmienić (o czym nie zawsze wiemy), to i tak podważają zaufanie do ustawiaczy. Reasumując, w zasadzie nie mam nic przeciw temu, by ktoś wybierał za mnie. O ile zrobi to lepiej niż ja. W praktyce oznacza to, że raczej sobie nie życzę.
Etykiety:
ang,
brak słów,
interfejs,
paternalizm
wtorek, 7 września 2010, 10:28
szczeniackie linuksiarstwo
Pierwszy kontakt z linuksem miałem dawno i był on traumatyczny. Ktoś mądry poradził mi użycie LaTeX-a, a ja (równie ambitny jak zielony) potraktowałem ten dowcip poważnie. Kupiłem książeczkę o LaTeX-ie i dystrybucję Slackware na kilkunastu dużych szmacianych dyskietkach, skończyło się na wielogodzinnym kernelowaniu kompila (bo coś tam nie chciało działać na moim gównianym pececie) i ogólnej frustracji. Do LaTeX-a nawet nie dotarłem (i już nigdy nie wróciłem), ale Linux mnie trwale zaintrygował. Na własne oczy zobaczyłem, że taki system operacyjny to słowa, tylko słowa. Komplikowanie kelnera nie jest wyłącznie stratą czasu.
Kilka lat później nastała moda na doklejanie cederomów do pisemek komputerowych. Na tych cederomach było (i jest) przeważnie różne badziewie, a szczególnie często pojawiały się linuksy wszelkiej maści. Spodobało mi się logo SuSE, instalacja przebiegła sprawnie, parę dni się pobawiłem, ale jakoś bez przekonania. Wrażenie raczej pozytywne, jednak na moim (kolejnym) gównianym pececie linuksowa grafika nadal działała dość ślamazarnie.
Niedawno znowu coś mnie naszło, z mniejszej lub większej potrzeby bawiłem się nie tylko kanonicznym Ubuntu, ale i kilkoma bardziej zabawnymi linuksami startującymi z cederomów (o ich zabawności za chwilę). Nawet na starych pecetach linuksowa grafika działa już sprawnie, dałoby się tego używać. Gdyby mieć jakieś ważne powody. To trochę jak z przeglądarkami, czemu mam używać Chroma albo Opery, skoro już używam Firefoksa i jestem raczej zadowolony, a tamte nie mają tego i owego (np. Zotero). Tylko że jeszcze gorzej, bo drugą przeglądarkę można sobie zawsze włączyć, a używanie dwóch systemów operacyjnych naraz jest kłopotliwe. Oprócz powodów ważne są jeszcze momenty zachwytu, czy raczej zachwyciku (ojej, jakie to fajne). Np. Chrome pozwala synchronizować zakładki z serwerem Googla, co jest bardzo fajne (a Google i tak już wie o nas wszystko). A Linux owszem działa, ale jakoś mało podnieca.
Ważne powody są dwa, Linux jest za darmo i daje ze sobą zrobić wszystko. Na przykład taki Puppy (szczeniak) jest całkowicie przenośny, można go mieć na pendrajwie razem z całym swoim dorobkiem. Idea jest genialna (wykonanie nieco gorsze, ale — degustibus). To że można uruchomić linuksa bez instalacji, tzn. z cederoma jest bezcenne, a po co to robić opisano np. tu. Osobiście za szczególnie zabawne i satysfakcjonujące uważam łamanie haseł z Windows. Apelując jednocześnie gorąco i stanowczo o używanie w Windows haseł dłuższych niż 14 znaków (tylko ignoranci i matoły mają krótsze, już lepiej nie mieć wcale). Np. XP wyświetla wtedy durny komunikat "To hasło jest dłuższe niż te, które mogą być obsługiwane przez starsze wersje systemu Windows itd." — i o to chodzi! Windows 7 na szczęście już nic nie mówi.
A co do "ojej, jakie fajne". Bawiąc się na linuksie najnowszą (niestabilną) wersją Chroma otworzyłem słynny list Jarosława Kaczyńskiego z 1 września. Fajności samego listu nie oceniam, ale choć jest on w PDF, to otworzył mi się ot tak, błyskawicznie i po prostu (jak na maku!). Słyszałem już co prawda, że Chrome pokazuje PDF bez żadnych wtyczek, ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Muszę jeszcze sprawdzić, jak to działa na Windowsach (o otwieraniu PDF-ów na pececie pisał kiedyś mimochodem sam Orliński — i był bliski prawdy).

W Windows też działa. Przesadą jest jednak powiedzieć "bez żadnych wtyczek", bo wtyczka jest: pdf.dll (Chrome PDF viewer). Natomiast tak jak w Linuksie Chrome czasem nie otwiera stron, więc trzeba wyłączyć DNS prefetch (to jest w opcjach Chroma).
Kilka lat później nastała moda na doklejanie cederomów do pisemek komputerowych. Na tych cederomach było (i jest) przeważnie różne badziewie, a szczególnie często pojawiały się linuksy wszelkiej maści. Spodobało mi się logo SuSE, instalacja przebiegła sprawnie, parę dni się pobawiłem, ale jakoś bez przekonania. Wrażenie raczej pozytywne, jednak na moim (kolejnym) gównianym pececie linuksowa grafika nadal działała dość ślamazarnie.
Niedawno znowu coś mnie naszło, z mniejszej lub większej potrzeby bawiłem się nie tylko kanonicznym Ubuntu, ale i kilkoma bardziej zabawnymi linuksami startującymi z cederomów (o ich zabawności za chwilę). Nawet na starych pecetach linuksowa grafika działa już sprawnie, dałoby się tego używać. Gdyby mieć jakieś ważne powody. To trochę jak z przeglądarkami, czemu mam używać Chroma albo Opery, skoro już używam Firefoksa i jestem raczej zadowolony, a tamte nie mają tego i owego (np. Zotero). Tylko że jeszcze gorzej, bo drugą przeglądarkę można sobie zawsze włączyć, a używanie dwóch systemów operacyjnych naraz jest kłopotliwe. Oprócz powodów ważne są jeszcze momenty zachwytu, czy raczej zachwyciku (ojej, jakie to fajne). Np. Chrome pozwala synchronizować zakładki z serwerem Googla, co jest bardzo fajne (a Google i tak już wie o nas wszystko). A Linux owszem działa, ale jakoś mało podnieca.
Ważne powody są dwa, Linux jest za darmo i daje ze sobą zrobić wszystko. Na przykład taki Puppy (szczeniak) jest całkowicie przenośny, można go mieć na pendrajwie razem z całym swoim dorobkiem. Idea jest genialna (wykonanie nieco gorsze, ale — degustibus). To że można uruchomić linuksa bez instalacji, tzn. z cederoma jest bezcenne, a po co to robić opisano np. tu. Osobiście za szczególnie zabawne i satysfakcjonujące uważam łamanie haseł z Windows. Apelując jednocześnie gorąco i stanowczo o używanie w Windows haseł dłuższych niż 14 znaków (tylko ignoranci i matoły mają krótsze, już lepiej nie mieć wcale). Np. XP wyświetla wtedy durny komunikat "To hasło jest dłuższe niż te, które mogą być obsługiwane przez starsze wersje systemu Windows itd." — i o to chodzi! Windows 7 na szczęście już nic nie mówi.
A co do "ojej, jakie fajne". Bawiąc się na linuksie najnowszą (niestabilną) wersją Chroma otworzyłem słynny list Jarosława Kaczyńskiego z 1 września. Fajności samego listu nie oceniam, ale choć jest on w PDF, to otworzył mi się ot tak, błyskawicznie i po prostu (jak na maku!). Słyszałem już co prawda, że Chrome pokazuje PDF bez żadnych wtyczek, ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Muszę jeszcze sprawdzić, jak to działa na Windowsach (o otwieraniu PDF-ów na pececie pisał kiedyś mimochodem sam Orliński — i był bliski prawdy).

W Windows też działa. Przesadą jest jednak powiedzieć "bez żadnych wtyczek", bo wtyczka jest: pdf.dll (Chrome PDF viewer). Natomiast tak jak w Linuksie Chrome czasem nie otwiera stron, więc trzeba wyłączyć DNS prefetch (to jest w opcjach Chroma).
Etykiety:
linuksiarstwo,
porady,
postęp
poniedziałek, 19 lipca 2010, 02:49
zagadka turkmeńskiego wielbłądnika
Jeśli ktoś jakimś cudem nie widział jeszcze kolorowych zdjęć Prokudina-Gorskiego sprzed stu lat, to oczywiście warto rzucić okiem. Nikt wtedy nie robił lepszych kolorowych zdjęć, choć technika zastosowana i udoskonalona przez Prokudina-Gorskiego, czyli naświetlanie kolejno przez filtry czerwony, zielony i niebieski sąsiadujących ze sobą obszarów czarno-białej światłoczułej płyty miała krótkie nogi. W liście do Tołstoja Prokudin-Gorski przechwala się, że wytwarzane przez niego płyty są tak nadzwyczajnie czułe, że cały proces naświetlania trwa tylko sekundę, jednak w praktyce było tych sekund więcej (znane zdjęcie Tołstoja robiło się sekund sześć). Poklatkowe naświetlanie kolorów nadawało się świetnie do fotografowania siedzących starców oraz architektury, jednak bardziej ruchliwe obiekty przesuwały się z koloru na kolor.
Aż trudno uwierzyć, ale fotografowanie było kiedyś poważną sprawą. Nie było paparazzich, fotografowano wyłącznie ze statywu i nikt do fotografa zębów nie szczerzył. Nie tylko ze względu na zły stan uzębienia; pozujący do zdjęcia byli naprawdę uroczyści i skupieni. No ale to było sto lat temu.
Pora przejść do turkmeńskiego wielbłądnika. Klęczący na zdjęciu wielbłąd jest tak objuczony, że nawet mu garbów nie widać. Ale co jest w worach? Zarówno Biblioteka Kongresu ("Turkmen camel driver poses with his camel, laden with what is most likely grain or cotton"), jak i wspomniana już Wikipedia ("Turkmen man posing with camel loaded with sacks, probably of grain or cotton", "The sacks in the background are thought to contain grain or cotton") sugerują, że w worach jest ziarno albo bawełna. Oczywiście nie można wykluczyć, że wielbłąda specjalnie przygnieciono, żeby się na zdjęciu nie poruszył, nie takie rzeczy się w Rosji działy. Jednak niektóre leżące w tle wory są nieco rozdarte i wygląda z nich coś białego:

Oczywiście nie musi to być bawełna. Może to być bawełna albo styropian.
DODANE: poniżej prawie oryginalny skan (od góry kanały: niebieski, zielony, czerwony), jeszcze niżej nałożone i byle jak dopasowane (przeze mnie) kanały, bez żadnej korekcji. Wzięte stąd, 01657u.tif (ca 70MB).


Dodane: In pictures: Russian Empire in colour photos (BBC)
Aż trudno uwierzyć, ale fotografowanie było kiedyś poważną sprawą. Nie było paparazzich, fotografowano wyłącznie ze statywu i nikt do fotografa zębów nie szczerzył. Nie tylko ze względu na zły stan uzębienia; pozujący do zdjęcia byli naprawdę uroczyści i skupieni. No ale to było sto lat temu.
Pora przejść do turkmeńskiego wielbłądnika. Klęczący na zdjęciu wielbłąd jest tak objuczony, że nawet mu garbów nie widać. Ale co jest w worach? Zarówno Biblioteka Kongresu ("Turkmen camel driver poses with his camel, laden with what is most likely grain or cotton"), jak i wspomniana już Wikipedia ("Turkmen man posing with camel loaded with sacks, probably of grain or cotton", "The sacks in the background are thought to contain grain or cotton") sugerują, że w worach jest ziarno albo bawełna. Oczywiście nie można wykluczyć, że wielbłąda specjalnie przygnieciono, żeby się na zdjęciu nie poruszył, nie takie rzeczy się w Rosji działy. Jednak niektóre leżące w tle wory są nieco rozdarte i wygląda z nich coś białego:

Oczywiście nie musi to być bawełna. Może to być bawełna albo styropian.
DODANE: poniżej prawie oryginalny skan (od góry kanały: niebieski, zielony, czerwony), jeszcze niżej nałożone i byle jak dopasowane (przeze mnie) kanały, bez żadnej korekcji. Wzięte stąd, 01657u.tif (ca 70MB).


Dodane: In pictures: Russian Empire in colour photos (BBC)
Etykiety:
chronologia,
foto,
widzenie
sobota, 5 czerwca 2010, 22:13
rocznica pandemii
Niedługo minie rok od ogłoszenia przez WHO pandemii świńskiej grypy. Jak niektórzy może jeszcze pamiętają, skończyło się dla nas szczęśliwie, a minister zdrowia Kopacz — w przeciwieństwie do mnie — wcale nie uległa panice. RPO Kochanowski, który jesienią na złość minister Kopacz chciał się koniecznie szczepić na świńską grypę, zginął na wiosnę w katastrofie pod Smoleńskiem, a pani minister pomagała wtedy przy identyfikacji zwłok. Cóż, cóż można dodać. Chciałem się zwrócić przede wszystkim do dziatek i młodzieży — ale i tak nie bierzcie przykładu z dzielnej pani minister, chociaż to jej fortuna sprzyja. Palenie papierosów jest niezdrowe, często dostaje się od tego raka, albo przynajmniej POChP (jedno drugiego nie wyklucza).
Natomiast szefowej WHO, która pandemię świńskiej grypy rok temu ogłosiła, fortuna najwyraźniej sprzyjać nie chce. Po pierwsze nie było pandemii. Po drugie, jak donosi BMJ, wśród ukrywanych przez nią szesnastu niezależnych ekspertów znaleźli się zdrajcy opłacani przez koncerny produkujące na grypę proszki. Można więc podejrzewać, że mogli mieć wpływ pozytywny na ogłoszenie pandemii. Czyli ogólnie negatywny. O czym szefowa WHO powinna była wiedzieć i do czego nie powinna była dopuścić. Nasuwają się jednak oczywiste pytania — a co mówili pozostali eksperci WHO, przez koncerny nie opłacani? Byli równie silnie przekonani o pandemii, mimo że nikt im za to przekonanie nie płacił? Czy jednak zauważalnie mniej?
DODANE: Tendencje aktywności wirusa grypy – Polska (oczami Google'a).
Natomiast szefowej WHO, która pandemię świńskiej grypy rok temu ogłosiła, fortuna najwyraźniej sprzyjać nie chce. Po pierwsze nie było pandemii. Po drugie, jak donosi BMJ, wśród ukrywanych przez nią szesnastu niezależnych ekspertów znaleźli się zdrajcy opłacani przez koncerny produkujące na grypę proszki. Można więc podejrzewać, że mogli mieć wpływ pozytywny na ogłoszenie pandemii. Czyli ogólnie negatywny. O czym szefowa WHO powinna była wiedzieć i do czego nie powinna była dopuścić. Nasuwają się jednak oczywiste pytania — a co mówili pozostali eksperci WHO, przez koncerny nie opłacani? Byli równie silnie przekonani o pandemii, mimo że nikt im za to przekonanie nie płacił? Czy jednak zauważalnie mniej?
DODANE: Tendencje aktywności wirusa grypy – Polska (oczami Google'a).
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)